"Sen srebrny Salomei" w Teatrze Ludowym
I wreszcie odbyła się oczekiwana z niecierpliwością premiera "Snu srebrnego Salomei". Niecierpliwość ta miała swoje uzasadnienie nie tylko w przedłużającym się okresie bez większych sensacji w teatrach krakowskich; wynikała ona przede wszystkim z wielorakich wątpliwości i obaw budzących się przed tą premierą.
Ambitne zamierzenie Krystyny Skuszanki zyskuje wysoką rangę na tle obecnego repertuaru teatrów w starym Krakowie. Teraz rzecz w tym, jak wypadła jego realizacja i jaką uzyska ocenę widowni, tej wytrawrej, dojeżdżającej z Krakowa na peryferie nowohuckiej dzielnicy do Teatru Ludowego i tej mniej wprawionej we właściwy odbiór sztuki, przeważnie zamieszkałej w Nowej Hucie.
Przełożenie wielkiej pcezji Juliusza Słowackiego na język sceniczny jest zadaniem, na które nie każdy teatr współczesny może się porwać. Sądzę, że Krystyna Skuszanka bardzo rzetelnie obliczyła siły swojego zespołu przed podjęciem decyzji wystawienia ,,Snu srebrnego Salomei", nie bez ugruntowania pewności sukcesu przypomnieniem weneckich i innych csiągnięć.
"Sen srebrny" jest jednym z najtrudniejszych dzieł Juliusza Słowackiego. Napisany w r. 1843 i wydany w rok później w Paryżu, opiera się na zdarzeniach z rewolucji chłopów ukraińskich z II połowy XVIII w. Dramat ten zaskakuje nieoczekiwaną chyba u Słowackiego próbą podjęcia oceny historycznych wypadków, wynikłych w toku walk między słynną sienkiewiczowską czernią, czyli ludem ukraińskim a szlachtą. Słowacki znał duszę tego ludu i dał temu wyraz w niejednym miejscu utworu, nie skąpiąc nagany szlachcie, choć sam stał na jej pozycjach.
Długi ciąg poetyckich wizji zamkniętych w trudnych strofach, powstałych pod silnym wpływem towiańszczyzny i mistycyzmu w ogóle wymaga różnorodnych środków aktorskich, by je bezbłędnie przełożyć na język sceniczny dla teatru bezkompromisowo nowoczesnego. Trzeba się zgodzić, że powrót do tradycyjnej adaptacji Słowackiego dla sceny nie mógł wchodzić w grę w Teatrze Ludowym, choćby ze względu na jego nowatorskie ambicje i wyraźnie już skrystalizowany styl. Pozostawało więc tylko jedno wyjście: pogodzenie możliwie najwierniejszego tekstu dzieła z całkowicie nowoczesną oprawą sztuki i środkami aktorskimi, czyli uwspółcześnienie bez naruszenia zasadniczej treści. Jak wywiązali się z tego trudnego zadania reżyser i zespół?
Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie od razu po premierze, czy nawet po paru pierwszych przedstawieniach nie bądzie jeszcze ostateczny, gdyż jak zwykle premiera jest wielką próbą z udziałem publiczności, pierwszą konfrontacją koncepcji reżyserskiej i sposobu wykonania z reakcją odbiorcy, który nawet nie w pełni świadomie wskazuje potknięcia i rysy niedostrzeżone w czasie warsztatowego opracowania sztuki.
"Sen srebrny" w Teatrze nowohuckim jest silnym przeżyciem, dzięki wielkiej poezji Słowackiego której wymowy nie umniejszyło unowocześnienie scenerii i środków aktorskiego wykonania. Przeciwnie, w tych warunkach tekst trudny dla dzisiejszego widza, stał się mu bliższy, łatwiejszy do przyjęcia, w pewnym sensie oddziwniony. Szczególnie dobre są sceny zbiorowe, jak scena sądu nad buntownikami. Oprawa muzyczna i plastyczna stanowią zamierzenie trafnie zrealizowane. Natomiast pewne rysy można było zauważyć na aktorskim wykonaniu sztuki. Zacznijmy jednak od oceny pozytywnej. Zasługuje na nią przede wszystkim Anna Lutosławska w roli księżniczki Wiśniowieckiej. Bogate i równocześnie proste środki, jakimi dysponuje ta artystka, świadczą o dojrzałości jej talentu. Bezbłędnie, a chwilami doskonale wywiązał się ze swego zadania Ryszard Kotas jako Semenko, i jeden z głównych bohaterów dramatu. Tej czołowej parze wiernie sekundował Franciszek Pieczka - regimentarz Stempowski. Salomea Gruszczyńska - Wandy Swaryczewskiej była ucieleśnieniem tych elementów, które poeta wprowadził do "Snu srebrnego" na dowód swej wiary w sny wieszcze i w wizje prorocze. Subtelność tej postaci została oddana wystarczająco wiernie. Pewne braki, jak niedorysowanie postaci Sawy, potknięcia tekstowe w pierwszym wykonaniu sztuki zostały zapewne usunięte w dalszych spektaklach, po których można się przecież spodziewać docyzelowania udanej całości.