Artykuły

Spaliłyśmy go na fali uczuć

30 stycznia 1968 r. na "Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym pojechała z Lublina grupa maturzystek z VII Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Konopnickiej, zwanego "po Urszulankach". Nie wiedziały, że to ostatni spektakl - wspomnienia emerytowanych polonistek zebrał Paweł P. Reszka w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Żeńskie Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej mieściło się wówczas przy ul. Narutowicza. Wcześniej, od 1917 r. działało tam Liceum Ogólnokształcącego Sióstr Urszulanek. Szkoła katolicka, ciesząca się świetną opinią, została zamknięta przez władze komunistyczne w 1955 r. Oficjalnym pretekstem była "antypaństwowość" i rzekomo niski poziom nauczania. Siostrom zabrano klucze, a do ich pomieszczeń wprowadziła się szkoła państwowa.

1.

Małgorzata Willaume, profesor historii UMCS:

- Nasza klasa, XIb, liczyła jakieś 20 osób. Irena Kotorowicz, wspaniała nauczycielka, dokładnie przygotowała nas do wyjazdu. Tylko "Dziadom" było poświęconych kilka lekcji.

Ewa Przepiórkowska, "Solidarność" Akademii Rolniczej w Lublinie:

- Pani Kotorowicz kazała nam oglądać Teatr Telewizji. To był obowiązek. Nie obchodziło jej, że któraś z uczennic nie ma telewizora. Powinna umówić się na wspólne oglądanie z tą, która ma. Potem pisałyśmy z tych spektakli recenzje. Pani Kotorowicz bardzo dużo zawdzięczamy.

Małgorzata Willaume:

- Miałyśmy jechać na "Dziady" jeszcze w poprzednim roku, 1967, ale były problemy z biletami. To wszystko tylko potęgowało naszą ciekawość. Nie mogłyśmy się doczekać.

Maria Wojtaszak, emerytowana nauczycielka języków starożytnych:

- Atmosferę podgrzewały informacje z poczty pantoflowej na przykład, że ambasada radziecka przeciwstawia się tej sztuce. Jechałyśmy z dreszczykiem.

Małgorzata Willaume:

- A poza tym sam wyjazd do Warszawy, z czasem wolnym na zakupy, też był nagrodą. Do tej pory mam pierścionek z tygrysim oczkiem, który wtedy kupiłam w "Chince". Przypomina mi o Marcu 1968 r.

Helena Poniewozik, emerytowana polonistka:

- Jadąc do Warszawy nie miałyśmy pojęcia, że ten spektakl będzie ostatni, że "Dziady" zostaną zdjęte. Byłam dość dobrze zorientowana, w jakim kraju żyję. Koleżanki myślę, też. Bo do tej szkoły chodziło wiele dzieci z rodzin inteligenckich. Mój ojciec służył w BCh. Pamiętam jeszcze te ostrzeżenia, bym nie opowiadała, na zewnątrz, o tym co się mówi w domu. A podczas nauki w liceum mieszkałam na stancji przy ul. Szopena u nauczycielki języka rosyjskiego. Nauczyła się go, gdy została zesłana na Sybir z córeczką. Jej mąż, przed wojną dyrektor gimnazjum na Wileńszczyźnie, zginął w Katyniu.

Ewa Linkowska-Pilipczuk, inspektor kontroli RIO:

- Ojciec był w AK. Wiedziałam co to "Katyń", w domu słuchało się Wolnej Europy. Wiedziałam na jaką sztukę jadę i jak ją interpretować. Ojciec opowiadał mi o tajniakach. Opisywał ich wygląd - smutni panowie, w długich płaszczach z postawionym kołnierzem. Patrzyłam na tłum pod teatrem i mogłabym przysiąc, że wypatrzyłam kilku takich, którzy idealnie pasowali do tego opisu. Byłam podekscytowana Myśmy, ubrane w białe bluzki, granatowe spódnice, również się wyróżniały

Małgorzata Willaume:

- W holu teatru tłum. W pierwszej chwili sądziłam, że ci ludzie tłoczą się do szatni. Wtedy nie wiedziałyśmy za bardzo, co to jest demonstracja. Nie za bardzo miałyśmy świadomość, co się dzieje.

Ewa Pilipczuk:

- I pamiętam jeszcze młodych ludzi, którzy ukrywali coś pod ubraniami. W sali okazało się, że to transparenty. Rozwinęli je na chwilę na spektaklu: "Żądamy prawdy i Mickiewicza", "Precz z cenzurą".

Maria Wojtaszak:

- W holu podeszło do mnie i koleżanki, dwóch młodzieńców: - Dziewczyny, nie sprzedałybyście biletów?. Po czym wymienili sumę. 20-krotna cena kasowa. O ile pamiętam, to było z pół pensji mojego ojca. My na to z dumą: - O nie!

Helena Poniewozik, emerytowana polonistka.

- Zeszłam na chwilę do kasy, by kupić program. I wtedy tłum sforsował drzwi wejściowe. Czym prędzej wróciłam do koleżanek. Programu nie kupiłam.

- Nasze polonistka i wychowawczyni: "Panienki, Wchodzimy! Wchodzimy!".

Małgorzata Willaume:

- Zajęłyśmy miejsca w sali. Nagle jakiś trzask! Hałas! I na widownię weszła wielka grupa ludzi. Sala wypełniona po brzegi. Ludzie siedzieli na schodach.

Ewa Przepiórkowska:

- Spektakl. Elektryzujący. "Nie dziw, że nas tu przeklinają. Wszak to już mija wiek, jak z Moskwy w Polskę nasyłają samych łajdaków stek." Niesamowity aplauz!

Ewa Pilipczuk:

"Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi." Cała sala wstała. Owacja. Ktoś krzyknął: "Niepodległość bez cenzury!

Anna Rodak, nauczyciel świetlicy:

- Myśmy praktycznie od razu załapały ten klimat. Bardzo nam się podobał. Wstawałyśmy ze wszystkimi, skandowałyśmy z tłumem.

Ewa Przepiórkowska:

- Gustaw Holoubek stał jakby w półobrocie. Milczał dłuższą chwilę i nagle rozpoczął Wielką Improwizację. To jego pierwsze słowo: "Samotność....." Kiedy mówił, na sali głucha cisza. To było coś tak niesamowicie wymownego

Albo inna scena. Fotel, na nim senator. Zielone światło, trupi odcień. Pod sceną przewalają się diabły. Szept: "Senator wypadł z łaski, z łaski, z łaski!". Ciarki po krzyżu!

Maria Wojtaszak:

- Atmosfera, tak podniosła Czegoś takiego później już w życiu nie doświadczyłam.

Ewa Pilipczuk:

- Nauczycielki wydały komendę: "Panienki! Na dworzec. Szybko!" Nie było rady. Do domu dojechałam w nocy. Rodzina nie spała. Słuchali Radia Wolna Europa. Wiedzieli, ze coś się wydarzyło. Martwili się o mnie.

Ewa Przepiórkowska:

- Oczywiście, chciałyśmy dołączyć do tych ludzi pod teatrem. Ale nie było mowy. "Panienki! Idziemy!" I poszłyśmy na dworzec.

Maria Wojtaszak, emerytowana nauczycielka języków starożytnych:

- Przyjaźniłam się wtedy z "Luśką" czyli Heleną Poniewozik. Byłyśmy takie, że wszystko musiałyśmy zobaczyć na własne oczy, dotknąć. Już po przedstawieniu, pod teatrem stała grupa ludzi. Formował się pochód. Urwałyśmy się klasie. Poszliśmy za tymi ludźmi pod pomnik Adama Mickiewicza. Wiedziałyśmy, że dzieje się coś ważnego. Młody człowiek, na podeście coś mówił do zgromadzonych. Nie pamiętam co. W głowie mam tylko ten obraz. Zaraz potem popędziłyśmy na dworzec. Już w pociągu wychowawczyni dała nam burę: - Jak zwykle się spóźniacie!

Helena Poniewozik:

- Ten podręcznik to był taki epizod. Wiadomo, jak się w młodym wieku reaguje.

Maria Wojtaszak:

- Spaliłyśmy go na fali uczuć, po spektaklu. Czułyśmy, że coś musimy zrobić. Spaliłyśmy go w kuchni u Anki Rodak. We trójkę. Była z nami jeszcze "Luśka". Wcześniej przygotowywałyśmy tam ulotki antyradzieckie.

Anna Rodak:

- Nie pamiętam już co pisałyśmy w tych ulotkach. A podręcznik do rosyjskiego był oczywiście mój. No więc, podarłyśmy go na kawałki i spaliłyśmy na kuchennym parapecie. Na takiej tacy. Było strasznie dużo dymu. Omal nie wywołałyśmy pożaru, bo o mały włos zapaliłyby się firanki. Naprzeciwko mnie mieszkała wtedy nasza pani profesor od francuskiego. Bałyśmy się trochę, że zainteresuje się, co my tam palimy. Ale nie zauważyła nic.

Maria Wojtaszak:

- W ogóle byłyśmy dość bojowo nastawione. Koleżanka z klasy powiedziała, że władze mają racje i że to wszystko przez Żydów, którzy mącą. Nieźleśmy ją przycisnęły do okna. Ale nie wyleciała.

Ewa Pilipczuk:

- W marcu, podczas studenckich protestów w Lublinie, z kilkoma koleżankami wybrałyśmy się pod Chatkę Żaka. Wykrzyczałyśmy: "Uczniowie Lublina solidaryzują się z ze studentami" i uciekłyśmy do parku.

Maria Wojtaszak:

- Podczas protestów biegałyśmy z "Luśką" po miasteczku akademickim. Studenci zamknęli się w akademiku, puszczali Radio Wolna Europa. Pamiętam jeszcze takie zdarzenie. Od strony Chatki Żaka szedł student. Sam. Nagle w jego stronę ruszyła milicyjna "suka". Wysiadł z niej milicjant, rosłe chłopisko. Podszedł do studenta, machnął pałą i warknął: Rozejść się! Po czym wrócił do samochodu. Pokładałyśmy się ze śmiechu.

Helena Poniewozik:

- Widziałam jak aresztowali jakąś dziewczynę. Szła sobie ubrana w "szalikówkę". Podbiegli do niej, wciągnęli do samochodu. Oddział milicjantów maszerował od strony KUL. W zwartym szeregu, podkute buciory dudniły. Skojarzyli mi się z hitlerowcami. Nerwowo zacisnęłam palce na dłoni, aż potem miałam siniaki.

5.

Ewa Przepiórkowska:

- Spektakl Kazimierza Dejmka zmienił moje postrzeganie odwagi cywilnej. Nauczyłam się wtedy, że człowiek musi i ma obowiązek protestować, kiedy dzieje się niesprawiedliwość.

Maria Wojtaszak:

- 1968 r. wpłynął na całe moje życie. Podłe kłamstwa komunistów, ojciec koleżanki z klasy, profesor, został pobity na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Po tym wszystkich wydarzeniach postanowiłam studiować na KUL. Ale to już całkiem inna historia.

Na zdjęciu: Gustaw Holoubek w "Dziadach" Dejmka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji