Artykuły

Próbówki Michała W.

"Miasteczko G." w reż. Giovanniego Castellanosa w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - dodatku Kultura.

"Miasteczko G." Michała Walczaka, wystawione w Teatrze Wybrzeże, prowokuje do wspomnień. O dziwo najsilniejszym z nich nie jest mit Gdańska - kolebki "Solidarności", lecz zgoła inne, dość niespodziewane.

W czasach, gdy autor sztuki przeszedł dopiero na świat, Składnica Harcerska miała w sprzedaży wyrób zaprzyjaźnionej gospodarki radzieckiej. Choć nastawiona była głównie na wytwórczość wojskową - czasem coś opylała na szeroki rynek w ramach działalności ubocznej. Gdy więc robiono akurat broń chemiczną - niegroźne resztki tego, co nie weszło do środka, sprzedawano w zestawie " Junyj chimik", czyli po naszemu "Młody chemik". Czego tam nie było! Probówki, chemikalia, tajemnicze roztwory. Tylko się bawić. Całkowicie lekceważąc instrukcje obsługi i opisy doświadczeń, prowadziliśmy więc eksperymenty na własną rękę. Wsypywało się do probówki nieco paskudztw z różnych fiolek, podlewało tajemniczym roztworem w nadziei, że coś nam z tego wyjdzie i... z probówki wydobywał się najwyżej jakiś dziwny zapach Najczęściej jednak nic się nie działo.

Gdyby więc po premierze zadano mi pytania z czym skojarzyła mi się (prawie) nowa sztuka Walczaka, przerobiona z nieco starszej "Babci" - to właśnie z tym dość już odległym wspomnieniem. Analogie są oczywiste. Tak jak w "Junyj chimiku" było mnóstwo dziwnych substancji - tak Michał Walczak ma w swoim zestawie chwytów dramaturgicznych różne sztuczki. A to każe postaciom mówić wierszem, a to przypomni sobie, że istnieje "realizm magiczny", pozwalający otoczyć miasto nimbem tajemniczości, a to sięgnie po polityczną satyrę, poczyni kilka obserwacji socjologicznych, przypomni nam, że i "Miasteczko Twin Peaks" oglądaliśmy, uruchomi kryminalną intrygę pytaniem "kto zabił Babcię". Wsypuje to wszystko do jednego naczynia, a efekt podobny do naszych zabaw.

Jest w tym tekście kilka zabawnych scen - życiowy nieudacznik marzący o karierze posła, śmieszna scena z kombatantami-tetrykami, których - jak się okazuje ominęły wszystkie historyczne wydarzenia, w których mieli rzekomo brać udział (kapitalni Krzysztof Gordon i Jerzy Gorzko), sceny z ni to z kloszardami, ni to ulicznymi cudakami, jakich pełno teraz na polskich starówkach, tu nazwanymi Pan Śmieć, Pan Krawężnik i Pan Lampa. Tym razem jednak autor nawrzucał zbyt wiele do jednego worka i - tak jak w "Małym chemiku" - nic nie zaiskrzyło, nie wybuchło. Ani nie powstał z tego hommage dla Gdańska (bo akcję "Miasteczka G." można umieścić wszędzie, wystarczy tylko zmienić pobłyskujący z tyłu neon i dokonać kilku skreśleń), ani zjadliwa satyra polityczna, ani rozliczenie starszego pokolenia dokonane przez człowieka, dla którego rok 1980 to prehistoria, a 1989 jeszcze dzieciństwo. Ani to kryminał, ani telenowela, bo problem córeczki niedoszłego posła, zachodzącej w ciążę, za mało nawet na wyrób serialopodobny. Dzięki reżyserowi Giovanniemu Castellanosowi i zespołowi Wybrzeża dramat Walczaka przeszedł próbę sceny nie bez ofiar. Publiczność zachorowała w trakcie spektaklu na chorobę, której symptomem jest nieodmiennie tzw. łysienie plackowate - widoczne po przerwie, gdy fotele świecą pustkami. Tym, którzy wyszli i tym, co się nie wybiorą, podpowiadamy: Babcię zaszlachtował paranoik tatuś. Pani Kot, czyli wspominana w "Miasteczku G." ukochana kotka Babci (bardzo dobra rola Marty Kalmus) zeszła z tego świata bez niczyjej pomocy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji