"Łaźnia" pierze biurokratów
Tylko przez parę dni Warszawa może oglądać "Łaźnię" Majakowskiego. Szkoda, że tak krótko i szkoda, że żaden teatr warszawski nie zdobył się na jej wystawienie. Trudno o sztukę bardziej drapieżną politycznie i agitacyjną, sztukę o większym nasyceniu siłą ideową i druzgocącą nienawiścią do wszelkiego zła przeszkadzającego budowie socjalizmu. A przy tym jest to dziś sztuka bardzo aktualna.
Dziś bowiem nasza partia mocniej niż kiedykolwiek postawiła sprawę krytyki w naszym życiu społecznym, gospodarczym, państwowym, krytyki jak najszerszej, jak najcelniejszej i jak najostrzejszej, a ciągle jeszcze nie dość szerokiej, nie dość celnej i nie dość ostrej. Ale też dziś zdarzają się wypadki niezrozumienia celów tej krytyki, szkodliwego i nieodpowiedzialnego rozhasania się w niej, schodzenia na manowce i uderzania - czasem mimowolnego - w to, w co godzi wróg - w podstawowe zasady naszego ustroju. I z drugiej strony dziś również są jeszcze tacy zwolennicy "trzymania za gębę", którzy chcieliby tłumić głos społeczeństwa, którzy boją się krytyki. Walka więc musi toczyć się na dwa fronty.
"Łaźnia" jest wielką lekcją krytyki i wielką lekcją walki politycznej. Powstała, jak wiele wybitnych dzieł literatury światowej, z doraźnej potrzeby chwili. W tym wypadku była to namiętna agitacja na rzecz pierwszej z pięciolatek, które miały tak zasadniczo przeobrazić Związek Radziecki. Ale utwór Majakowskiego uskrzydliły najpiękniejsze marzenia wybiegające daleko w przyszłość. Nadało mu mocy niezłomne przekonanie o możliwości stworzenia przez człowieka - świata, który by człowiekowi zgotował szczęście. A zarazem ta komedia "z cyrkiem i fajerwerkiem" jest wspaniałą, gryzącą - nie! nie gryzącą, ale szarpiącą satyrą. Odkrywa bez ogródek i bez chęci upiększania brud i śmiecie, które gromadzą się w trudnym okresie budowania nowego świata. Odkrywa i wymiata, a to bardzo ważne zadanie.
Jeden z satyrycznych wierszy Majakowskiego nosi tytuł:
"Marksizm - to metoda obrony i ataku. Posługuj się rozsądnie metodą taką".
Tą metodą posługuje się Majakowski. Sam powiedział, że "w "Łaźni" szoruje się (albo po prostu pierze) biurokratów". Zresztą nie tylko biurokratów w potocznym tego słowa znaczeniu, ale wszystkich ludzi, którym martwy schemat zastąpił myślenie, a bezmyślność przysłoniła rzeczywiste życie i odgrodziła od niego. A także lizusów, bufonów, tchórzów, tępaków, wysoko czasem postawionych durniów, kołtunów z "socjalistycznym" polorem, pływaków frazesu i pustosłowia.
Z pieniącego się zła cieszy się tylko wróg. Obojętnie mija je człowiek stojący na marginesie życia. Oburzeniem i wściekłością, buntem i walką reaguje na nie ten, kto głęboko kocha życie. Tak reagował Majakowski. Jak zawsze, tak i tym razem w pełni realizował apel skierowany do satyryków w wierszu "O humorystach ponuro":
"Zęby swe
zaopatrz
w jad
na kilometr jadem bryźnij
w darmozjadów,
których zad
rozsiadł się
na komunizmie".
Bryzga też jadem w "Łaźni". Sztuka ta napisana jest brawurowo - metodą jaskrawych plakatów, "ożywionych tendencji". Nieporozumieniem by było szukać tu "żywych" postaci, rozwoju charakterów, ich cieniowania czy nawet prowadzenia "normalnej" akcji. Mamy tu wielką karykaturę. Patrzymy na śmieszną i groźną zarazem groteskę. Metafora goni tu metaforę. Szyderstwo miesza się z drwiną. Wszystko jest teatralnie ,,umowne", a zarazem prawdziwe. Tak prawdziwe, że czasem aż ciarki przechodzą. Widz nie może zostać obojętny. W figurach ruszających się na scenie, a przynajmniej w niektórych ich cechach poznaje znajomych lub... siebie samego. O, jak często siebie samego.
Sceny satyryczne niewątpliwie górują w "Łaźni" silą wyrazu artystycznego nad tymi, w których autor chciał pokazać pozytywy w ludziach, w ich działaniu. Górują nad całą fantastyczną i metaforyczną historią maszyny przyszłości pokonującej czas. Najkapitalniejsze są sceny w biurze Naczdyrdupsa Pobiedonosikowa (tytuł i nazwisko określają już tę figurę). Najkapitulniejsze w sztuce i w przedstawieniu. Już sam obraz jest teatralnie znakomity. Najlepiej udał się inscenizatorowi KAZIMIERZOWI DEJMKOWI i scenografowi JÓZEFOWI RACHWALSKIEMU. Przy monstrualnym biurku siedzi wśród stosu papierzysk, obłożony aparatami telefonicznymi Naczdyrdups. Za ścianą strzeże doń dostępu sekretarz Optymistenko. A potem długą zakręconą linią wije się na horyzoncie nieskończony sznur interesantów daremnie czekających, odtrąconych przez zbiurokratyzowaną władzę. Te dwie postacie to też najlepsze kreacje aktorskie w całym przedstawieniu. EDWARD WICHURA jako Optymistenko zarówno w głosie jak i w marionetkowych ruchach jest jakby kwintesencją oślizłego lizusostwa. JANUSZ KŁOSINSK.I gra Naczdyrdupsa z groteskową przesadą, ale zbudowaną z realistycznych elementów - tyle, że wyjaskrawionych.
Tym postaciom i tym scenom nie dorównują - jak powiedzieliśmy - sceny i postacie pozytywne. Ale "pozytywność", głęboka ideowość i optymizm sztuki nie z nich głównie wynikają. I nawet nie z zakończenia, w którym całe to plugastwo ludzkie zostaje wyplute przez "maszynę czasu" w drodze na planetę wyobrażającą lepszą przyszłość świata. Ta ideowość ogarnia "Łaźnię" mocnym, porywającym nurtem wewnętrznym. Czuje się ją w tym wszystkim, co i jak autor przedstawia. Tak jest w sztuce. Tak może, ale nie musi być w jej ujęciu teatralnym. Tak jest w przedstawieniu łódzkiego Teatru Nowego.
Młodość, zwartość i siła ideowa zespołu zwyciężyły. Znalazły odpowiedni wyraz dla pasji i żaru dzieła Majakowskiego. Inscenizacja i reżyseria Dejmka nie zgubiły i nie osłabiły głównych, politycznych akcentów sztuki. Dejmek pokazał przy tym dużą fantazję i to fantazję pozostającą w zgodzie ze stylem komedii Majakowskiego. Efekty świetlne i dźwiękowe, muzyka i taniec, groteska i parodia, rytmizowanie ruchów i cyrkowa błazenada, patos polityczny i ściszanie tonów - wszystko to sumuje się w widowisko bardzo różnorodne w poszczególnych składnikach, a przecież jednolite w ogólnym charakterze.
I stało się tak mimo, ze Teatr Nowy nie ma w swym zespole "gwiazd" aktorskich. Grają tam przeważnie ludzie młodzi i jeszcze niedoświadczeni, na ogół z dość wyraźnymi brakami w zakresie techniki aktorskiej, niedużym zasobem środków wyrazu w dziedzinie głosu i gestu. Prócz wymienionych poprzednio wyróżnia się WOJCIECH PILARSKI w roli reżysera, doskonale ucharakteryzowany na Majakowskiego. Z lekko drwiącym, ironicznym uśmiechem komentuje historie dziejące się na scenie. EUGENIA HERMAN wdzięcznie mówi dość niewdzięczny tekst Fosforycznej kobiety. W niedużej roli stenotypistki Underton zwraca uwagę ujmującą prostotą DANUTA MNIEWSKA. Spośród robotników ładnie brzmi głos DOBROSŁAWA MATERA (Wołocypedkin).
Ale niezależnie od takich czy innych zastrzeżeń, które można by mieć wobec poszczególnych wykonawców, decyduje tu zespołowość i mocno pokazany sens całego przedstawienia. Sens ten sprowadza się do tego, co Majakowski kiedyś wyraził w wierszu pt. "Podpora":
My wszystkich wzywamy
by twardo,
bez fałszu
krytyka
draństwo
kosiła,
i to jest
dowodem
najdoskonalszym
naszej
czystości i siły.