Artykuły

Liverpoolska "Emilia z Liverpool"

"Emilia z Liverpoolu", reż. Ignacio Garcia, Europejskie Centrum Operowe w Liverpoolu i Opera Bałtycka w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Może ta jaskółka zwiastuje Gdańskowi zwycięstwo w rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku? Oby. W ten weekend w Operze Bałtyckiej mogliśmy obejrzeć produkcję operową "Emilia z Liverpool", sprowadzoną w ramach I Festiwalu Europejskich Stolic Kultury w Gdańsku. Spektakl swoją premierę miał tylko co, bo w ostatni dzień minionego roku. W Liverpoolu oczywiście, mieście, które rozpoczęło w 2008 roku swoją roczną kadencję jako Europejska Stolica Kultury.

Określenie "produkcja operowa" najlepiej przystaje do tego, co obejrzeliśmy na scenie Opery Bałtyckiej. Minimum reżyserii, jeszcze mniej scenografii - to konieczna recepta na tego rodzaju międzynarodowe i objazdowe wydarzenie, wspierane przez europejskie instytucje. W tym przypadku było to The European Opera Centre, organizacja, której przyświeca szlachetny cel popularyzowania w Europie teatru operowego.

Pewnie to z tych edukacyjnych powodów Europejskie Centrum Operowe wsparło pomysł wydobycia z zapomnienia młodzieńczej opery Gaetano Donizettiego, którą wystawiono po raz piewszy w Neapolu w 1824 roku. To rzeczywiście była ciekawa lekcja historii opery, dokładniej tego jej podgatunku, jakim jest tak zwana opera semiseria, swobodnie miksująca dramatyczne aż do dwukreślnego h arie z komicznymi przerywnikami. W przedstawieniu, przygotowanym w Liverpoolu, ta żonglerka powagą i zabawą odbywała się całkiem zręcznie, często zresztą kosztem powagi. Czuło się, że i reżyser, i śpiewacy mają ograniczoną wiarę w to, by udało się serio zagrać namiętności targające bohaterami. Odgrywali je raczej, przypominając, jak to niegdyś w operze było. Chętnie za to bawili się z publicznością, wciągając ją w półimprowizowane dialogi. Gdy przed drugim aktem Joelle Fleury, czyli sceniczna Luigia, łamaną polszczyzną wygłosiła znaną sentencję "proszimy o wylaczenie telefonow komiórkowych" - publiczność była zachwycona.

Brawami dziękowano też za niemal każdą arię, zwłaszcza za wokalne występy Vesseliny Vassilevej (tak w programie, inaczej w informacji w teatrze), popisującej się sztuką bel canta i dźwięcznym sopranem. Choć, prawdę rzekłszy, mnie akurat najładniejszy wydał się jej głos w ściszonej, lirycznej scenie jej spotkania z ojcem (Marc Canturi).

Rezygnuję z opowiedzenia zawikłanej intrygi "Emilii". Ale jej finał wart jest powtórzenia - gdy po serii dramatycznych wydarzeń i wielkich namiętności zapanowała harmonia, Emilia w końcowej arii śpiewa, że obecne szczęście nie miałoby takiego smaku, gdyby nie wcześniejsze trudy. Nawet w tak skromnie zrealizowanym spektaklu to przesłanie przemówiło z dużą siłą. Taka właśnie jest opera.

A jeśli finał "Emilii z Liverpool" jest zapowiedzią finału starań Gdańska o miano Europejskiej Stolicy Kultury - nic tylko przyklasnąć...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji