Artykuły

Darzbór!

"Henryk VI na łowach" w reż. Krzysztofa Kolbergera w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Tomasz Cyz w Ruchu Muzycznym.

Najnowsza premiera w poznańskim Teatrze Wielkim w przedostatnim dniu ubiegłego roku - opera komiczna "Henryk VI na łowach" Karola Kurpińskiego (do libretta Wojciecha Bogusławskiego w opracowaniu Wojciecha Młynarskiego, kierownictwo muzyczne spektaklu sprawuje Maciej Wieloch, autorem scenografii jest Marcel Sławiński) - wzbudziła we mnie trzy pytania.

Po pierwsze: jak opowiedział nam całą historię reżyser Krzysztof Kolberger? Po drugie: co z polskiego repertuaru historycznego w ogóle wystawiać? I po trzecie: po co?

Najpierw pytanie ostatnie. Miniony rok był Rokiem Bogusławskiego (w 250. rocznicę urodzin); świętowaliśmy także 150. rocznicę śmierci Kurpińskiego. Premiera wpisuje się więc jeszcze w te obchody. Bogusławski urodził się w podpoznańskim Glinnie, Kurpiński w leżących w Wielkopolsce Włoszakowicach. Jest więc i drugi, poznański powód wykonania ich dzieła.

Wreszcie - dyrektor Sławomir Pietras, "odchodząc" przed dwoma laty z Opery Narodowej w Warszawie, zapowiadał polski sezon w prowadzonej przez siebie równolegle Operze poznańskiej. Oto więc część (poza "Strasznym dworem" i wieczorem baletowym z muzyką Szymanowskiego) tego programu. Tyle że tamta zapowiedź wynikała raczej ze strategii wytrawnego gracza, była odpowiedzią na sytuację i zapotrzebowanie polityczne. Dziś Polska, przynajmniej ta na Wiejskiej i w gabinetach rządowych, nieco się zmieniła. Polityka, nie tylko ostatnio (vide "Szewcy" Jana Klaty i Sławomira Sierakowskiego w TR Warszawa), wyprzedza teatr. W prologu "Henryka VI na łowach" w Poznaniu dwóch półnagich małych

chłopców bawi się balonem. Schodzą ze sceny. Wchodzi na nią dwóch półnagich młodzieńców, z tym samym balonem. Balon wpada na podwyższenie z tyłu sceny. Jeden z młodzieńców wbiega na górę. Tam grupa ubranych na czarno mężczyzn przebiera go w królewskie szaty. Z chłopa król? Zaczyna się prawdziwa akcja. Scena to parlament. Posłowie nie są ubrani współcześnie, raczej historycznie (choć widzieliśmy, jak śpiewacy i chórzyści na czarne spodnie i koszule wkładali stylizowane stroje). Pomiędzy poselskimi ławami kręcą się pracownicy Royal TV (obraz z kamery widzimy na jednej ze ścian). Król Henryk VI stoi na podwyższeniu podświetlonym czerwonymi jarzeniówkami. Jest więc i epokowo, i nowomodnie. Jakoś w pół drogi. Król gdzieś na początku spektaklu wypowiada swojsko brzmiące zdanie: "Zabierzcie mi stąd tego dziada". Królewska straż i ochrona nosi się na czarno, w połyskliwych kaskach. Dwaj gajowi, choć ubrani raczej staroświecko, jeżdżą meleksem z napisem ABW LASU (gdy łapią królewskich milordów towarzyszy im kamera - jak w telewizyjnych docu-crime'ach).

A więc jednak dziś? Krzysztof Kolberger szuka w fabule opery Kurpińskiego aluzji do współczesności, szuka punktów stycznych z tym, co na zewnątrz, w telewizorze, w gazecie, by "ciemny lud to kupił". Ale lud - przynajmniej na spektaklu 6 stycznia- siedzi cicho. Nie śmieje się (a to przecież opera komiczna!). Nie bije braw po ariach. Nic. Nie reaguje nawet po słynnej już w Poznaniu trawestacji słynnego w całym kraju zdania kandydata na najwyższy urząd w naszym państwie, dziś prezydenta. A więc aluzja się nie udała? A może opera niekoniecznie jest miejscem na takie zabawy? Może "lud" chce po prostu przyjść i posłuchać pięknego śpiewu (z obsady spektaklu, który widziałem, nie wyróżniłbym nikogo, zwłaszcza że mimo nagłośnienia, w 11 rzędzie, gdzie siedziałem, najczęściej niewiele słychać, a w kilku miejscach orkiestra była o dobre pół kroku przed solistą) i dobrze brzmiącej orkiestry (poznańscy muzycy chyba zapomnieli, że w październiku tak ciekawie zaprezentowali się w Verdiowskim "Stiffeliu", teraz nie było ani serca, ani energii, ani melodii, ani kolorów, ot, strażacki zespół gminny).

"Lud" chce zobaczyć teatr. Taki ze zmieniającą się piękną dekoracją i zapierającymi dech w piersiach światłami. Teatr ciekawy, intensywny, mówiący mocnym głosem o ważnych sprawach. Niestety, polska opera narodowa (jak pokazuje to poznański "Henryk VI na łowach" i warszawski "Zabobon" - choć tu, dzięki Łukaszowi Borowiczowi, przynajmniej jest czego słuchać) wydaje się dziś już tylko ramotką. Od dawna nikt - przynajmniej w przestrzeni teatru, choć muzycznie też jest nie najlepiej - nie znalazł skutecznego, interesującego, ożywiającego pomysłu na tego rodzaju dzieła. Uwspółcześnianie (w warstwie scenograficznej, aluzyjnej) nie do końca się sprawdza, bo muzyka (i słowo, czyli język) trzymają się mocno swoich czasów. A więc odpowiadając na drugie pytanie mówię: poza Moniuszką chyba nic. Bo po co? W imię idei narodowej? Tylko co naród z tego ma - poza nudą i wstydem... I tak na koniec: może warto by przeanalizować muzyczno-teatralny repertuar oper w Lyonie, Dreźnie lub Monachium, Barcelonie czy Bilbao... W miastach, które -jak Poznań - nie są stolicami, ale mają podobny status w swoim kraju. I zapytać, czy to, co dzieje się na scenie poznańskiego Teatru Wielkiego, jest - z uwzględnieniem kontekstu budżetowego - na podobnym poziomie? Darzbór!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji