Artykuły

Biorę co mi dają

- Nie mogę narzekać jeśli chodzi o teatr, bo co chwilę dostaję inne zadania. Jestem jeszcze na tym etapie, że się uczę. I całe szczęście nikt mnie nie zaszufladkował - mówi MAREK TYNDA, aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy, laureat Nagrody im. Konieczki, przyznawanej przez bydgoski oddział "Gazety Wyborczej" młodym, wyróżniającym się aktorom.

Marek Tynda to tegoroczny laureat Nagrody im. Konieczki - przyznawanej przez "Gazetę" młodym, wyróżniającym się aktorom

Janusz Milanowski: Pamiętam jak pan przyjechał trzy lata temu, zaraz po studiach do Bydgoszczy. Z czwórki młodych aktorów, przyjętych wtedy do teatru, został tylko pan.

Marek Tynda: Dostałem tę pracę po drodze. Skończyłem studia we Wrocławiu i wracałem samochodem do Kwidzyna, skąd pochodzę. Spakowany ze wszystkimi manelami. Umówiłem się wcześniej z dyrektorem Teatru Polskiego na rozmowę, więc na godzinę zatrzymałem się w Bydgoszczy.

I już pan został.

- Po tygodniu dyrektor dał mi znać, że przyjmuje mnie do zespołu. Jestem tu już czwarty sezon i mam nadzieję..., to znaczy nigdzie się na razie nie wybieram.

Bo jest tu panu dobrze.

- Dobrze, dobrze. Gdy tu przyjechałem, chodziłem na wszystkie przedstawienia do teatru. Przyznam, że wtedy nie wszystkie spektakle mnie zachwycały. Ale teraz tych złych przedstawień jest coraz mniej. Widzę, że tu się po prostu dużo dzieje, no i jest Festiwal Prapremier.

Aktorzy w takich miastach jak Bydgoszcz, czy Toruń, na ogół narzekają, że nie ma dla nich rynku pracy, że trudno im się realizować nie tylko w teatrze, ale i poza nim.

- Ja nie mogę narzekać jeśli chodzi o teatr, bo co chwilę dostaję inne zadania. Jestem jeszcze na tym etapie, że się uczę. I całe szczęście nikt mnie nie zaszufladkował, więc jestem usatysfakcjonowany. Jeśli chodzi o sprawy finansowe, to cóż... Fajnie by było raz na jakiś czas wyskoczyć na casting, korzystając z tramwaju, a nie samochodu, czy pociągu i zrobić jakąś reklamówkę, czy coś tam innego. Z drugiej strony - nie mam takiego parcia na Warszawę, czy wielkie ośrodki.

A zdarzyła się panu praca poza teatrem?

- Parę razy byłem już na takich castingach, parę razy wpadło mi takie zajęcie. Za tym faktycznie idą większe pieniądze, ale nie podoba mi się atmosfera pracy.

Nie lubią tam aktorów?

- Człowieka traktują przedmiotowo. Wolę atmosferę koleżeńską, sprzyjającą otwarciu się.

I tak jest w teatrze.

- Tak. Tutaj tak. Mam wrażenie, że nie mam się kogo obawiać, że mogę się otworzyć na tyle, na ile potrzeba. Nie czuję się zagrożony.

A'propos "otwierania się". Czy aktor ma problemy z własnymi emocjami większe, niż człowiek innej profesji?

- Wcielając się w jakąś postać, za każdym razem robię to tak, jakbym to robił po raz pierwszy. Czy to jest, w moim przypadku, dwudziestyktóryś tytuł, czy pierwszy, za każdym razem musze boleśnie się rozedrzeć, żeby uzyskać efekt.

A charaktery - są takie, które jeszcze chciałby pan zagrać?

- Jestem takim niewybrednym aktorem. Biorę co mi dają i cieszę się, że to mam. Lubię być rzemieślnikiem, lubię pracować nad tym, co dostanę i wyciągnąć z tego jak najwięcej.

Jaki jest Marek Tynda poza sceną?

- W tej chwili jako ustatkowany, prawie małżonek i ojciec półtorarocznej córki Zuzanny - szczęśliwy. Jestem domatorem. Skończę przedstawienie i biegnę do domu. Pasjonuje mnie córka, moje obie kobiety, zresztą.

A poza rozrywkami, którym oddaje się każdy z nas, coś pana jeszcze kręci?

- Stolarka artystyczna. Lubię mieć ładny przedmiot w domu, więc gdy znajdę, powiedzmy, u kogoś na balkonie stół z pierwszej połowy XIX wieku, który jest zamalowany paroma warstwami farby, oklejony ceratą, no to idę i pytam właściciela, czy nie sprzeda mi go za 30 złotych i później go restauruję. Mam taki stół w swojej kuchni.

Marek Tynda

To jeden z najciekawiej rozwijających się młodych aktorów bydgoskich. Pochodzi z Kwidzyna. Do Bydgoszczy trafił we wrześniu 2001 roku, zaraz po studiach na wrocławskiej PWST (wcześniej przez dwa lata uczył się w studium teatralnym w Olsztynie, pracował w teatrze w Elblągu i przez rok uczył się w Gdyni). Na bydgoskiej scenie zaczynał rolą w farsie "Księżyc nad Buffalo".

Postanowiliśmy naszą Nagrodę im. Konieczki w tym roku wręczyć właśnie Markowi Tyndzie, bo to aktor, który swej zawodowej poprzeczki nie opuszcza nigdy. Role pierwszoplanowe w jego wykonaniu, to zawsze świetne kreacje. Nie ważne czy będzie to bajkowy Rumcajs, za którego kochają go dzieci czy zagubiony Robert - mąż nieszczęśliwej bohaterki "I. znaczy inna". Wyczucie i aktorski instynkt nie opuszcza go również w świetnych rolach drugoplanowych (za jedną z nich otrzymał już nagrodę w 2002 roku - Laur Grzymały od Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy).

Na zdjęciu: Marek Tynda w tytułowej roli Rumcajsa na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Laureaci Nagrody im. Konieczki

Małgorzata Witkowska - sezon 1994/95

Magdalena Woźniak - sezon 1995/96

Witold Szulc - sezon 1996/97

Robert Kibalski - sezon 1998/99

Anna Bonna - sezon 2000/2001

Andrzej Łachański - sezon 2000/2001

Agata Życzkowska - sezon 2001/2002 i Adam Łoniewski - sezon 2002/2003

Marek Tynda - sezon 2003/2004

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji