Anna i Ssak
W Starym Teatrze ANNA DYMNA biega z siekierą w ręce, po to by zabić. Kiedy opadnie kurtyna, odbiera telefony - by ratować życie. To duża sztuka tak móc zabijać na niby i ratować naprawdę. By nie powiedzieć fenomen. Sylwetka laureatki "Fenomena Przekroju"
Ten wpis istnieje wyłącznie w telefonie Anny Dymnej. Janusz Ssak pojawił się tam kilka lat temu, na długo przed tym, jak sparaliżowany Janusz Świtaj zaczął domagać się skończenia z podtrzymywaniem jego życia. Nie skończenia dziś albo jutro, lecz wtedy, gdy ze świata odejdą rodzice, jedyni opiekunowie Świtaja, za którego od 15 lat oddycha respirator.
Świtaj bowiem nie chciał i nadal nie chce trafić do typowej polskiej umieralni, w której zasłania się okna ciemnymi kotarami, żeby skazani na wegetację ludzie zapomnieli o słońcu. - By zapomnieli, że mają prawo nie tylko do godnego życia, niezależnie, czy są zdrowi, czy nie, ale także do godnej śmierci - dodaje Anna Dymna.
Niezbędna ludzka rozmowa
Świtaj zadzwonił do aktorki w przerwie spektaklu. Nie miał pojęcia, że ma ona na swoim koncie 250 ról filmowych i teatralnych, że pracowała z Andrzejem Wajdą, Konradem Swinarskim, Jerzym Jarockim, Jerzym Grzegorzewskim, Jerzym Hoffmanem i Kazimierzem Kutzem. Że od lat gra w filmach i na deskach Starego Teatru, że uczy w krakowskiej szkole teatralnej, że stworzyła Krakowski Salon Poezji, że ma na swoim koncie dziesiątki nagród: Złote Maski, Złote Lwy i SuperWiktora. Jak też Order Uśmiechu, Ecce Homo i Medal Świętego Brata Alberta.
Przed oczami Świtaj miał tylko Anię Pawlakównę z kolejnych części komedii "Sami swoi" i szefową fundacji, która może mu pomóc.
Najpierw przeprosił (że Pawlakównie zawraca głowę), a potem poprosił o nowy ssak elektryczny ułatwiający mu oddychanie. Anna Dymna zapisała Ssaka w telefonie, bo tak było jej łatwiej zapamiętać.
A musi pamiętać o setkach ludzi, którzy od momentu, gdy pięć lat temu stworzyła Fundację "Mimo Wszystko", widzą w niej ostatnią deskę ratunku. Bo wiedzą, że Dymna rzadko odmawia. Owszem, odmawia grania w reklamach telewizyjnych, bo wie, że byłaby wtedy niewiarygodna, jak też w serialach, bo nie ma na nie czasu. Odmawia, kiedy pewna pani prosi ją o nowe futro, a inna o mieszkanie dla córki w Wiedniu, bo studiująca na obczyźnie latorośl gnieździ się w akademiku. Jednak takich propozycji ma niewiele.
- Ludzie chorzy zwykle nie mają nadzwyczajnych oczekiwań - przyznaje aktorka. - Większość żyje w biedzie, więc wszelka materialna pomoc, którą powinno zapewnić im państwo, ale wciąż nie zapewnia, jest im niezbędna. Niezbędna jest im jeszcze bardziej zwykła ludzka rozmowa. A my, zdrowi, wciąż nie potrafimy rozmawiać z ludźmi ułomnymi, unikamy ich jak ognia, wciąż traktujemy jak trędowatych. Bo się po prostu boimy.
Kwestia dla teologów
Dymna rozmawia. I w telewizji, w której prowadzi program "Spotkajmy się", i poza nią. Z dziewczyną, która właśnie wyszła za mąż, choć jej dni są policzone. Z chłopcem, który sam się okaleczył, gdyż nigdy nie czuł bólu. Czasem sama czuje ból, płacze. A potem pan z reżyserki karci ją, że nie zachowuje się jak prawdziwa prezenterka telewizyjna, że nie jest profesjonalistką.
- Bo nią nie jestem i być nie chcę. Jestem tylko 57-letnią aktorką, która ma znaną twarz i dlatego może więcej zrobić niż inni - mówi. I dodaje, że choć czasem ma dość, że czasem chciałaby rzucić wszystko i znów zająć się tylko teatrem, to ludzie, którym pomaga, dają jej siłę do życia, ustawiają wszystko we właściwych proporcjach. Dlatego wciąż odbiera od nich telefony.
Ssak pojawił się w domu Janusza Świtają kilka dni po jego pierwszej rozmowie z Anną Dymną. Wtedy Świtaj po raz pierwszy pomyślał, że na świecie istnieją wróżki. Potem znów zaczął myśleć o śmierci. I publicznie o niej mówić.
- Nie mogłam tego słuchać - wspomina Anna Dymna. Tym razem ona zadzwoniła do Ssaka. Nie chciała z nim jednak rozmawiać o tym, czy domagając się śmierci na życzenie, ma rację, czyjej nie ma. - Zostawiam tę kwestię teologom, filozofom i psychologom - mówi. - Postanowiłam jednak zrobić wszystko, by Januszowi znów chciało się żyć. Po prostu go zatrudniłam.
Pracownik etatowy Fundacji "Mimo Wszystko" Janusz Świtaj wyszukuje dziś w Polsce ludzi, którzy znaleźli się w podobnej jak on sytuacji, ludzi, o których Polska wciąż chciałaby zapomnieć. Udawać, że ich nie ma.
Dziś sparaliżowany mężczyzna, za którego oddychają maszyny, przygotowuje się do matury, a latem na specjalnie przystosowanym wózku ma zamiar wyjechać na urlop do Rept Śląskich. Będzie patrzył prosto w słońce, którego już nikt nie zdoła ukryć przed nim za ciemną kotarą.
- Anna Dymna uratowała mi życie - przyznaje bez ogródek Janusz Świtaj.
A ona tymczasem jako Klitajmestra w wyreżyserowanej przez Jana Klatę sztuce "Oresteja" zabija siekierą na deskach Starego Teatru swojego męża Agamemnona. To duża sztuka tak móc zabijać na niby i ratować naprawdę. By nie powiedzieć fenomen.