Artykuły

Teatr nie dla "elit", teatr dla ludzi

Wydawało się, że czasy nagonek urządzanych przez władzę pod rękę z mediami minęły bezpowrotnie i raczej media patrzą tej władzy na ręce. Tymczasem to, co się dzieje wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu w ciągu ostatnich czterech miesięcy, świadczy o czymś zupełnie przeciwnym. Gazety lokalne wręcz prześcigają się, aby pomóc urzędnikom wyrzucić dyrektora teatru, który cieszy się poparciem zespołu i środowiska ludzi kultury, nie mylić z "elitami". Zastanawiające jest, jaki wspólny interes mają urzędnicy i nadskakujące im media - Piotr Rudzki polemizuje z tekstem Krzysztofa Kucharskiego o odwołaniu dyrektora Teatru Polskiego.

W poniedziałek (4 lutego) ukazał się kolejny odcinek tej nierównej walki. Krzysztof Kucharski w tekście "Czas na decyzję" napisał, iż "trudno się dziwić wrocławskim elitom popierającym dymisję Mieszkowskiego". O jakich "elitach" redaktor Kucharski pisze? O tych, do których sam z grupą znajomych należy? Jakie jest kryterium przynależności? Wiekowe? Finansowe? Tytularne? Z racji urodzenia? Co mają zrobić zwykli ludzie, którzy nie są ani urodzeni, ani bogaci, ani utytułowani, ani nieodpowiedni wiekowo? Siedzieć w domu i oglądać seriale? Bo nie dla nich przestrzeń kultury. Czekać cierpliwie, aż ich "elity" zauważą i wprowadzą na swój salon? Czy to znaczy, że to tylko "wysublimowane elity" mają prawo decydować o jakości przestrzeni społecznej? Reszta, czyli "ciemne masy", ma kupować wszystko z dobrodziejstwem inwentarza, bo "ONI" wiedzą lepiej? To anachronizm i autorytaryzm.

Trochę wcześniej redaktor Kucharski zasugerował, iż Teatr Polski za dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego: "Jest zdecydowanie adresowany do ludzi młodych", i dalej z intencją obrażenia owych młodych: "którzy są bardziej otwarci i nie mają jeszcze do końca zbudowanej hierarchii wartości". Rozumiem, że "elity", do których należy redaktor Kucharski, nie znają Karla Poppera i jego książki o społeczeństwie otwartym - fundamentalnej dla rozumienia demokracji. Nie słyszały też o książce Margaret Mead. Autorka przewidywała, że nadchodzi taki porządek społeczny, w którym ze względu choćby na szybkość zmian cywilizacyjnych to nie wnuczek od dziadka ani nawet syn od ojca, ale obaj dziadek i ojciec uczyć się będą od wnuka/syna. Taka kultura - redaktorze Kucharski - nazywa się kulturą prefiguratywną.

Przy okazji rozumiem, że redaktor Kucharski zrobił wnikliwe badania struktury wiekowej publiczności Teatru Polskiego za dyrekcji Mieszkowskiego i z całą odpowiedzialnością wie, o czym pisze. Może by nam je udostępnił albo opublikował w jakimś specjalistycznym czasopiśmie, przyczyniając się do rozwoju badań nad teatrem w Polsce. Zakładam też, że redaktor Kucharski z całą pewnością wie, co podoba się młodym, a co trochę starszym i jeszcze starszym widzom. Tu też pewnie przeprowadził wnikliwe badania ankietowe - przez myśl by mi nie przeszło, że to tylko tania publicystyka żerująca na stereotypach i schematach, co zarzuca oglądowi świata prezentowanemu w naszym teatrze.

Deprecjonowanie "ludzi młodych", podobnie jak faworyzowanie "elit", świadczy, iż redaktor Kucharski tkwi w zamierzchłym porządku patriarchalnym, wykluczającym ze swego grona wszelkich odmieńców: nie tak urodzonych, nie tak bogatych, nieodpowiednich wiekowo, nie tak utytułowanych itd. Redaktor Kucharski wraz ze swą "elitą" najchętniej wyciągnąłby pasa, spuścił manto i odechciałoby się brewerii.

Na szczęście nie te czasy. A jak wiarygodne są to "elity", niech świadczą dwa przekłamane passusy z artykułu redaktora Kucharskiego:

1. "Gdyby zważyć recenzje negatywne i pozytywne, to jednak znaczną przewagę mają te gorsze" - pisze redaktor o recenzjach spektakli Teatru Polskiego.

Spalony. 10 premier, które miały miejsce za dyrekcji Mieszkowskiego, doczekało się 97 recenzji, większość znajduje się w naszym archiwum. Z tego 56 ma charakter zdecydowanie pozytywny, 31 - negatywny, a w 10 z nich autorzy stronią od jednoznacznego wartościowania.

2. "Biorąc pod lupę raporty kasowe, czyli zestawienia statystyczne, ilu tak naprawdę ludzi kupuje w kasie bilety do teatru, to też nie rysuje się obraz optymistyczny. Większym zainteresowaniem widzów cieszą się spektakle firmowane przez poprzedników Mieszkowskiego na dyrektorskim stołku" - autorytatywnie i niemal naukowo - "lupa" - stwierdza rzetelny redaktor.

Kula w płot. Gdybyż tylko redaktor Kucharski zechciał sięgnąć po realne raporty kasowe, a nie wykreowane we własnej głowie lub podrzucone na rzecz czarnego PR, który - być może - uprawia z własnej woli lub na zamówienie, dowiedziałby się, że raporty kasowe wykazują średnią frekwencję na poziomie 75,5 procent (od września 2007 roku do dziś). W tym na przykład na spektaklu "Don Juan wraca z wojny" wynosi ona 85,6 procent, na "Zaśnij teraz w ogniu" - 88,86, a na tak krytykowanej przez redaktora Kucharskiego "Śmierci podatnika" - 78,37. Dla porównania na pozostałych spektaklach firmowanych, jak to pisze redaktor, "przez poprzedników Mieszkowskiego", średnia frekwencja od początku sezonu do dziś wynosi 77,5 procent, zatem jest wyższa o całe 2 procent. Należy tu zwrócić jednak uwagę na fakt, że jest to repertuar lżejszy, w ogromnej części komediowy, znajdują się tu między innymi cztery farsy, w tym wiecznie bawiący "Mayday".

Cóż, jakie "elity", takie argumenty.

Piotr Rudzki, kierownik literacki Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji