Artykuły

Nie przejmujcie się! To gra! Gra - i nie gra

"Faktor T" w reż. Leszka Bzdyla Teatru Dada von Bzdülöw w klubie Żak w Gdańsku. Pisze Tadeusz Skutnik w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Spośród wszystkich składowych spektaklu "Faktor T" teatru Dada von Bzdülöw (choreografia, taniec i tancerze, muzyka, kostiumy) najsłabszym wydaje się filozofia. Zaczerpnięta z absurdaliów Stefana Themersona, jest tak pokrętna, jakby ją zrelacjonował sam Scrent Kischeck. Pójście tą drogą - wskazaną przez sam zespół, czy też Leszka Bzdyla - naraża widzów na manowce. Tymczasem spektakl jest jak rozwinięty kobierzec. Dosyć jednak wzorzysty.

Mieszanie

Stefan Themerson, polski pisarz i filmowiec awangardysta z ubiegłego wieku, to nie pierwszy autor, który "miesza"w historii przedstawień Dada. "Mieszało" jeszcze kilku, zwłaszcza w jego młodzieńczym, trądzikowym okresie, kiedy to teatr Bzdyla aż kipiał od ścigania absurdów życia. Pojawienie się Themersona teraz, po kilku przedstawieniach bez autorytetów i gdy teatr obchodzi piętnastą rocznicę założenia, pachnie mi chęcią powrotu do swoich źródeł, spojrzenia na świat z tamtej perspektywy. Między innymi tamtej, bo innych nie da się wyeliminować. W ten to sposób "Faktor T" staje się też i podsumowaniem całości istnienia teatru Dada von Bzdülöw.

Nowa nuta

Nową nutę wnosi do niego amerykańska tancerka, Bethany Formica (z łac. Mrówka). Ile jest tej nowości - trudno rozstrzygnąć po obejrzeniu jednego przedstawienia.Wnosi jednak niemierzalny powiew nadziei, szansę na jutro. Jeśli więc Leszek Bzdyl reprezentuje przeszłość teatru Dada von Bzdülöw, Bethany Formica - jego nadzieję. Takie są nawiasy przedstawienia. Ono samo jest dość zabawne.

Wyeliminowanie podziału na teatr i widownię spowodowało, że po rozmieszczeniu się widzów w krzesłach dookoła przypuszczalnego miejsca dziania się, po jakimś czasie z tychże krzeseł z niechęcią ruszają aktorzy (pierwszy Leszek Bzdyl) na miejsce dziania się. Gdy na arenie pojawia się ich czworo, można było przyjąć, że rozpoczynają przygotowania fizyczne do jakiegoś przedstawienia. Z elementami treści: każdy z samców chce zawładnąć obiema samicami, ale nie jest to takie ważne.

W następnym akcie wszyscy zatańczą razem. Może to kwadrofonia (tu wchodzi niesamowita muzyka Mikołaja Trzaski), tetralogia lub kwadratura koła. Czworo wspólnie. Nic z tego. Następne obrazy rozdzierają wspólnotę. To rozdarcie podkreśla zmiana kostiumów autorstwa Hiroshi Iwasakiego; tu dopiero widać, co znaczy mieć znakomitego projektanta ubrań i rozebrań, bo kostiumy używane są do obu ról, a przylegają do ról granych przez aktorów, jak dessous do ciała. Aktorzy to swoje rozdarcie próbują narzucić widowni.

Poprzesadzać niektóre osoby, wyłuskać VIP-ów, zakpić z krytyków. Części widowni rozdają noże. Inną zachęcają do zabawiania się luźnymi fragmentami scenografii. Nad częścią sceny zawisa bryła lodu, do końca przedstawienia coraz szybciej skapująca na scenę, a więc niknąca. Na scenie też wszystko przyspiesza.

Granica

Jeden z tancerzy przeistacza się w szemranego kaznodzieję (Rafał Dziemidok), tancerka w szereg zjawisk jakby niematerialnych (Bethany Formica), a na tym tle Katarzyna Chmielewska znęca się nad Leszkiem Bzdylem. I to jak! Aż się serce kraje. Aż feministki, widząc coś takiego, wyklną Chmielewską. Feminy przecież nie znęcają się nad hominidami!

"Faktor T" z wolna, przyspieszając, zmierza do absurdu. Gdyby to był absurd serio, nie dałoby się go wytrzymać. Ale to jest absurd podszyty humorem, nabytym przez całe piętnastolecie teatru zmagania się z materią życia. Jednakowóż nie takim, który mówi: nie przejmujcie się, to wszystko tylko gra. To gra - i nie gra. Granica, na której stoimy. I my, i wy. Możemy się śmiać, ale może nam być wcale nie do śmiechu. Nam nie jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji