Artykuły

Męczące Idiotki

Spektakl na pewno trudno nazwać feministycznym: kobiety istnieją tu tylko wobec mężczyzny. To męskie spojrzenie stwarza je i określa. Jednocześnie Kobieta jest tu czymś więcej niż męskim fantazmatem albo projekcją pragnień - nie jest pozbawiona własnych potrzeb, ma głos i pole do ekspresji - o "Idiotkach" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pisze Dominika Lutobarska z Nowej Siły Krytycznej.

Zaczyna się interesująco: podczas gdy widzowie zajmują miejsca, na scenie trzy kobiety ekspresyjnie artykułują swoje monologi. To właśnie one wcielą się za chwilę w O., Alkestis i Faustynę Kowalską. Każda z nich mówi o tym, co dla niej znaczy "być kobietą" - to, co słyszymy, odzwierciedla sprzeczne oczekiwania społeczne dotyczące kobiet, nie do pogodzenia przez jedną osobę społeczne wyznaczniki roli kobiety. Sprzeczność istnieje również między zewnętrznymi oczekiwaniami, a indywidualnymi pragnieniami kobiet. Trzy bohaterki zwracają się wprost do publiczności, nie chcą być zredukowane do kobiecego ciała, wiedzą i tłumaczą, że kobieta to przecież coś więcej niż ciało, a jednocześnie pragną być pożądane, pragną zaspokajać i chcą spełniać oczekiwania innych. Bohaterka grana przez Marię Dąbrowską zadziera sukienkę, dotyka swoich piersi, wypina pupę przed siedzącym w pierwszym rzędzie mężczyzną mówiąc przy tym: "nie patrz się", "na co się tak gapisz, jestem czymś więcej niż tylko tym ciałem". Wymienione sprzeczności rzutują na całość, rozdźwięk między wyobrażeniami na temat kobiet, oczekiwaniami, które - a jakże - pragną zaspokoić, a ich wewnętrznymi, indywidualnymi pragnieniami, określa istotę Kobiety w tym spektaklu. Kobieta jest tu czymś więcej niż męskim fantazmatem albo projekcją męskich pragnień - nie jest pozbawiona własnych potrzeb, ma głos, pole do ekspresji - miota się w sprzecznościach, sama sobie się wymyka.

Trzy kobiety decydują się wziąć udział w eksperymencie zorganizowanym przez mężczyznę - Adama (Adam Kuzycz-Berezowski), który pragnie odnaleźć kobietę idealną. Nad całością przedsięwzięcia złożonego z licznych prowokacji panuje Prowadzący (Robert Gondek), a sam Adam okazuje się również być jedynie częścią eksperymentu. Nikomu z uczestników nie udało się - choć takie były pierwotne założenia eksperymentatorów - oderwać od wyobrażeń na temat kobiecości i męskości, pragnień, których podstawy nie są dostępne świadomości, klisz i stereotypów, którymi posługujemy się porządkując doświadczenia, planując przyszłość, podejmując decyzje.

Spektakl nie ma linearnej formy, przez co trudno opowiedzieć jego treść. W niektórych momentach każda z aktorek jest jednocześnie Faustyną, O. lub Alkestis, inne sceny przedstawiają historię konkretnych losów - Faustyny (Małgorzata Klara), O. (Maria Dąbrowska), Alkestis (Marta Waldera), w jeszcze innych aktorki "wychodzą z ról" i zaczyna się metagra - grają aktorki, które mają dość, które nie potrafią wcielić się w daną postać (świetna scena zagrana przez Klarę w kulisach, kręcona na żywo kamerą, przez widzów oglądana na wielkim ekranie) lub które choć przygotowane i chcące wcielić się w rolę - w tym wypadku Alkestis (Marta Waldera) - nie zostają wysłuchane przez reżysera - Adama. Widz również angażowany jest w tą metagrę: aktorzy podsuwając konkretnym widzom mikrofon pytają o to, czym jest miłość, w innej scenie Adam próbuje namówić kogoś na zdjęcie z nagą "sówką" czyli nagą O. (Maria Dąbrowska) oferując za to wynagrodzenie. Nie do końca jednak wiadomo czemu te metagry mają właściwie służyć. W żaden sposób nie pogłębiają one treści spektaklu - przeciwnie, rozbijają ją na niepowiązane ze sobą w zrozumiały sposób elementy, tworząc jedynie pozór głębi.

Chociaż reżyser najwyraźniej chciał się uchronić przed jednostronnym (męskim) punktem widzenia, tłumacząc się w kończącym spektakl liście, choć zdaje się oddawać w tym spektaklu głos zarówno kobietom jak mężczyznom - spektakl na pewno trudno nazwać feministycznym: kobiety istnieją tu tylko wobec mężczyzny. To męskie spojrzenie stwarza je i określa zarówno przed, jak i po poddaniu się eksperymentowi. Bez mężczyzny kobieta nie istnieje. Faustyna oddaje się Bogu, Alkestis mężowi i O. partnerowi. Choć są momenty kiedy aktorki "wychodzą" niejako ze swoich ról, stają się aktorkami, które miały odtworzyć role Faustyny, Alkestis i O. - zdają się wtedy również "wychodzić" z określonej przez mężczyznę roli kobiety. Wówczas pojawia się miejsce na autoekspresję, na bycie brzydką, na krzyk, śpiewanie ulubionych piosenek, na niezabarwioną erotyzmem nagość, na bliskość i rodzącą się gdzieś poza słowami więź między kobietami. To jednak tylko momenty, przerywane męskim głosem, pytaniem "czy mnie kochasz?", wobec którego żadna z kobiet nie pozostaje obojętna. Alkestis oddaje życie za męża, O. oddaje na życzenie męża swoje ciało innym mężczyznom, Faustyna oddaje swoją duszę Bogu umęczając ciało. Spełniają się w tej miłości i zatracają bez reszty, nie poddają jej żadnym wątpliwościom, choć przynosi cierpienie.

Chaotyczna struktura pozostawia w widzu niedosyt: poczucie, że temat ważny, że poruszony od niebanalnej strony, ale mimo wszystko powierzchownie. I tak, jak interesująco się zaczyna, tak kończy się trywialnie, może nawet żenująco: jedna z aktorek odczytuje list reżysera spektaklu, który tłumaczy się niejako z tego, że jest mężczyzną, ruga się za to, że spektakl o kobietach wykorzystuje do oskarżenia siebie jako mężczyzny, a że niestety nie idzie za tym żadna zmiana w codziennym życiu. Ten zbędny ekshibicjonizm, podszyty nutą megalomanii - reżyser życzy sobie, niczym (jak sam pisze) Lars von Trier, żeby jego list odczytany został jako list do niego - zamyka spektakl i czyni go jeszcze bardziej miałkim. Uniwersalny wymiar dramatu sprowadzony został na ziemię. Teza postawiona na początku spektaklu nie została w dalszej części podważona, rozwinięta ani w inny sposób zweryfikowana - pytania o istotę kobiecości, społeczną rolę kobiety, o miłość, rolę mężczyzny ślizgają się tylko po powierzchni, zamieniają w banał, powtarzają, znikają. I choć w spektaklu nie brakuje scen świetnie skonstruowanych, śmiesznych czy wzruszających, całość jedynie męczy i nieprzyjemnie doskwiera długo po wyjściu z teatru, niczym swędząca skóra, która domaga się porządnego podrapania, a nie tylko nieudolnego muśnięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji