Artykuły

Myślę więc milczę

- Są ludzie, którzy próbują pójść w moje ślady, czy też pobliską ścieżkę przecierać. Cały czas jednak czekam na kogoś, kto zrobi to w sposób warty zapamiętania - mówi mim IRENEUSZ KROSNY.

Marcin Kostaszuk: Tytuł Pańskiego nowego spektaklu to "Don Chichot". Nawiązanie do Cervantesa jest czytelne, ale czy to też refleksja nad własnym statusem jedynego znanego dziś w Polsce przedstawiciela sztuki pantomimicznej?

Ireneusz Krosny: W przygotowaniu była scenka nawiązująca do Don Kichota. Ostatecznie nie zdecydowałem się na nią, bo zrobił się z tego cykl miniaturek o Don Kichocie. Ludzie spodziewaliby się, że to właśnie będzie gwóźdź programu. Pierwotnym założeniem było natomiast, aby to nie był gwóźdź, a jedynie leitmotyw, powracający co jakiś czas. Efekt jest taki, że tytuł został, ale Don Kichot z programu wypadł... Spektakl nawiązuje też do innych, średniowiecznych, czasem rycerskich tematów, więc tytuł pasuje.

Artysta ścigany przez paparazzi to też rycerz?

-... ale jest też błazen, który trafia na pusty tron i się zastanawia, co by było, gdyby się zamienili z królem miejscami.

Jedna z Pana etiud nazywa się "Miss kortu"...

- Prostuję: grałem ten tytuł, ale jednorazowo w programie telewizyjnym z Jerzym Kryszakiem i Agnieszką Radwańską, naszą świetną tenisistką.

Przy okazji: jak się gra kobietę?

- To zawsze będzie atrakcyjny temat, gdy mężczyzna gra kobietę. Wiadomo, że mężczyzna nie stanie się nią na scenie, ale przez uchwyt cenie pewnych specyficznych cech ruchu i sposobu układania ciała jest to śmieszne, że zaczyna się nam to kojarzyć z kobietą, choć na scenie ewidentnie jest mężczyzna.

Jacek Fedorowicz powiedział, że nie poprzestaje Pan na popisach technicznych, ale dba też o treść. Jak dbać o treść bez słów?

- Chodzi o to, czy scena, oprócz tego, że nas rozbawi, da nam potem jakąś refleksję. Moim celem jest pod tym względem ośmieszenie błędnych ścieżek współczesnej cywilizacji. Jeśli mamy scenę "Modelka", to mam nadzieję dać do myślenia, czy zawód modelki nie znalazł się w ślepym zaułku. Czy nie jest tak, że od tych kobiet żąda się rzeczy niezdrowych i niepotrzebnych? Z jednej strony jest zabawa, z drugiej refleksja, że ten śmiech odnosi się do faktów.

Czy zdarza się Panu oglądać telewizję bez dźwięku?

- Nie, aż tak to nie, ale oczywiście będąc mimem człowiek uwrażliwia się na ruch, gesty. I czasami więcej widzi, oglądając relacje telewizyjne

Na przykład?

- Ostatnio oglądałem amerykański film dokumentalny o Wielkiej Stopie. Podobno gdzieś w amerykańskich lasach żyje jakiś małpolud i ktoś uchwycił go w ruchu amatorską kamerą. Ten film pokazano i dla mnie od razu było jasne, że to nie żaden małpolud tylko jakiś poczciwy homo sapiens. Ubawiłem się nieźle, bo pod koniec filmu rzeczywiście zdemaskowano człowieka, który przebierał się za tą Wielką Stopę. A ja już wcześniej, gdy zobaczyłem jak on chodzi mówiłem: "To jest ten facet!". Jako mim rejestruję pewne charakterystyczne cechy poruszania się zupełnie bezwiednie.

A gdy patrzy Pan na osoby publiczne? Kto się pod tym względem wyróżnia, na przykład wśród polityków?

- Dla mnie najśmieszniejszą postacią był pan Jaskiernia z SLD w trakcie udzielania wywiadów. Przez pięć minut rozmowy ten człowiek ani przez chwilę nie spojrzał w kamerę. To by się idealnie nadawało do sparafrazowania ruchowego: człowiek nie patrzący nigdy wprost, zawsze w górę, w dół czy na boki. Takie zachowanie jest bardzo nietypowe i śmieszne. Ludzie

z reguły patrzą na wprost, przed siebie, tak zresztą doradzają też ludzie od image'u polityków. No, ale pan Jaskiernia widocznie nie mieści się w tych schematach.

Pewnie nie on jeden. Czego sam by Pan nauczył polityka, by wzmocnić jego słowa?

- Od tego są fachowcy, którzy wiedzą, jak ludzie odbierają poszczególne gesty. Wszystko jest przeanalizowane i niesie ze sobą określone treści. To ogromna wiedza i nasi politycy z niej korzystają. Nie odkryliby Ameryki, gdybym teraz chciał im coś jeszcze doradzić.

To inaczej. Co się lepiej sprawdza: gumowa twarz czy maska?

- To zależy od wybranego image'u. Jeśli ktoś ma kojarzyć się z osobą stateczną spokojną, to wtedy oczywiście jego twarz musi wykonywać tylko nieznaczne ruchy. Taki polityk kreuje się na osobę, na której można polegać i oddać w jej ręce dowolny urząd. Z drugiej strony, jeśli ktoś ma wzbudzać sympatię, zwłaszcza u kobiet, to bronią staje się uśmiech. Kobiety uwielbiają mężczyzn z humorem, więc na pewno taka twarz i ciało powinno być w ruchu.

Premier Tusk to ewidentnie ten drugi przypadek.

- Premier tak, ale nie tylko. Kazimierz Marcinkiewicz też stosował taką strategię uśmiechu i ciepła. I proszę: do dzisiaj kobiety go wspominają, a jego popularność nie maleje.

Prowadził Pan na krakowskiej PWST warsztaty pantomimy. Znalazł Pan gdzieś materiał na swoich następców?

- Są ludzie, którzy próbują pójść w moje ślady, czy też pobliską ścieżkę przecierać. Cały czas jednak czekam na kogoś, kto zrobi to w sposób warty zapamiętania. Chodzę czasami na występy i problem tkwi w skuteczności - poziom śmiechu na widowni jest niewystarczający. Ale słyszałem, że na studniówkach ludzie odtwarzają moje scenki, więc mam nadzieję, że moja obecność zapłodni jakichś innych twórców.

A kto Pana zapłodnił pantomimą w 1982 roku? Śląsk, stan wojenny, ogólna beznadzieja, a 14-letni Irek Krosny zaczyna karierę mima...

- Pierwsze zetknięcie z pantomimą było dwa lata wcześniej, za sprawą kryminalnego filniu w telewizji. Pamiętam do dziś, że miał tytuł "loo tysięcy słońc" i była w nim scena, w której komisarz przechodzi przez salę teatralną w trakcie przedstawienia pantomimy. Bardzo krótki fragment, ale mnie urzekło właśnie to przedstawienie w tle komisarza. To była pantomima romantyczna, nie było w niej nic z komedii, natomiast ten świat złudzeń i nieistniejących przedmiotów mnie zafascynował. Wtedy pojawiła się myśl, że chciałbym się tego nauczyć. Dwa lata później starszy brat powiedział mi, że jest przedstawienie pantomimy. Co prawda dla szkół średnich - ja byłem jeszcze w podstawówce - ale nielegalnie udało mi się na to przedstawienie wejść i obejrzeć cały spektakl. Nic nie rozumiałem, ale byłem zachwycony. Po spektaklu okazało się, że teatr poszukuje ludzi i w ten sposób dałem się nabrać do zespołu. W tamtym spędziłem 5 lat, w kolejnych 2 i 3 lata i w końcu w 1992 roku powstał Teatr Jednego Mima, czyli to, co robię do dzisiaj.

... biorąc pełną odpowiedzialność. Obciążenie psychiczne solisty jest większe niż zespołu?

- Kiedy się robi premierę, to jest to duże obciążenie. Potem, kiedy gram już któreś przedstawienie

z rzędu, to mija, a z racji tego, że jestem pewny siebie, zyskuję pewną swobodę i mogę sobie zaimprowizować. Wtedy jest już o wiele łatwiej, bo myślę tylko o relacji między mną i widownią i tak powstają nowe elementy programu. Gdyby był ktoś jeszcze bałbym się, że nie złapie mojej improwizacji.

Nie mogłem znaleźć daty dziennej, ale w tym roku będzie pan mógł zaśpiewać piosenkę inżyniera Karwowskiego...

- 21 marca nastąpi ten smutny moment. Daj Boże, że będzie to połowa życia. Na razie nie zamierzam iść na emeryturę, ale być może niebawem więcej czasu poświęcę na edukację innych. Na razie ilość wyjazdów nie pozwala mi się związać na stałe z żadną uczelnią.

Dziękując za rozmowę, pozwolę sobie jeszcze na spostrzeżenie, że jak na scenicznego niemowę, za kulisami jest Pan wyjątkowo aktywnym rozmówcą...

- Może gdy człowiek mniej mówi, to bardziej się zastanawia?

***

Ireneusz Krosny - polski aktor-mim, specjalizujący się w pantomimie komicznej. Karierę rozpoczął w Teatrze Ruchu i Pantomimy Migreska mając 14 lat. Od 1992 r. funkcjonuje we własnym Teatrze Jednego Mima. Występowa! i na scenach Europy, Rosji, Kanady, USA, Chin i Korei Południowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji