Artykuły

Puste prześcieradła

229. Krakowski Salon Poezji. Wiersze na Wielkanoc czytał Wiesław Komasa. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Wczoraj, w dniu święcenia palm, sporo niedziel po tej odległej, kiedy Jezus do Jerozolimy wjeżdżał na źrebięciu oślicy, a ludzie palmowe gałęzie pod kopyta kładli na szczęście - na Salonie już Wielkanocnym, o poranku, co w tytule miał nadzwyczajną, z dzieła Romana Brandstaettera wyjętą frazę: "Bóg pisze prosto na liniach krzywych", Wiesław Komasa czytał słowa stąd, bardzo stąd.

Oprócz tego, które było na początku, wszystkie słowa są stąd, owszem. Z dołu są języki, z ziemi, z wtorku, soboty, z nas, z bezradności. Tak. Lecz bywają też tacy, którzy słów używają poza bezradnością, zwłaszcza gdy o najpotężniejsze sekrety idzie. Choćby o ten, co powtórzy się niebawem - wjazd do Jerozolimy, tydzień ostatni, wieczerza, sąd, droga pod górę, gwoździe, pion, ocet, włócznia, lema sabachthani, grób, ciało w prześcieradłach, prześcieradła bez ciała. Cuda? Przecież On był - a Go nie ma. Gdzie jest? Zdumienie, dalej już tylko zdumienie bez końca. Do dziś.

Są piszący, co ufają, że wystarczy sekret ten słowem pastelowo uwznioślić - a zdumienie już oswojone, już nie uwiera, nie dławi, nie obezwładnia. Sonet o pięknie święconych jaj popełnisz, dystych w sprawie wielkiej godności upadków pod krzyżem w drodze na Górę Czaszek dołożysz, osłodzisz limerykiem o radosnej iluzjonistycznej sztuczce ze znikaniem trupa, całość aforyzmem o szalenie kochającym nas Jezusku okrasisz - i spokojnie czekać możesz na święta Bożego Narodzenia. Alleluja!

Otóż - nie Alleluja. Gdy miał czytać, gdy miał mówić - Komasa wstawał z fotela, gdzie słuchał, jak Dorota Imiełowska na wiolonczeli i Mariola Cieniawa na fortepianie grały utwory wcale nie lukrowane. Sonatę Vivaldiego, "Smutną piosenkę" Czajkowskiego, Piazzolli "Wielkie Tango"... Wstawał do słów i w geście tym nie było żadnego pensjonarskiego Alleluja. Rzecz jasna, nie znaczy to, że było za to przeciwieństwo radości - jakieś ciemności bez dna, bydlęcy strach śmiertelnych, tragedia niezrozumienia tamtego drugiego po Łazarzu z martwych powstania, tłuste łzy i nic, jeno się wieszać. Nie. Żadnych skrajności - tylko spokojna bezradność, przed sekretem nasze od zawsze opuszczone ręce. Komasa wstawał tu, w codziennej szarości i przez godzinę z przerwami na nuty mówił, by usłyszeć starą prawdę, że nie ma dla nas ścieżek wiodących do sekretu.

Wstawał z bezradności, żeby ją lepiej poczuć, i wiersze Brandstaettera, Bolesława Leśmiana, ks. Jana Twardowskiego, Józefa Wittlina i jeszcze V scenę z "Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka mówił tak, jakby to była jedna, niekończąca się opowieść. Nie padały nazwiska poetów ani tytuły dzieł. Były tylko słowa gołe, pochód metafor, karawana zdań, co żadnych szans nie mają, ale są, trwają, idą. Były tylko obrazy, kiedyś przez kogoś na naszą miarę napisane, by pocieszyć.

Świat jako monstrualny wóz z sianem wprost z obrazu Hieronima Boscha, wóz z sianem, z którego każdy zdoła wydłubać najwyżej jedno źdźbło. Bóg - nieskończoność, ale też Bóg - kropla, co mozolnie w głowy na ziemi puka płonnie niczym w kamienie. Modlitwa bez słów bezradnych, która jest niczym modlitwa drzew, traw, jezior. Najzwyklejszy pies, co naucza, jak cierpliwie czekać na Pana Niebieskiego, i rzeczy proste świata całego, uczące codziennego spokoju. Niknące w powietrzu kółka z papierosowego dymu i z nich pewność, że warto żyć. Jeszcze mały człowieczek, co buty szyje Bogu - tylko tyle, bo reszta jest ponad jego siły. Jeszcze monolog drzewa, z którego zbito wiadomy "wehikuł" na Golgocie, monolog cały ulepiony ze zdumienia i te w nim słowa pamiętne: "na mym trupie rozpięty trup"... To chyba wszystko.

Ani odrobiny heroizmu w gardle Komasy. Ni cienia koturnów w intonacjach. Żadnych szlochów, krzyków, pensjonarskich mruczand nastrojowych. Żadnych szans na objazdowy teatrzyk okazjonalnej świętości. Ot, człowiek niewielki, w czarnym surducie i okularach, wstawał, by mówić, że nie rozumie, znów nie rozumie tamtych nagle pustych prześcieradeł, nie rozumie, ale będzie się starał, będzie chciał zrozumieć w chwilach ciszy między wydłubywaniem źdźbła, szyciem buta i dymem, nieubłaganie niknącym w powietrzu niewidzialnym. Niewielki człowiek - cały ty - wierszami tajemnicy dotykał w istocie nie po to, by rozwikłać tajemnicę, lecz by sobie przynajmniej spróbować rozszyfrować - samego siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji