Kordian nowoczesny i aktualny
To przedstawienie jest z pewnością nowoczesne. Z takim ogólnym wrażeniem wychodzimy z Teatru Narodowego po obejrzeniu "Kordiana". O nowoczesności w sztuce mówi się u nas i pisze ostatnio bardzo dużo. Nie zawsze zresztą pod ten termin podkłada się jakieś jasno określone treści. W każdym razie dyskusje te są dążeniem do wyrwania naszej sztuki ze skostniałego i w dodatku lichego akademizmu, z martwego grzęzawiska starzyzny. "Kordian" w inscenizacji Erwina Axera przy współpracy Jerzego Kreczmara jest konkretnym fragmentem tej walki toczącej się czy też raczej zaczynającej po partyzancku tu i ówdzie ożywać także w dziedzinie teatru.
Nowoczesność przedstawienia "Kordiaua" nie jest jakąś nowoczesnością programową, eksperymentalną czy ekstrawagancką. Po prostu indywidualność reżyserska Axera, której niejeden dowód oglądaliśmy w ciągu ostatnich lat, zdobyte przez niego i przyswojone doświadczenia artystyczne przystają do tego zespołu cech, ktre zwykliśmy określać pojęciem nowoczesności w teatrze. Oczywiście tylko wtedy może powstać nowe i nowoczesne w sztuce, jeżeli artysta ma coś od siebie do powiedzenia. Axer ma coś od siebie do powiedzenia. Bardzo charakterystyczną dla swej indywidualności, bardzo intelektualną, bardzo dokładnie przemyślaną koncepcję inscenizacyjną "Kordiana" przeprowadza w przedstawieniu z żelazną konsekwencją. Czystość i jednolitość myśli inscenizacyjnej jest uderzająca. Od tej strony nie ma tu żadnych skaz. Wypada się tylko zastanowić, jak w tej koncepcji ukazuje się romantyczny dramat Słowackiego, i jak udaje się ona w realizacji aktorskiej. A także na czym polega wspomniana jej nowoczesność.
Zacznijmy od oprawy scenograficznej. Jest ona niezmiernie oszczędna, a przy tym bardzo sugestywna. Władysław Daszewski operuje nowoczesnym skrótem i aluzją, która pozostawia szerokie pole dla wyobraźni widza. Wielkie półkole horyzontu - błękitne na wolnych przestrzeniach, ciemne w scenach zamkniętych - i na tym tle jakiś jeden plastyczny akcent: skrzydła aniołów przy-pominające zbroję husarską, okaleczałe drzewo w alei ogrodowej, przystrzyżone drzewa w parku londyńskim, zwisająca zasłona w pokoju Laury, purpura i szkarłat w Watykanie i gabinecie cara, czasem w ogóle nic, pusta przestrzeń - to wszystko gra znakomicie z romantycznym dramatem. Na scenie znajdują się wyłącznie tylko te elementy dekoracyjne, meble czy rekwizyty, które są niezbędne, bo mówi o nich tekst dramatu.
Bardzo nowoczesnym tonem brzmi też znakomita muzyka Zbigniewa Turskiego. Może jest jej trochę za dużo, może czasem odzywa się zbyt głośno, ale swymi ostrymi, przenikliwymi dźwiękami, w których dużą rolę grają instrumenty perkusyjne, robi wstrząsające wrażenie. (Nagrana przez orkiestrę i chór Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Bohdana Wodiczki).
Oprawa plastyczna i muzyka stanowią elementy doskonale zharmonizowane z całością inscenizacji. W inscenizacji tej dramat romantyczny został zracjonalizowany. I w tym tkwi też jakiś pierwiastek nowoczesności. Axer rezygnuje z efektów widowiskowych nawet w tak szlachetnym wydaniu, jakie miał kiedyś "Kordian" inscenizowany przez Leona Schillera. Na scenie są tylko ci, którym poeta kazał mówić. Nikogo więcej. Dlatego tłum składa się jedynie z ośmiu osób, a chór zmienia się w jedną osobę. Obrazy są statyczne. To co się dzieje, dzieje się właściwie za sceną. Widz ma to ujrzeć "oczyma duszy" ze słów, które ze sceny słyszy. Aktorzy stoją niemal nieruchomo, prawie bez gestu i bez mimiki. Tylko mówią tekst. I mówią go unikając wszelkiego wzruszenia. Starają się wydobyć poezję nie przez patos i przeżycie, ale przez spokojną i wyrozumowaną dyscyplinę środków aktorskich. Mówią w rytmie szybkim bez przeciągania zdań i nastrojów, a przy szybkości tej nie gubią się słowa i myśli. (Jeśli idzie o tempo wyjątkiem jest tylko jedna Zofia Mrozowska, której Laura zresztą w leniwym przeciąganiu tekstu ma wiele swoistego charakteru).
Jednakże z tak intelektualnie spreparowanego przedstawienia wieje chłód. Jest ono niewątpliwie zimne. Poszczególne jego fragmenty można smakować z przyjemnością i zainteresowaniem, ale nie czujemy się głęboko wzruszeni. Jeżeli tak, to w każdym razie bardzo rzadko, wtedy kiedy poezja Słowackiego mimo wszystko zwycięża.
Niewątpliwie są w tym przedstawieniu sceny znakomite, których ujęcie będzie chyba zapisane w dziejach naszych inscenizacji dramatu romantycznego. To są te części "Kordiana", w których przede wszystkim myśl dochodzi do głosu. A więc "Przygotowanie" mające charakter pamfletowy: dalej spiskowa scena dyskusji w podziemiach z doskonale skonstruowaną kompozycją i silnie podkreślonymi punktami napięcia; interesująco rozwiązana światłem scena, nocnego błądzenia Kordiana po zamkowych salach i jego dyskursu z Imaginacją, Strachem i Widmem. I przede wszystkim scena w szpitalu wariatów. Tu gorzki, poetycki sarkazm wydobyty został w sposób kapitalny bez taniego demonizmu doktora - szatana i makabry wariatów w klatkach. Tych kilka scen wystarczy, aby inscenizację przedstawienia "Kordiana'' postawić wysoko.
Ale ta sama koncepcja inscenizacyjna zawodzi w wielu innych, scenach. Cała historia romantycznego kochanka w akcie pierwszym wychodzi blado. Co gorsze, sceny pod Kolumną Zygmunta są całkowicie martwe. Kilka niemal nieruchomych postaci nie stwarza tłumu. Piosenka Nieznajomego, która winna budzić dreszcz na widowni, brzmi jak barytonowa aria w salonie. Także końcowa scena na Placu Marsowym przechodzi bez wrażenia, tak że trzeba było dodać jeszcze początkowe motto "Kordiana", które ładnie mówi J. Żardecki.
Przez słabość ludowych scen "Kordian" pozbawiony został w tym przedstawieniu bardzo ważnego swego elementu - demokratycznego rewolucjonizmu. To jest niewątpliwy brak przedstawienia. Natomiast jasno i mocno rysuje się tu główna myśl utworu - bunt bohatera samotnie i beznadziejnie walczącego wśród ludzi bezdusznych, bunt przeciw niewoli, samowładztwu, tyranii, bunt przeciw godzeniu się z tą niewolą i dopasowywaniu się do niej. Te akcenty brzmią bardzo wyraźnie. I to jest wartością tego przedstawienia.
Być może zresztą, że ta koncepcja inscenizacyjna, w niektórych scenach zawodna, udałaby się w pełni, gdyby była wsparta aktorami, którzy zdołaliby zawładnąć widzem. Tak jak robi to Jan Kurnakowicz w roli księcia Konstantego. Jest to kreacja aktorska z rzędu tych, które chciałoby się nazwać genialnymi. Ten książę ma w sobie coś z dzikiego zwierzaka, kąsającego i szczutego. Tępa głupota i brutalne okrucieństwo, dziecinne zakochanie w koniach i ludziach, którzy na tych koniach dobrze umieją jeździć - wszystkie te cechy księcia Konstantego Kurnakowicz pokazuje niesłychanie skondensowanymi i wyrazistymi środkami aktorskimi. Ale czy ta znakomita kreacja przez swą silną ekspresję nie wyłamuje się z ogólnej koncepcji, nie wyróżnia się żywością spośród świadomie nieco bezbarwnych innych postaci i dlatego robi tak duże wrażenie? Wydaje mi się, że tak.
W tym przekonaniu utwierdza mnie też rola papieża. Grają ją na zmianę Kazimierz Opaliński i Jacek Woszczerowicz. Opaliński trzyma się opanowanego i stonowanego stylu całego przedstawienia i czyni to w sposób nienaganny. Woszczerowicz ma zagrania bardziej charakterystyczne, żywszy gest. I robi większe wrażenie, jest aktorsko bardziej interesujący.
Kordiana gra Tadeusz Łomnicki. Ten bardzo zdolny aktor nie ma przyrodzonych warunków do tej roli. Gra właściwie przeciw swej naturze aktorskiej. W pierwszym akcie jako rozmarzony młodzieniec nie przekonywa. Jego rozterki wewnętrzne i historie miłosne nie budzą wiary. (W tych ostatnich bierze udział także Violetta, której postać zbyt zwulgaryzowała A. Śląska ubrana zresztą w niedobry kostium). Dopiero w monologu na Mont-Blanc jego ładny i czysty głos zabrzmi mocno. Potem w scenie spisku będzie miał akcenty porywające a w scenie więziennej cudownym strofom: "Nie będę z nimi..." nada bardzo subtelne ciepło wewnętrznej czystości i wzruszenia. Tymi trzema scenami Łomnicki wbija się mocno w pamięć słuchacza.
W "Kordianie" występuje bardzo, wielu aktorów. Trudno ich wszystkich wymieniać.
"Kordian" grany jest w tekście integralnym. Tymczasem można by dokonać tu i ówdzie skrótów bez szkody dla całości (Dla przykładu podaję kilka propozycji skreśleń: czytanie Szekspira, co najmniej jedno opowiadanie Grzegorza, końcowy dialog w scenie spiskowej, jednoosobowy "chór" na Placu Saskim itd.). Przedstawienie by na tym zyskało. Skróty wskazane by były nie tylko dla festiwalu paryskiego, dla którego będą one poczynione, ale i dla naszych widzów. Oczywiście nie mogłyby paść ich ofiarą strofy szczególnie drogie i szczególnie współbrzmiące z teraźniejszością. A strof takich wiele ma ten dramat, w którym jest kilka scen napisanych genialnie. Działa dziś na nas nie tylko jego wspaniała poezja ale i zadziwiająca aktualność myśli i uczuć, jaką w nim raz po raz znajdujemy. To jest także miarą wielkości "Kordiana".