Artykuły

Zakręt nieszczęścia

"HollyDay" w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Siegoczyński przyrządził śniadanie u Tiffanyego, średnio jadalne.

Czy reżyserzy zawsze wiedzą, kiedy mają swój szczęśliwy dzień? Michał Siegoczyński mógłby po premierze w Studio zanucić: "Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie". Przejście z małych offowych sal na dużą scenę nigdy nie obywa się bez ofiar. Od paru sezonów kibicuję Siegoczyńskiemu. Podoba mi się determinacja tego self-made mana polskiego teatru. Jego praca z aktorami, zainteresowania repertuarowe. Wiwisekcje psychologiczne i chilloutowy wdzięk. Debiut w Studio pokazuje jednak, że zawzięcie próbuje zmienić swój język teatralny. Ta weryfikacja stylu udaje się tylko połowicznie. Jego "HollyDay", przeróbka "Śniadania u Tiffany'ego" Trumana Capote'a, ma momenty porywające, ale cały spektakl oblepia widza jakimś sosem marazmu i oczywistości. Na scenie ni to współczesność, ni Ameryka lat 50. Postaci przychodzą do nas z maską na twarzy, są pomalowane pozą albo marzeniem. Cały czas referują swoje stany psychiczne beznamiętnie, jakby, siedząc na czerwonej kanapie, oglądali nudny film z własnego życia. Dobrze, że Siegoczyński ich nie ocenia, nie grzebie w psychologicznych niuansach. Widzimy tylko, że dokonuje się w nich zmiana, ale nie wiadomo jeszcze, w którą stronę.

Holly Magdaleny Boczarskiej jest jak plastikowa lalka, która odkręca sobie rękę, ale nawet nie kusi jej, żeby zajrzeć do pustego środka. Jim Antka Pawlickiego cały czas gra przed samym sobą amanta, kochanka, wyluzowanego fordansera. A Piotr Wawer - jeszcze do niedawna genialny dresiarz z Wałbrzycha w "Był sobie Polak..." Demirskiego/Strzępki - wkłada w postać Freda, nieudanego muzyka homoseksualisty, jakiegoś sentymentalnego misia. Zamiast wściekłości na świat wyłazi mazidło szczęścia na minutkę.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że to trochę mało jak na duży teatr. Ale i tak "HollyDay" przejdzie do historii jako spektakl z najlepszą okołospektaklową sesją fotograficzną. Zdjęcie z programu z Boczarską w czapce z lisa i mokrymi włosami noszę złożone w portfelu i namawiam wszystkie koleżanki na zmianę stylu. Po jej plakat w topless poszedłem nawet do Organizacji Widowni, ale wyrzucili mnie ze słowami: "Spieprzaj, dziadu...". Zdecydowanie nie był to mój szczęśliwy dzień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji