Moda na terroryzm
"Nordost" w reż. Grażyny Kani z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, gościnnie w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Bydgoski spektakl w Teatrze Małym. Grażyna Kania wystawiła "Nordost" Torstena Buchsteinera. Niemiecki autor odniósł się do wydarzeń w moskiewskim Teatrze na Dubrowce.
W październiku 2002 r. budynek teatru opanowali czeczeńscy bojownicy w trakcie przedstawienia pompatycznego musicalu "Nord-ost", opiewającego sławę radzieckich żołnierzy.
41 napastników przez 57 godzin przetrzymywało pod bronią ponad 800 widzów.
Trzeciego dnia oblężenia rosyjskie siły specjalne przeprowadziły szturm teatru z użyciem gazu o tajemniczym składzie. Zginęli terroryści, a także 129 zakładników.
Sztuka zestawia postawy trzech kobiet: młodej Czeczenki, bojowniczki Zury (Dominika Biernat), Rosjanki, mieszkanki Moskwy Olgi (Beata Bandurska), która wraz z mężem i córeczką wybrała się na feralne przedstawienie, oraz łotewskiej lekarki Tamary (Anita Sokołowska) ze stacjonującej przy teatrze karetki pogotowia. Dzięki temu dramaturgicznemu chwytowi sprawa oświetlana jest z trzech rozmaitych punktów widzenia.
Opowieść każdej z bohaterek ściska serca. Ścierają się trzy równorzędne racje samotnych kobiet, na których wojna czeczeńska odcisnęła piętno. Zura straciła męża w akcji. Przystąpiła do organizacji "czarnych wdów", szkolących podobne jej desperatki do walki z regularną armią, która zabrała im mężów.
Czeczeńskiego bojownika zastrzelił mąż Tamary. Koszmar wojny sprawił, że nie wrócił do równowagi psychicznej, a wkrótce rozstał się i z życiem. Pochodząca z Łotwy lekarka, tylko dlatego nie siedzi na widowni teatru - jak jej córka i matka - że wypadło jej niespodziewane zastępstwo w obsadzie dyżurów.
Wojna w Czeczenii najmniej dotknęła Olgę, która przybyła na musical wraz z mężem i córką, marzącą o karierze tancerki. Po koszmarze wrócą do domu tylko we dwie.
Nie jestem entuzjastą tego przedstawienia. Tekst jest pełen zbiegów okoliczności, a mimo to pozostaje drętwą publicystyką ze skłonnościami do emocjonalnego szantażu widza. Światowe zagrożenie terroryzmem autor traktuje wyłącznie instrumentalnie, zaledwie ślizgając się po powierzchni tak poważnych wydarzeń, jak wojna rosyjsko-czeczeńska.
Prostota inscenizacji, sprowadzająca się do przeplatania monologów trzech aktorek przed mikrofonami byłaby od biedy na miejscu na scenie studenckiej. W profesjonalnym teatrze razi nawet nie ograniczeniem, a prymitywizmem środków. Także aktorskich, bo jak długo można się wiercić na krześle przed mikrofonem.