Artykuły

Produkt, czyli amerykański kit!

"Produkt" pod opieką reżyserską Jakuba Kamieńskiego na Scenie Inicjatyw Aktorskich Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Pisze Piotr Bogdański w Nowych Wiadomościach Wałbrzyskich online.

Z propozycji dolnośląskich teatrów wybór padł na spektakl w reżyserii Piotra Łukaszczyka w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu pt. "Produkt". Wybór okazał się trafny.

Na pewno "Produkt" nie jest spektaklem specjalnie wyjątkowym, nowatorskim czy bardzo ważnym, ale bez wątpienia jest to całkiem przyzwoity teatr. Pierwsze miłe zaskoczenie to miejsce inscenizacji - małe pomieszczenie wielkości klasy lekcyjnej. Niewielka przestrzeń powoduje, że widzowie niemalże uczestniczą w akcji dramatu. Równie zaskakujące jest milczenie jednej z dwóch postaci - Anny Ilczuk. Tak więc zasadniczy ciężar spektaklu spoczywa na ramionach Piotra Łukaszczyka. On jest odpowiedzialny za rozwój dramatyczny "Produktu". Autorem literackiej podstawy jest Mark Ravenhill brytyjski, kontrowersyjny pisarz znanych także w Polsce np. z "Polaroidów" czy "Shopping and Fucking". Tym razem na celownik wziął amerykański cyniczny przemysł filmowy. Tak, więc oglądamy Jamesa producenta filmowego, który próbuje namówić znaną gwiazdkę Hollywood do wzięcia udziału w jego pomyśle. Opowiada jej scena po scenie jak po tragedii 11 września bohaterka filmu zakochuje się w terroryście z Bliskiego Wschodu. Jak pod jego urokiem staje po stronie przemocy. Z każdą minutą przekonujemy się jednak, że jedyny cel przyświecający producentowi to schlebić niewybrednej publiczności i jak najkorzystniej sprzedać swój filmowy produkt.

Stąd tak absurdalne idee jak spektakularne wybuchy, palone ciała splecione w miłosnym uścisku. Nie zabrakło nawet akcji typu Rambo - kobieta ratuje swego ukochanego z amerykańskiego, jenieckiego obozu. Mimo takich bzdur opowieści Jamesa słucha się z zainteresowaniem i tylko czasami uśmiechamy się nieśmiało. Czy to zasługa bardzo dobrej gry Łukaszczyka czy może już jesteśmy potencjalnymi odbiorcami takiego filmu? Mam jednak nadzieje, że daliśmy się uwieść czarowi dwojga wrocławskich aktorów. To chyba najlepszy moment, aby napisać kilka ciepłych słów o Annie Ilczuk i Piotrze Łukaszczyku. Mimo że aktorka mogła wyrażać się tylko ciałem, to i tak skutecznie skupia wzrok na swojej postaci. Z kolei Łukaszczyk niczym w odcinkach opowiada swoją zwariowaną historię tak, że godzina mija nie wiadomo kiedy. Po nieudanym "Baal'u" miło obejrzeć coś dobrego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji