Artykuły

Wybrałam zgodnie z marzeniami

- Najlepiej czułam się zawsze w partiach liryczno-koloraturowych. Jako młoda śpiewaczka uwielbiałam Rozynę, ale już jako dojrzała artystka wolałam Łucję, bo ona niosła ze sobą element dramatyczno-aktorski i dawała wspaniałe możliwości koloraturowe - mówi TERESA WESSELY-MACKIEWICZ, śpiewaczka Opery Krakowskiej, obchodząca jubileusz 50-lecia pracy artystycznej.

Po najbliższym spektaklu Opery Krakowskiej, który rozpocznie się w niedzielę, 3 lutego o godzinie 18.30, będzie Pani świętowała 50 lat pracy artystycznej...

- ...nawet więcej niż 50 lat. Tak naprawdę jestem związana z Operą Krakowską od początku jej powstania, czyli od 1954 roku. Ale tzw. etat otrzymałam dopiero w 1957 roku.

Jak to się stało, że odkryła Pani w sobie pasję śpiewania?

- Muzykę wybrałam bardzo wcześnie. Pochodzę z Zakopanego i tam jako dziecko już grałam na fisharmonii i organach; uczyłam się na fortepianie. Ale kiedy wraz z rodzicami przeniosłam się na Śląsk i tam zaczęłam chodzić do opery, połknęłam bakcyla śpiewu. Zwłaszcza że do Katowic przyjechała ze swoim zespołem Opera Lwowska, dzięki czemu mogłam usłyszeć m.in. Wiktorię Calmę i wielu początkujących wówczas, wspaniałych śpiewaków - Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego...

Mało kto wie, że choć całe życie poświęciła Pani śpiewaniu, ukończyła Pani Wydział Prawa UJ.

- W mojej rodzinie uważało się, że śpiewaczka to nie jest zawód, że zawód trzeba mieć konkretny i poważny. Stąd prawniczy dyplom. Ale jestem także magistrem sztuki Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie. Uczyłam się początkowo u prof. Stanisławy Argasińskiej-Choynowskiej, później u Anny Kaczmarowej, której sporo zawdzięczam. Dojeżdżałam też na lekcje do prof. Ady Sari - i choć był to krótki epizod w moim życiu, dużo z tych lekcji skorzystałam.

W krakowskiej Operze debiutowała Pani jako Musetta w "Cyganerii" i Rozyna w "Cyruliku sewilskim". W sumie zaśpiewała Pani około 30 głównych partii operowych. Które z nich były dla Pani najważniejsze?

- Najlepiej czułam się zawsze w partiach liryczno-koloraturowych. Jako młoda śpiewaczka uwielbiałam Rozynę, ale już jako dojrzała artystka wolałam Łucję, bo ona niosła ze sobą element dramatyczno-aktorski i dawała wspaniałe możliwości koloraturowe.

Od ponad 25 lat pełni Pani rolę konsultanta wokalnego Opery Krakowskiej. Jakie problemy mają obecnie śpiewacy, a jakie mieli artyści kilkadziesiąt lat temu?

- Trudno to porównać. My byliśmy może mniej dojrzali, ale bardzo chcieliśmy pracować. Dzisiaj młodzież patrzy przede wszystkim na finanse.

Poświęciła się Pani także pracy pedagogicznej...

- Uznałam, że mogę pomóc tym, którzy chcą się nauczyć śpiewać. Od 1972 roku pracowałam jako pedagog w muzycznych szkołach wyższych i średnich Krakowa i Nowego Sącza. Teraz zdałam sobie sprawę, że miałam bardzo bogate życie zawodowe. Przeszłam nie tylko przez wszystkie szczeble w Operze Krakowskiej, ale także pracowałam m.in. w ZASP-ie. Stale biłam się o miejsce Opery w Krakowie.

Jubileusze zmuszają do podsumowań. Z czego jest Pani najbardziej zadowolona?

- Że wybrałam zawód zgodnie z moimi marzeniami, bo zawsze muzyka była na pierwszym planie. A moja kariera? Każdy teatr jest trudny: duża konkurencja, zawiści, permanentne ocenianie itd. Nie przeszkadzało mi to jednak żyć muzyką i śpiewem. Gdy zaczynałam, byliśmy odgrodzeni od świata murem PRL-u. Nie bardzo mogliśmy wyjeżdżać na konkursy, na studia, nawet nie mieliśmy możliwości posłuchania, jak zagraniczni artyści śpiewają. Niestety...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji