Artykuły

Babcia urodziła mysz

"Miasteczko G." w reż. Giovanniego Castellanosa w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Narobił nam apetytu Adam Orzechowski, zapowiadając w karnawale trzy, jedno po drugim, nowe przedstawienia. Po piątkowej premierze pierwszego z nich, "Miasteczka G." Michała Walczaka, da się powiedzieć tylko tyle, że jak na razie obeszliśmy się smakiem.

A zapowiadało się, że "Miasteczko G." może być sukcesem teatru. Wzięty młody dramaturg, tekst, specjalnie przysposabiany na potrzeby gdańskiej sceny, nie arcydzieło może, ale z zabawnymi scenami i dialogami. No i co? No i nic z tego wszystkiego nie wynikło. Zabrakło reżysera.

A Giovanny Castellanos jest przecież z tekstem dramatu od dawna na "ty", ba, można go nawet nazwać akuszerem gdańskiej wersji. Castellanos reżyserował wcześniej sztukę "Babcia", która po przeróbkach stała się "Miasteczkiem G.". "Babcię" napisał Walczak na zamówienie władz Gorzowa Wielkopolskiego, które wystawieniem "własnej" sztuki w miejskim teatrze postanowiły uczcić 750-lecie Gorzowa. Castellanos podsunął autorowi pomysł, żeby sztukę, po przeróbkach, wystawić w jakimś innym jeszcze mieście. Czuję dziś niepokój, że ten produkcyjny taśmociąg miał na celu nie tylko artystyczne, ale i komercyjne względy na względzie, no ale a kysz, a kysz, odganiam brzydkie podejrzenia. Do pomysłu udało się przekonać dyrektora teatru Wybrzeże. I tak to "Babcia" urodziła "Miasteczko". Cóż, jak wiadomo, od pewnego wieku kobiety rodzenie dzieci jest ryzykowne. Potwierdzeniem jest gdańska inscenizacja.

Castellanos poległ najoczywiściej w próbach oddania na scenie tego, co sam opisywał jako największą zaletę "Babci", a co nazywał magicznym realizmem. Istotnie, "Miasteczko G." to historia co najmniej dwupiętrowa. Realizm satyrycznej historii zdrowej, polskiej, katolickiej rodziny co rusz zmienia się w magię historii dziejącej się nie wiadomo właściwie gdzie: może w duszy babci, może w chorym świecie wyobrażeń Karola, może w duszy magicznego miasta, za jakie w tym przedstawieniu ma uchodzić Gdańsk? Stosownie do tego dwupiętrowa jest też scenografia. Realizm mieszka na dole, a magia u góry. Cała trudność polegała na tym, jak to ze sobą pożenić. Castellanos tej trudności nie podołał.

Zwłaszcza w pierwszym, fatalnym, niepotrzebnie wydzielonym akcie nic się ze sobą nie składa. - Ale o co chodzi? - ma się ochotę zapytać, wychodząc w antrakcie do toalety czy na papierosa. W drugim akcie rzecz robi się składniejsza, coś jakby zaczyna być widać. Może w tym wszystkim chodzi o babcię, czyli uosobienie polskiej tradycji, śmiesznej, ciasnej, ale dającej jakieś oparcie? Może o biednego Karola, Polaka w średnim wieku, który wpada w schizofrenię, bo już ani z babcią, ani z córką nie może znaleźć wspólnego języka? Najpewniej zaś chodzi o wszystko, co tylko w "Miasteczku G." Walczak umieścił. Rolą reżysera było z tego wszystkiego zrobić coś. I to się właśnie nie udało.

Nie tylko tekst, także aktorzy wydają się tu pozostawieni samym sobie. Jedna Marzena Nieczuja-Urbańska, grająca Emilię, nastawiła się na zwykły realizm i na tym wygrała. Grube rajstopy, szare kostiumy, wieczna troska na twarzy - polska przydeptana życiem gospodyni domowa.

Ale gdzie ten magiczny realizm?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji