Artykuły

Sercowe łowy w rupieciarni

"Samotne serca" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

Dokument o makreli byłby bardziej frapujący niż marna komedia, którą reżyser potraktował ze śmiertelną powagą karpia. W Teatrze Powszechnym "Samotne serca" Erica Chappella, czyli zgrywaz uczuciowych łowów, chcą być traktatem o samotności. Teksty zawartew programie jeszcze umacniają w tym przekonaniu. Czytamy tam m.in. elaborat Katarzyny Nosowskiej, a w nim: "Być może chwile tak przejmującej samotności, wyobcowania są jak wprawka do umierania".

Żadna z czterech scenicznych postaci umierać nie zamierzała. Przypadek połączył je na wieczorku dla singli. Każda stara się być lepsza niż jest i zrobić wrażenie. Szczebiotka w latach, Julie (Ewa Sonnenburg), rozwiedziona żona kierowcy, od norek po buty ubrana w szmateksie, jest przekonana, że spotka człowieka z pozycją i kasą. Złamana życiem Liz (Beata Ziejka) nie wiadomo czego i kogo szuka. Towarzyszy koleżance, bo wciąż nie może się pogodzić, że została porzucona. Obie są kasjerkami w banku. Szpitalnego portiera Clive'a (Piotr Lauks), dobrodusznego gamonia, żona zostawiła z trójką dzieci, a on ją nieustająco kocha. Elokwentny, przystojny Malcolm (Marek Ślosarski), posiadacz budki na bazarze, po doświadczeniach wczesnej młodości nie może ułożyć sobie życia.

Postacie wypisz wymaluj do rubryki "Pod serduszkiem". Parę kalamburów i zbiegów okoliczności sprawi, że widownia ma czasem powody do śmiechu, ale literacka materia wykorzystana na scenie wprawia w zdumienie banalnością, nijakością, to znów niby-podniosłością. Julie uznała, że dokument o makreli byłby ciekawszy niż jej kontakt z Clive'em, ale to stwierdzenie równie celnie określa jakość propozycji przedstawionych przez reżysera Tomasza Dutkiewicza. Akcja rozgrywa się podczas przemarszy po niby-hotelowym barze, siadania i wstawania z krzeseł, a dopełniana jest głosem wydającego rozkazy wodzireja. Całość do końca rozłożyła autorka scenografii Izabela Toroniewicz. Naturalistycznie paskudne wnętrze, niczym mepodkreślające zabawowego nastroju, ozdobione plastikowymi paprotkami, wyposażone w krzesła z podartymi oparciami, stroje raczej ze zsypu niż second-handu... Ani krzty finezji, troski o ubarwienie opowieści, która bawiąc ma dawać nadzieję.

Jedynym jasnym punktem są mający swój styl aktorzy. Dzięki nim jakoś da się znieść tę niekończącą się erupcję nonsensów. Szczególnie chcę podkreślić starania ujmującego sceniczną klasą Marka Ślosarskiego.

Teatr Powszechny chce być polską ostoją światowej komedii. Cóż, trening czyni mistrza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji