Artykuły

Mocne uderzenie na nowy sezon

"Imię" w Teatrze Lalek Pleciuga w Szczecinie. Pisze Piotr Szyliński Gazecie Wyborczej - Szczecin.

To spektakl mądry i głęboki, choć niełatwy, a nawet męczący. Dzięki świetnym pomysłom inscenizacyjnym oferuje widzowi możliwość wielorakich interpretacji

Od mocnego uderzenia zaczął nowy sezon Teatr Lalek "Pleciuga". W niewielkiej sali prób przedstawił premierę sztuki dla widzów dorosłych współczesnego norweskiego prozaika i dramaturga Jona Fosse.

"Imię" to, najkrócej ujmując, rzecz o braku uczuć. Po długiej nieobecności do rodzinnego domu przyjeżdża córka w dziewiątym miesiącu ciąży (w tej roli Dariusz Kamiński). Nie chce tu być. Źle się tu czuje. Szybko domyślamy się dlaczego - na nikim z domowników przyjazd Dziewczyny nie robi wrażenia. Jej Siostra (Przemek Żychowski) beztrosko dziwi się, że jest taka gruba, Ojciec (Zbigniew Wilczyński) w kółko powtarza, że pójdzie coś zjeść, Matka (Janusz Słomiński) nawet mu nie powiedziała, że córka jest w ciąży. Także Chłopak Dziewczyny (Mirosław Kucharski), który przyjeżdża chwilę po niej (ale osobno), by poznać rodzinę wybranki, nie interesuje się nią, przyznając, że wolałby, żeby nie zaszła w ciążę. Przyjazd córki nie burzy porządku dnia. Nikt nawet nie pyta jak długo zostanie.

W tej rodzinie nie ma miłości, bo nie ma w niej człowieka. Odhumanizowane postacie zachowują się podobnie - nie rozmawiają, tylko recytują bez emocji pojedyncze słowa, niedokończone zdania, nawet śmiech brzmi nieszczerze, sztucznie. Zatraciły swój indywidualizm, imię, twarz. Sprowadzone do jednego głównego atrybutu (Dziewczyna - ciąża, Matka - ból nogi i stukot kuli, Chłopak - ciągle coś czyta, Ojciec - mówi o jedzeniu i spaniu,) stały się bezwolnymi marionetkami. Podkreślają to znakomicie opracowane kostiumy aktorów - wszyscy ubrani od stóp do głów w czarne trykoty. Co ich odróżnia? Niewiele znaczące jaskrawe elementy - zielona kurtka, czerwony stanik, czerwone szelki. Jedynym, który zachował jeszcze resztki uczuć jest Bjarne (marionetka, za którą jednak na scenie stoi jedyny aktor z odsłoniętą twarzą - Krzysztof Tarasiuk), przyjaciel Dziewczyny z dzieciństwa. Niestety i on poddaje się schematowi zachowań.

Skąd wynika ten schemat? Anna Augustynowicz wprowadza nową postać Supervisora (Zbigniew Niecikowski) - głównego organizatora - który z ekranów dwóch monitorów zawieszonych w kątach sali czyta didaskalia. On mówi postaciom, co mają robić: usiąść, podejść do okna, wyjść, wejść. Znużeni zachowaniem rodziny, chętnie przenosimy wzrok na wypełniającą cały monitor twarz - przekonującą, spokojną, łagodnie wydającą polecenia. Wpatrzeni w ekran ufamy obrazowi, jesteśmy skłonni mu się poddać. Siła telewizji?

Spektakl Augustynowicz nie daje jednoznacznych odpowiedzi. W bogactwie symboli i metafor pozostawia widzowi prawo do własnej interpretacji. Daje nam obszerny materiał do przemyśleń. Także o nas, gdyż cały spektakl obserwujemy w odbiciu lustra (widownia siedzi tyłem do sceny i aktorów).

Brawa dla aktorów, którzy w niełatwy sposób (pozbawieni twarzy, z minimalną gestykulacją i monotonną wymową) celnie oddali swoich bohaterów, brawa za kostiumy, brawa za reżyserię. Gorąco polecam

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji