Artykuły

Szukając ludzkiego wymiaru polityki

- To jest prawdziwy teatr polityczny, jednak nie w tym modnym ostatnio znaczeniu. Bowiem polityka u Schillera nie jest zrównana z ulicą i tanią sensacją. Niemiecki pisarz szuka jej etycznego i ludzkiego wymiaru - mówi reżyser GRZEGORZ WIŚNIEWSKI, przed premierą "Marii Stuart" w Teatrze im. Horzycy w Toruniu.

Po kilku głośnych inscenizacjach reżyser GRZEGORZ WIŚNIEWSKI [na zdjęciu] postanowił uciec z Warszawy. W Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu przygotowuje "Marię Stuart" Friedricha Schillera. Premiera 2 lutego.

Friedrich Schiller był feministą?

Grzegorz Wiśniewski: Oddanie całej odpowiedzialności za los jednej kobiety w ręce drugiej jest ciekawym zabiegiem, chociaż część krytyki zarzucała Schillerowi, że spór dwóch kobiet zawsze ociera się o garkuchnię. Tak, Schiller może być współcześnie postrzegany przez niektórych jako feministą, ale najważniejszym i najbardziej współczesnym tematem "Marii Stuart" jest, niezależna od płci, walka o władzę na różnych poziomach.

Co masz na myśli?

- Spór ma podłoże polityczno-religijne. Wojny prowadzone na tym tle były i są powszechne, a fundamentalizmu religijnego nie sposób oddzielić od polityki. Człowiek, co jest dla mnie nieprawdopodobne, wciąż zabija drugiego człowieka w imię wiary i w obronie swojego systemu myślenia. Interes polityczny w dramacie Schillera jest przeciwstawiony życiu jednostki, a interes polityczny zawsze i pod każdą szerokością geograficzną nie liczy się z prawami człowieka i z nim samym. Świat zapisany przez autora jest zwierzęcy, pokrewny biologii. Jego istotą jest polowanie na przeciwnika i wybór optymalnej strategii politycznej. Historia jest kołem zamachowym, powtarzającym się cyklicznie, ponieważ ludzie często nie potrafią korzystać z historycznych doświadczeń.

"Maria Stuart" jest klasycznym dramatem, tkwiącym korzeniami w racjonalizmie

oświeceniowym, ale też prekursorskim wobec romantyzmu.

- Niekoniecznie. Schiller w "Marii Stuart" kładzie na szali racje polityczne i porywy serca, co zainspirowało mnie do opracowania tekstu dramatu tak, aby na pierwszym planie była polityka. To w nią są wpisane emocje i namiętności. Trzeba jednak uważać, żeby tych tematów nie spłaszczyć.

Co robisz, żeby tego uniknąć?

- Maria u Schillera jest postacią centralną, ale ja na pierwszym planie umieszczam Elżbietę, ponieważ to, co dzieje się wokół Marii, jest ciekawsze niż opowiadanie o niej samej. Sprowadzenie Marii Stuart do karty przetargowej pozbawia dramat Schillera sentymentalizmu.

W historii teatru "Maria Stuart" najczęściej jest pamiętana jako dramat z dwiema popisowymi rolami dla aktorek. Jak uniknąć gwiazdorskiego pojedynku?

- ... po prostu nie obsadzać gwiazd. To nie jest dramat wyłącznie o sporze dwóch kobiet, bohaterów i manipulacji jest więcej. Toruński zespół Teatru Horzycy jest dla mnie odkryciem. Żałuję, że do tej pory nie pracowaliśmy. Spotkałem tutaj ludzi bardzo wrażliwych i pracowitych. Chętnie zarażę swoimi spostrzeżeniami innych kolegów.

Których?

- Tych, którzy potrafią pogodzić intuicję z rzemiosłem. To drugie ostatnio uznawane jest za anachronizm, podczas gdy powinno być podstawą tego zawodu.

Historyczna Maria Stuart od lat inspiruje twórców. Swoje dramaty poświęcili jej m.in. Juliusz Słowacki i Wolfgang Hildesheimer. Dlaczego wybrałeś Schillera?

- Hildesheimer straszy, epatuje widza katowskim toporem, który ma za chwilę ściąć głowę Marii Stuart. Jego sztuka jest zbyt radykalna emocjonalnie, koncentruje się wyłącznie na okolicznościach śmierci bohaterki. Słowacki... Może potrzebuję jeszcze czasu, żeby zmierzyć się z polskim romantyzmem... "Maria Stuart" Schillera jest próbą dramatyczną najbardziej bezkompromisową i najmniej atrakcyjną. Opiera się na dyskusji, nie ma w niej widowiskowego przelewania krwi. To jest prawdziwy teatr polityczny, jednak nie w tym modnym ostatnio znaczeniu. Bowiem polityka u Schillera nie jest zrównana z ulicą i tanią sensacją. Niemiecki pisarz szuka jej etycznego i ludzkiego wymiaru.

Nowy przekład dramatu przygotował specjalnie Jacek St. Buras.

- Cieszę się z tego spotkania. Ostatnio rozpowszechniła się translatorska moda, polegająca na niwelowaniu niuansów w tłumaczeniu i spłycaniu tekstu oryginału przez uwspółcześnianie języka. Na szczęście Buras nie uległ tej pokusie.

To nie jest twoje pierwsze spotkanie z niemiecką klasyką. W 1997 roku byłeś asystentem Jerzego Jarockiego przy "Fauście" Goethego w Starym Teatrze w Krakowie.

- Doświadczenie pracy z profesorem Jerzym Jarockim wykorzystuję bez przerwy. Jego teatr mierzy się przede wszystkim z warstwą intelektualną tekstu. Jarocki potrafi zaufać autorowi. Taki stosunek do literatury dramatycznej zanika we współczesnym teatrze. W pogoni za efektem coraz częściej zapominamy, że teatr powinien być spotkaniem przynajmniej dwojga ludzi w jakiejś sprawie.

Pracujesz poza największymi ośrodkami: Warszawą i Krakowem. To twój świadomy wybór?

- Teraz - tak. W Warszawie próby przebiegają w innym rytmie. Aktorzy mają więcej dodatkowych obowiązków poza teatrem. Trudno ich namówić na bardziej osobiste, mniej konwencjonalne rozwiązania sceniczne, które umożliwiłyby dokopanie się do głębszej prawdy o człowieku.

Nie zostałeś zaliczony przez krytykę ani do grupy "młodszych zdolniejszych", ani "nowych niezadowolonych" reżyserów. Nie boli cię to?

- Przyglądam się ze zdziwieniem, jak krytyka łatwo nas dzieli i łączy w grupy. Sam bym tak chyba nie potrafił... Staram się być uczciwy w pracy i wobec siebie. Kiedy dokonuję wyboru tekstu, kieruję się ciekawością materii i polegam na intuicji. Mój profesor Bohdan Hussakowski powiedział: "Nie starajcie się za wszelką cenę fabrykować swojego charakteru pisma, on w pewnym momencie pojawi się sam". Im dłużej ten proces trwa, tym lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji