Artykuły

Porywacze Ciał między faktem a fikcją

- Pracowałam parę lat w Teatrze Polskim w Poznaniu i na własne życzenie zwolniłam się, gdy nasz teatr coraz częściej wyjeżdżał i mieliśmy coraz więcej pracy. W teatrze instytucjonalnym były dobre i złe momenty, ale ogólnie najbardziej nie mogłam znieść przypadkowości - mówi KATARZYNA PAWŁOWSKA, aktorka poznańskich Porywaczy Ciał.

Grzegorz Giedrys: W zeszłym roku widzieliśmy monodram "Very" w wykonaniu Macieja Adamczyka z Porywaczy Ciał. Tym razem pani wystąpi z własnym monologiem inscenizowanym. Dlaczego zdecydowaliście się na skorzystanie z tej formy wypowiedzi teatralnej?

Katarzyna Pawłowska: Chęć pracy nad monodramami w naszym teatrze pojawiła się jako pragnienie doznania czegoś nowego, innego od dotychczasowej pracy. Zabierając się za monodram, wiedziałam już od samego początku, że to nie będzie łatwe, ale nie przypominam sobie, aby jakakolwiek wcześniejsza praca nad spektaklem była łatwa. Jest to zabawa przyjemna, ale początki zawsze są zagadkowe i nigdy nie wiemy, do czego nas zaprowadzi intuicja. Kiedy stajesz w jakiejś przestrzeni z poczuciem pragnienia zrobienia czegoś nowego, a nie masz nic oprócz siebie i pasji - to jest to za mało, by wyrzeźbić dzieło, a jednak często się udaje. Wystarczy się naprawdę skupić i pomyśleć, czego chce się od życia i co nas w danym momencie nurtuje, przerasta, przeraża, raduje, denerwuje czy zachęca.

Czy nie lepiej dochodzi się do tych przemyśleń w pracy z zespołem. W monodramie jest pani skazana na siebie.

- Tak, to łatwiejsze, kiedy konfrontujesz te spostrzeżenia z kompanami na scenie - z przyjaciółmi, którzy podobnie myślą i czują i nagle odkrywasz, że właśnie o tym chcecie mówić podobnym językiem. Jednak kiedy chcesz odkryć siebie na nowo w czterech ścianach, bo masz poczucie, że jesteś człowiekiem z bogatą przeszłością, wrażliwością i jakimś artystycznym doświadczeniem - dochodzisz w końcu do wniosku, że jesteś obrzydliwym potworem bez pokory wobec świata i wpadasz w błędne koło.

Pewien krytyk stwierdził, że w "OUN", które na Klamrze zobaczy toruńska publiczność, sięgnęła Pani po stand-up comedy...

- Jeśli ktoś ma ochotę zaliczyć "OUN" do stand-up comedy, to przecież mu tego nie zabronię. Nie chcę nazywać i szufladkować tego "mego wystąpienia" do jakiegokolwiek gatunku. Zostawiam sama sobie duży margines improwizacji i poszukiwania. "OUN" ciągle się zmienia - przez cały czas coś odrzucam lub dodaję. Jednakże w stand-up comedy artyści stawiają sobie za cel rozbawienie publiczności, a ja nigdy takiego celu sobie nie zakładałam, a jeżeli tak to ktoś odebrał - to może wynika to z mej radosnej osobowości, i pewnie nie jest to złe. Artyści stand-up comedy nie dbają poza tym o scenografię.

Ma pani racje. Ich rekwizyty to zazwyczaj mikrofon, stolik i szklanka wody.

- A ja przecież z ogromną precyzją dobieram rekwizyty i długo montuję instalację z ziemi. Do tego jeszcze jedyne słowa, jakich szukam na wyrażenie swych emocji, powstają tu i teraz i nie staram się nigdy uczyć na pamięć kwestii - stąd często niedociągnięcia gramatyczne, jąkanie i momenty "czarnych dziur". Często po akcji przed widzami jestem na siebie wściekła, że zrobiłam coś, bo mnie poniosło, ale także bywam zniesmaczona swoją nagłą blokadą i niemocą w nieoczekiwanym momencie.

Czy od widzów zależy ostateczny kształt przedstawienia?

- W dużym procencie temperatura "OUN" zależy od rodzaju publiczności, miejsca (staram się wybierać miejsca nieteatralne i inspirujące), mojego samopoczucia, pełni księżyca czy innych czynników. Jako zawodowa aktorka nie pozwalam sobie na to, by ulegać swoim słabościom i niemocy, ale czasami w "OUN" właśnie otwieram sobie świadomie drzwiczki z życia prawdziwego, z prawdziwych emocji... Oczywiście, z różnym skutkiem...I po wystąpieniu zastanawiam się długo, czy to dobrze, czy źle, że tak się stało.

Właśnie. W "OUN" pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa, dziecięce i całkiem dorosłe fobie. Czy tę sztukę można czytać autobiograficznie?

- W "OUN" miotałam się (i dzieje się to do tej pory) między autobiografią a fikcją, między moją prawdą wewnętrzną a prawdą sceniczną. Stąd czasami sama zaskakuję siebie podczas improwizowanych scen, gdy z podświadomości nagle pojawiają się historie z dzieciństwa. Jednakże są tematy, o których nie jestem w stanie powiedzieć na scenie - po prostu nie chcę. Aktor to ekshibicjonista emocjonalny, ale nie chcę oddawać zupełnie całą siebie dla często przecież przypadkowej publiczności. Zatem "OUN" to zdecydowanie nie jest psychodrama, ale oczywiście ma pewne jej elementy.

Z wykształcenia jest Pani aktorką. Dlaczego nie wybrała Pani pracy na państwowej scenie teatralnej?

- Krótko po skończeniu szkoły pracowałam parę lat w Teatrze Polskim w Poznaniu i na własne życzenie zwolniłam się, gdy nasz teatr coraz częściej wyjeżdżał i mieliśmy coraz więcej pracy. W teatrze instytucjonalnym były dobre i złe momenty, ale ogólnie najbardziej nie mogłam znieść przypadkowości - pojawiał się wybrany przez dyrekcję reżyser, wybierał taki scenariusz, na jaki miał ochotę, a następnie wybierani byli również - w dużym procencie przypadkowi - aktorzy. Ciężko jest robić coś, co cię nie interesuje i udawać nawet przed samym sobą, że jest to jednak bardzo nurtujący temat. Nie ukrywam, że praca z niektórymi reżyserami przyniosła mi dużo satysfakcji, ale często postacie i sytuacje, w których grałam były mi zupełnie obce, i czułam się nieuczciwie.

Co Pani urzeka w teatrze alternatywnym, że zdecydowała się Pani na pracę na scenie prywatnej?

- Odpowiem tak. Jeśli sama piszę scenariusz (czy robi to sam Maciek lub razem) i od początku uczestniczę w procesie twórczym, a także jestem odpowiedzialna za postacie, które stwarzam, mam poczucie, że uczestniczę w czymś naprawdę szczególnym i próbuje po raz kolejny zrozumieć siebie i resztę świata. Dlatego praca artystyczna dla mnie to nie tylko rzemiosło, ale próba ciągłego poznawania samego siebie. Najbardziej niebezpiecznym sygnałem dla artysty jest poczucie komfortu i wygody psychicznej - poczucie, że jest się w czymś dobrym i powiela się to na tysiące sposobów...

Jak Porywacze Ciał starają się z tym walczyć?

- Razem z Maćkiem za każdym nowym przedsięwzięciem staramy się uciekać od wypróbowanych już przez nas metod robienia np. teatru i często stawiamy siebie w sytuacjach zupełnie nowych i niedających żadnego poczucia bezpieczeństwa. Im bardziej czujemy się na początku pracy zagubieni i wręcz przerażeni swą bezradnością - tym lepsze są efekty.

Na zdjęciu: Katarzyna Pawłowska w "OUN"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji