Artykuły

Konkurować z metropolią

- Rozwojowy, głównie ekonomiczny dystans między Legnicą a Wrocławiem nadal przecież rośnie. Jedynie artystycznie możemy konkurować z naszą metropolią. Jako teatr dowodzimy, że można robić wielkie rzeczy także poza głównymi centrami kultury - mówi Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy.

Jak to się stało, że znalazł się Pan na Dolnym Śląsku? - Przez przypadek, bo Dolny Śląsk nie kojarzył mi się z niczym szczególnym, a Wrocław znałem tylko z krótkich pobytów w połowie lat 80., gdy odwiedzałem swoją ówczesną dziewczynę. Zapamiętałem tamten Wrocław jako miasto ponure, ciemne, straszne. Galicja była całym znanym mi światem, a Dolny Śląsk znany był mi jako ziemie zasiedlone przez obcych. W Legnicy, którą kojarzyłem z bitwą z Tatarami i armią radziecką, pojawiłem się razem z moim przyjacielem Robertem Czechowskim (dziś dyrektor teatru w Zielonej Górze), dzięki Bartkowi Stasinie z wrocławskiej firmy ABM, który ówczesnemu dyrektorowi legnickiego teatru Łukaszowi Pijewskiemu wyszukiwał aktorów gościnnych. Nie zdążyliśmy jednak popracować razem. Gdy dyrekcję objęła Bogusława Machowska, to nasze propozycje repertuarowe wyraźnie nie były po jej myśli. Mimo że zrobiliśmy niezłe przedstawienia: "Armię", "Zdrady miłosne", "Mimikę" i praca w Legnicy zaczęła nam sprawiać satysfakcję. Niestety, zostaliśmy wyrzuceni z pracy, co odczułem boleśnie. Przeniosłem się do Wrocławia, bo miałem tam już przyjaciół, ale nie miałem pracy. Utrzymywała mnie moja obecna żona.

Ale jednak Pan wrócił...

- Na szczęście los się do mnie uśmiechnął. Gdy szefem kultury w legnickim urzędzie wojewódzkim został Zbigniew Kraska, dostałem propozycję powrotu do Legnicy, by objąć dyrekcję ówczesnego potwora, jakim było Centrum Sztuki-Teatr Dramatyczny. Taki dom kultury z aktorami na etatach instruktorów. Było lato 1994 r. Kończyłem studia reżyserskie i stało się tak, że spektakl dyplomowy ("Trzej muszkieterowie") był moim debiutem reżyserskim w Legnicy. Tak się zaczęło.

W Pana teatrze pojawiają się sztuki opowiadające o historii dalszej i bliższej Legnicy. Układają się one nawet w cykl. To chyba dość nowatorski pomysł, bo nie zauważyłem takich przedstawień np. w Jeleniej Górze czy Wrocławiu. Jak Pan to tłumaczy?

- Jeszcze w moim rodzinnym Tarnowie robiliśmy takie projekty. Gdy osiadłem w Legnicy, zobaczyłem miasto zupełnie inne niż moje o nim wyobrażenie, które sprowadzało je do bloków i wojskowych koszar. Zobaczyłem miasto piękne, choć okrutnie zaniedbane, ze zdewastowanym centrum. I wiele często opustoszałych miejsc, których przeszłość była dla mnie - chłopaka z Galicji - fascynującą tajemnicą. Z odkrywania takich miejsc i poznawania ich historii pojawiły się pierwsze projekty, które wprowadziły w nie teatr. Tak powstały: "Zły", "Koriolan", a wreszcie w 2000 roku "Ballada o Zakaczawiu". Odbiór społeczny tej sztuki był fascynujący, większy nawet w Polsce niż w Legnicy, bo wcześniej w teatrze nikt tego nie robił, a i prawda o historii takich miast na Ziemiach Zachodnich była zupełnie inna niż ta z podręczników. Tekst powstał zatem z historii nienapisanych, z rozmów, relacji świadków, z legnickich anegdot i mitów. Potem były już tylko artystyczne konsekwencje tego wielkiego sukcesu. Takie jak "Wschody i Zachody Miasta" czy ostatnio "Łemko". Naturalną koleją rzeczy doszliśmy do międzynarodowego festiwalu teatralnego, który nie mógł nazywać się inaczej niż "Miasto". Bo przecież sceną dla tego wydarzenia była cała Legnica.

Legnicki teatr od paru lat jest współfinansowany przez samorząd województwa. To przejaw nowego podejścia władz wojewódzkich do kultury legnickiej, która przez wiele lat nie miała takiej stałej dotacji z Wrocławia. Czy to współfinansowanie to dobry model?

- Dla nas to pomysł bardzo dobry, bo pozwolił nam odbić się od finansowego dna. O wojewódzkie wsparcie zabiegaliśmy bardzo długo i uparcie. Chcieliśmy, by władza naprawiła krzywdę, jaką nam wyrządzono podczas reformy administracyjnej, gdy zdjęto nas z państwowego budżetu i pozostawiono na łaskę i garnuszek lokalnego samorządu w Legnicy. Udało się dopiero pod koniec 2005 roku. Dziś możemy powiedzieć, że udało się popisowo, bo pierwsze wsparcie dała nam marszałkowska władza z PiS, a teraz - jeszcze większego - udziela nam Platforma Obywatelska. Całe szczęście, bo o każdą miejską złotówkę prowadzimy z legnicką władzą zacięte boje. Wierzę, że już niedługo staniemy się w całości instytucją marszałkowską. Mimo to chciałbym, by zasada współfinansowania nadal nas dotyczyła, z tym że na innym poziomie. Nazywam to "unarodowieniem" legnickiej sceny. Chodzi o to, że będę gorąco namawiał ministra do współfinansowania naszego teatru, żeby była to trójpolówka - państwo, województwo, miasto.

Jak Pan ocenia relacje Legnicy z Wrocławiem, nie tylko na polu kultury? Czy średnie polskie miasto, jakim jest Legnica, ma szanse rozwoju u boku takiej aglomeracji jak Wrocław?

- Chciałoby się odpowiedzieć, że szanse są zawsze, ale mam więcej niż tylko wątpliwości. Ostatecznie sam byłem autorem publicznie sformułowanej tezy o imperialnych skłonnościach naszej metropolii. Rozwojowy, głównie ekonomiczny dystans między Legnicą a Wrocławiem nadal przecież rośnie. I to rośnie coraz szybciej. Problem jednak w tym, że nie jest to wyłącznie wynik słabości i dezintegracji naszych lokalnych władz i elit, ale zjawisko systemowe, które swoje źródła ma w reformie administracyjnej. Mój rodzinny Tarnów też coraz szybciej traci na rzecz metropolitalnego Krakowa. To system sprawia, że bogatsi coraz szybciej się bogacą i zwiększają swój potencjał rozwojowy w każdej dziedzinie. Konsekwencje doskonale widać na przykładzie zrodzonego u nas literackiego "Portu Legnica", który odpłynął na stałe do Wrocławia. Takie jaskółki, jak zainteresowanie metropolii prowincją, czego doświadczyliśmy w czerwcu ubiegłego roku, gdy prezydent Wrocławia sfinansował nasze spektakle w Wytwórni Filmów Fabularnych, nie zwiastują wiosny. Z przymrużeniem oka mógłbym jednak powiedzieć, że i my czasami potrafimy się odkuć. Od niedawna mam u siebie w teatralnym zespole połowę dawnej ekipy aktorskiej wrocławskiego Zakładu Krawieckiego. Niestety, nie wynika to z naszej potęgi ekonomicznej. Jedynie artystycznie możemy konkurować z naszą metropolią. Jako teatr dowodzimy, że można robić wielkie rzeczy także poza głównymi centrami kultury. Jednak tylko my sami wiemy, jakie to trudne, jakiego wymaga wysiłku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji