Artykuły

Tekst chrobocze

"Balladyna" w reż. Bogdana Cioska w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Postacie w "Balladynie" wydają się współczesne, bo znane z ulicy albo telewizyjnych seriali. Jednakże to nie pomogło, aby z lektury szkolnej zrobić nowoczesny spektakl.

Tak jak zapowiadał reżyser Bogdan Ciosek zrealizował "Balladynę" w konwencji współczesnej: aktorzy nie przypominają prasłowian ani w strojach (kostiumy Barbary Wołosiuk), ani w zachowaniach. Pustelnik okrywa się brudną i wyświechtaną kołdrą, Kirkor i Balladyna jako królowa są podobni do liderów młodzieżowej subkultury, zaś tłum pań i panów ze szlachty robi wrażenie gości jakiejś prywatki czterdziestolatków. Również scenografia (Andrzej Witkowski) pogłębia współczesny rys spektaklu - przede wszystkim umieszczone w dalekim planie składowisko krzeseł, pulpitów muzycznych i sztalug, być może sugerujące, że możnych tego świata, którzy krwią kupują władzę, zapomina się szybko, a symfonie na ich cześć oraz ich portrety i tak niechybnie trafią na śmietnisko historii.

Jednakże aktorzy wcielający się w najważniejsze postacie nie znaleźli patentu na to, jak mają grać w tak skrojonej przestrzeni teatralno-kulturowej, aby przekazać złożoną symbolikę dramatu. Hanka Brulińska, młoda i przecież dobra aktorka, jako Balladyna miota się między nadekspresją a stuporem, raz stara się być zalotna i cwana niczym zdeprawowana małolata, innym razem mówi tekst niczym na akademii. Końcowa scena ociera się nawet o aktorską makabreskę: nie jest tak, że nagle piorun uderza w Balladynę, lecz to Balladyna przeciąga scenę w oczekiwaniu na grom nie wiedząc, czym ją wypełnić. Jej śmierć ma niestety posmak kabaretowy, być może o tym mówił - dodajmy zgryźliwie - reżyser zapowiadając, iż jego realizacja będzie też humorystyczna i ironiczna.

O Mikołaju Roznerskim jako Kirkorze trudno powiedzieć coś pocieszającego, bo z tej postaci wielkiego hrabiego w jego wydaniu pozostało niewiele; nic w nim z wielkiego władcy, a wiele - z banalnie rozbieganego nie wiadomo za czym i chaotycznego młokosa. To nie są role przekonywujące. Oboje - jak i trzecia postać tego trójkąta fatum, miłości, zdrady i władzy, czyli Kostryn (Łukasz Król) - grają oddzielnie, odrębnie, każda inaczej i zmiennie, ich gesty są sztuczne, a przestrzeń i rekwizyty, z którymi występują - nieograne. Nic między tymi postaciami-aktorami nie iskrzy. A z czasem zaczyna męczyć. Bo spektakl biegnie nierównym rytmem pod każdym względem i dłuży się. Tekst chrobocze, gubi się i melodia słów, i ich sensy. Czy to trema zjadła młodych aktorów, czy też najzwyczajniej reżyser strzelił kulą w płot? Albowiem nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi i jakie współcześnie brzmiące przesłanie reżyser kieruje do widzów. Przebranie bohaterów we współczesne kostiumy to za mało, aby tchnąć w "Balladynę" nowe sceniczne życie.

Na tym tle słowa uznania należą się parze Goplana (Karolina Stefańska) - Grabiec (Przemysław Gąsiorowicz, udany debiut w Teatrze Osterwy). Sceny z ich udziałem są po prostu dopracowane i smakowite, budzą widzów z teatralnej drzemki. Stefańska znakomicie łączy ziemską zalotność z dyskretną wiedźmowatością, zaś Gąsiorowicz kapitalnie gra wesołego prostaka (scena, kiedy staje się płaczącą wierzbą, ma doprawdy klasę). W pamięci pozostają również Skierka i Chochlik, to chyba jedne z lepszych ról Jerzego Rogalskiego i Tomasza Bielawca w ostatnich paru latach. Ma i swoje pięć minut Henryk Sobiechart jako Pustelnik. To wszystko wszak za mało, aby zmazać grzechy Bogdana Cioska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji