Artykuły

Pajace werystyczne

"Pajace" w reż. Magdaleny Łazarkiewicz w Teatrze Wielkim w Łodzi. Recenzuje Józef Kański.

Prawie 140 lat temu, w upalny letni wieczór 15 sierpnia 1865 r., w małej kalabryjskiej osadzie wydarzyła się krwawa tragedia na tle miłości i zazdrości. Zapewne jednak szybko by o niej zapomniano, gdyby nie fakt, że jej świadkiem był pewien utalentowany muzycznie chłopiec, który, osiągnąwszy wiek dojrzały, uczynił ją tematem swojej opery. Chłopiec ów nazywał się Ruggero Leoncavallo, opera zaś nosi tytuł "Pajace". Została uznana za sztandarowe dzieło nowego podówczas kierunku muzycznego - weryzmu i po dziś dzień należy do najpopularniejszych pozycji operowego repertuaru, ciesząc się zasłużonym powodzeniem na czołowych scenach świata.

Ze szczerą tedy satysfakcją odnotowujemy fakt, że łódzki Teatr Wielki, mimo poważnych personalnych zawirowań w kierownictwie tej placówki oraz ciężkich problemów finansowych, ograniczając z konieczności liczbę przedstawień (do każdego przecież trzeba sporo dopłacać), nie ustaje jednak w normalnej działalności i świeżo przygotował pierwszą w tym sezonie premierę. Wybór zaś padł właśnie na dawno tu nieoglądane "Pajace".

Powiedzieć też trzeba, że w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz przedstawienie to uzyskało imponujący rozmach i dynamikę, a pod batutą znakomitego operowego kapelmistrza Tadeusza Kozłowskiego także i jego muzyczna strona wypadła bardzo udanie. Pięknie brzmiały połączone chóry Teatru i łódzkiej Filharmonii, ładnie też grała orkiestra. Wykonanie upamiętnionej mistrzowskimi kreacjami największych śpiewaków z legendarnym Carusem na czele dramatycznej partii zdradzonego męża - komedianta Cania przez niebędącego przecież autentycznym bohaterskim tenorem Ireneusza Jakubowskiego, mogło zapewne pozostawić pewien niedosyt; jednak już jako jego zalotna żona Nedda bardzo ładnie wypadła Małgorzata Borowik, a w partii jej amanta Silvia dzielnie spisał się młody baryton Przemysław Rezner.

"Pajace" - jak się to praktykuje w wielu operowych teatrach - połączone zostały w Łodzi w ramach jednego wieczoru z wystawioną tu już wcześniej siłami tych samych realizatorów "Rycerskością wieśniaczą" Pietra Mascagniego, powstałą w zbliżonym czasie i reprezentującą ten sam artystyczny kierunek. Tutaj świetną parę głównych bohaterów stworzyli Jolanta Bibel i Krzysztof Bednarek, a sekundował im godnie Zbigniew Macius jako zdradzany przez młodą żonę woźnica Alfio. Także i to przedstawienie biegło sprawnie, a połączonych chórów, mających większe jeszcze niż w "Pajacach" pole do popisu, słuchało się ze szczerą przyjemnością.

Nie obyło się po prawdzie bez drobnych reżyserskich nieporozumień. Tak np. trudno dojść, czemu śpiewający charakterystyczną piosenkę o szybko ciągnącym jego wóz koniu Alfio pojawia się na scenie... z rowerem, a Nedda w swej romantycznej Ballatelli zachwyca się blaskiem słońca i śpiewem ptaków, kiedy na scenie zapadła ciemność, a wznoszący się na horyzoncie świetlisty krąg jest raczej Księżycem. Poza tym zaś - kto kiedykolwiek miał szczęście bywać na Sycylii (gdzie toczy się akcja "Rycerskości..."), ten wie, że pod tamtą szerokością geograficzną nie ma stopniowo jaśniejącego świtu, ale ciemna noc wraz z wschodzącym słońcem przechodzi od razu w jasny dzień. Ale to, jak się już rzekło, drobiazgi - cały zaś ów "werystyczny" wieczór w łódzkim Teatrze Wielkim trzeba niewątpliwie uznać za bardzo udany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji