Artykuły

Antonio Vivaldi i Nigel Kennedy

"4 & 4" w choreografii Izadory Weiss w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Barbara Kanold w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Muzyka Kitaro, Lisy Gerard, Bacha, Schuberta, a przede wszystkim Antonio Vivaldiego i wykonanie jej przez Nigela Kennedy'ego stanowiły siłę sobotniej premiery baletowej w Operze Bałtyckiej.

Izadora Weiss w balecie "4&4", zafascynowana nowatorskim, mistrzowskim wykonaniem "Czterech pór roku" przez Kennedy'ego, zmierzyła się na scenie z muzyką Vivaldiego.

W pierwszej części wieczoru spróbowała przełożyć na sceniczny ruch atmosferę zmian dziejących się nie tylko w przyrodzie, ale w każdym z nas. Jest więc wiosenna świeżość uczuć, letnia burza wokół nietolerancji miłości dwóch kobiet, jesienne okrucieństwo i zimowa przemoc, gwałt tłumu, przeciwstawione bezbronności jednostki. Ale przede wszystkim wspaniała muzyka i jej forma, które trzymają całość.

Młoda choreografka deklaruje we wcześniejszych wypowiedziach, że "absolwenci szkół baletowych, technicznie wyszkoleni, są kompletnie zamknięci, obojętni, nieprzygotowani do tego, żeby występować na scenie. W zasadzie trzeba by im od nowa uświadamiać, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Od nowa zarażać tańcem". To prawda, wystarczy zacytować znakomitą choreografkę Ewę Wycichowską, która powiedziała, że z tych absolwentów "zdzierać musi skorupę, której nabrali w szkole, bo nie mają świadomości własnego ciała. Wykonują pięknie całe mnóstwo trudnych pas, tylko nie bardzo wiedzą, po co i czemu taki, a nie inny ruch służy". No właśnie, obowiązkiem choreografa jest wprowadzić ich w te nowe dla nich tajniki, zarazić twórczym myśleniem. Tymczasem Weiss im na to nie bardzo pozwala, tancerze robią wrażenie skupionych na dokładnym odtworzeniu nakazanego im, ubogiego zresztą, języka ruchowego, nie widać ich własnych osobowości.

"Cztery pory roku" mają jednak przynajmniej kilka ciekawie skomponowanych scen zbiorowych, jak chociażby pierwszy duet miłosny, w przeciwieństwie do drugiej części, w której choreografka próbuje zbadać misterium śmierci, może odsunąć od każdego z nas to, co nieodwracalne. Forma wyraźnie przerosła tu treść, źle wpłynął brak jasnej kompozycji całości. Jedyna scena próbująca zaprezentować prawdziwy męski taniec to ta z kałasznikowem jako symbolem śmierci.

Wykonawcy, widać, pracowali ciężko, ale przecież wiadomo, że sam ruch, często z pogranicza gimnastyki, nie jest jeszcze tańcem. Brak im wewnętrznego żaru, napięcia i emocji, o których tyle mówiła choreografka. Nie pomogły nijakie kostiumy Jagny Janickiej.

Nowa dyrekcja planuje diametralnie zmienić profil gdańskiej sceny baletowej. Zespół nie będzie tańczył repertuaru klasycznego, w zamian mają pojawić się wysokiej klasy zespoły zagraniczne, np. z Petersburga. Czekamy na nie z niecierpliwością. I uczniowie szkoły baletowej w nieśmiertelnym "Dziadku do orzechów". Królować ma taniec współczesny. Oczekujemy więc w nim poziomu prezentacji Jiri Kiliana, Mats Eka czy Borysa Ejfmana. Takiego, który porwie widza fascynującą choreografią, kreatywnymi relacjami między tancerzami, poruszy go głęboko, nie pozostawi obojętnym czy znudzonym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji