Artykuły

Co za koncert u kaduka

"Zemsta" w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

"Zemsta" to zawsze wyzwanie, jeśli ma być czymś więcej niż tylko lekturą szkolną na głos. Taka też jest w Polskim - pełna energii, pisana pismem wyzwolonego dziecka, z nieco łobuzerskim uśmiechem. Kilianowie, nie bacząc na opasłe tomy interpretacji i ponadpółtorawieczną tradycję inscenizacyjną, przeczytali "Zemstę" po swojemu. Tylko tak warto, tylko tak się opłaca. Nie jest to wprawdzie "Zemsta" gwiazdorska, ale wynagradza to inscenizacja. U Kilianów przywykliśmy do braw po otwarciu kurtyny - samo uformowanie przestrzeni, urzekające kostiumy, dekoracje, światło, upozowanie aktorów tworzy pełen urody obraz. Czegóż tu nie ma! I machiny oblężnicze podczas "bitwy" o mur, i armata, i koń z rzędem, i zadzierżysty loczek na wygolonej głowie Cześnika (Marcin Jędrzejewski), i sumiaste wąsy Rejenta (Tomasz Borkowski), i służba w kolorowych, niemal wschodnich szarawarach i futrzanych czapach, i wystudiowany ruch sceniczny, niemal cytaty z historycznych przedstawień "Zemsty" i starych fotografii. Rzadko widujemy Fredrę wystawianego z taką czułością i fantazją zarazem. Tak jest w tym przedstawieniu, gdzie wyobraźnia postsarmacka spotyka się z wrażliwością dziecka, a na opowieść o zemście i miłości sprzed wieków nakłada się współczesność. To nie przypadek, że Orkiestra Hrabiego Fredry, bo taką nazwę nosi kapela grająca kompozycje Grzegorza Turnaua (jej motywem przewodnim są taktyiarcypolskiego poloneza), to kapela żydowska w jarmułkach, a Papkin, wymieniając swych wierzycieli, wspomina, że są wielu wyznań. Tak, to jest "Zemsta" po "Strachu", która wpisuje się w budowanie porozumienia między sąsiadami ("Sąsiedzi"?).

Ale oprócz tych dźwięków współbrzmiących z najważniejszą dzisiaj polską debatą "Zemsta" Kilianów mieni się wieloma barwami, zaleca bujnością i zmysłowością. Chyba to pierwsza "Zemsta", w której para młodych wychodzi na plan pierwszy. To właśnie Wacław i Klara nadają tempo akcji, to ich końcowy triumf wyznacza sens opowieści. Kilianowie nie zaniedbują żadnej okazji, by uzwyczajnić Wacława (żywiołowy Maciej Mikołajczyk) - jego dawne przygody miłosne, zwłaszcza ta z Podstoliną, nabierają rumieńców, kiedy żwawa i ponętna Podstoliną (Ewa Gołębiowska-Makomaska) wciąga go do swojej komnaty.

Królem widowiska jest jednak Papkin (Andrzej Pieczyński). Tym razem to nie żołnierz samochwał ani sponiewierany inteligent albo zubożały hreczkosiej czy bohater literaturysentymentałnej. To raczej wszyscy oni naraz, nowe wcielenie barona Munchausena, mieszanka samochwały i tchórza, zakompleksionego utracjusza i pełnego polotu fantasty. Pieczyński idealnie godzi te sprzeczności, na koniec przybywając na scenę z krokodylem. Wprawdzie poniewczasie, ale jakże widowiskowo, W ogóle finał jest majstersztykiem samym w sobie. To jest "Zemsta", która nastraja niezwykle pokojowo, w której "zgoda" brzmi jak zgoda, bez żadnych podtekstów i zastrzeżeń. Piękne połączenie doświadczeń teatru wielkiej inscenizacji i teatru lalkowego. Po prostu teatr. Na koniec słowo smakosza teatralnego - cudowna wprost jest obecność majstra komedii, Lecha Ordona, który w roli Perełki tworzy nomen omen kolejną perełkę w bogatej kolekcji swych osiągnięć aktorskich. To piękne, że Polski pamięta o swych cudownych mistrzach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji