Artykuły

Seans nienawiści

"Żyd" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Bywają momenty, kiedy teatr zabiera głos w społecznej dyskusji. Nie żeby drażnić i prowokować. Chodzi o próbę pokazania, że to, co mówimy na co dzień, ze sceny może brzmieć inaczej. I tak się dzieje w bielskim "Żydzie".

Scena kameralna bielskiego teatru zmienia się w szkolną salę lekcyjną w remoncie: na ścianach wiszą portrety absolwentów, kujonów i olimpijczyków. Uczniów, którzy wyjechali, zrobili kariery albo młodo umarli. Całe pomieszczenie spowija półprzeźroczysty kir, podłogę wyłożono czarną folią. Bo jest to sala pamięci, plac budowy, a może nawet niegdysiejsza rzeźnia. W tej "umarłej klasie w stanie renowacji" odbywa się nadzwyczajna rada pedagogiczna. Syn słynnego izraelskiego pisarza Mosze Wassersteina chce odzyskać szkolne wypracowanie ojca, które musiało zachować się gdzieś w archiwach. A dyrektor podupadającej placówki wpada na pomysł, by "z pomocą naszego Żyda z Ziemi Świętej" uratować miejsca pracy. Zaprosić go do rodzinnej miejscowości, wycyganić 30 tys. dolarów, nazwać szkołę jego imieniem. I tu zaczynają się kłopoty. Uprzedzenia, wstyd, blokady obyczajowe. Szkoła im. Mojżesza Wassersteina? Wysłałbyś tam dziecko? Co na to proboszcz? Radni? Rodzice uczniów?

Autor sztuki Artur Pałyga mnoży paradoksy. Nie przypadkiem wniosek stawia urzędnik pragmatyk, niegdyś aktywista partyjny (Kazimierz Czapla), w 1968 zaszczuł poprzednią dyrektorkę i zajął jej miejsce. A przeciw jest polonistka, Żydówka z pochodzenia, w peerelu opozycjonistka (Jadwiga Grygierczyk). Reżyser Robert Talarczyk rozpętuje "seans totalnej nienawiści". Nie przeciwko Żydom ani nawet żydożercom. To seans nienawiści do nienawiści. Próba zebrania w pięciu reprezentantach elity nauczycielstwa polskiego wszystkich głosów z debaty wokół "Strachu" Grossa. Tak właśnie powinna wyglądać teatralna publicystyka w najlepszym wydaniu.

W spektaklu starannie zaplanowano reakcje widowni. W pierwszej części uczestniczymy w czymś w rodzaju farsy o iluzjach domorosłych cwaniaków i wyłudzaczy zagranicznych funduszy. Wszystkie stereotypy kwestii polsko-żydowskich zostają obśmiane i skompromitowane. Ale potem śmiech cichnie. Niby normalni i sympatyczni ludzie zaczynają mówić dziwne rzeczy. Ujawniają swoje fobie, zatrute wspomnienia, kompleksy. Młoda, marząca o ucieczce do Europy anglistka (Katarzyna Skrzypek) okazuje się skrytą antysemitką, prostacki WF-ista (Grzegorz Sikora) w fenomenalnym monologu daje chyba najstraszniejszą i najdotkliwszą wykładnię polskiej społecznej świadomości. To eksplozja złości, zazdrości, strachu i głupoty. Wejście w głowy ludzi z przystanków autobusowych, prowincjonalnych zjazdów rodzinnych, leciwych aktywistów z Radia Maryja, bezrobotnych kibiców sportowych. Bo przecież oni wiedzą lepiej, że w rządzie sami Żydzi, bo tylko Żydzi kradną, wyzyskują, cyganią. Dyskusja wokół książki Grossa zawsze wydawała mi się po polsku histeryczna i absurdalna. Bielski spektakl jeszcze to uczucie wzmocnił. Bo przecież trzeba katalogować każde draństwo i niegodziwość. Lepiej przyznać się do niepopełnionego niż przepuścić prawdziwy grzech. Nawet domniemane draństwo jest draństwem.

Pałydze i Talarczykowi udaje się pokazać, że nigdy nie będziemy mogli o tym, co się tu stało z Żydami, mówić normalnie. Są rany, które się nie goją. Goje powinni już coś o tym wiedzieć. Twórcy jednak nie żądają od widzów pokuty, tylko świadomości. Najgroźniejsza jest niewiedza i niepamięć. Umiejętność przyznania się do naszych narodowych win, precyzyjnego wypunktowania grzechów ojców i dziadków to także kwestia klasy. Naszej klasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji