Artykuły

Ragtime z wybuchami

"Ragtime" w reż. Marii Sartovej w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Marek Brzeźniak w Śląsku.

Ponad 20 lat po wejściu na ekrany "Żądła", 18 stycznia 1998 roku odbyła się brodwayowska prapremiera musicalu " Ragtime " z muzyką Stephena Flaherty'ego, do libretta Terrence McNallego opartego na powieści Edgara Lawrence'a Doctorowa. Teraz musical ten trafił do Gliwic.

Ragtime, synkopowana amerykańska muzyka fortepianowa wyrosła na początku lat 90. XIX wieku z muzyki minstreli (walk-around, cake-walk) i swingujących marszów J.P. Sousy - podaje Encyklopedia muzyki PWN. Więcej, zdecydowanie więcej, możemy dowiedzieć się o ragtime z artykułu Andrzeja Schmidta opublikowanego w obfitym programie do polskiej prapremiery musicalu Ragtime na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego.

W 1974 roku, 30 lat temu, siedem Oskarów zdobył film "Żądło", w którego tle zabrzmiało aż sześć ragtimów Scotta Joplina na czele ze słynnym The Ententeiner. W gruncie rzeczy to chyba początek renesansu tej muzyki i kolejnych jej nagrań, nie tylko zresztą w wersjach fortepianowych, choć te, siłą rzeczy, dominują.

Dwa lata po nakręceniu "Żądła" dokonano w Nowym Jorku nagrania zapomnianej opery Joplina Treemonisha, opartej głównie na rytmach ragtime, a tym samym będącej bardziej musicalem, niż operą. W tak sprzyjającym klimacie powstanie kolejnego "ragtime'owego" spektaklu teatralnego było już tylko kwestią czasu.

I stało się. Ponad 20 lat po wejściu na ekrany "Żądła", 18 stycznia 1998 roku odbyła się brodwayowska prapremiera musicalu "Ragtime" z muzyką Stephena Flaherty'ego, do libretta Terrence McNallego opartego na powieści Edgara Lawrence'a Doctorowa (rocznik 1931). Nawiasem mówiąc, rodzice Doctorowa byli potomkami rosyjskich Żydów, stąd zapewne rosyjskie nazwisko.

Do tych kilku nazwisk dołączmy jeszcze jedno, na co zwraca uwagę redaktor programu i równocześnie tłumacz tekstów zarówno dialogów, jak i piosenek tegoż musicalu - Jacek Mikołajczyk. Chodzi o niemieckiego romantyka Heinricha von Kleista, urodzonego dosłownie za miedzą, bo we Frankfurcie nad Odrą w 1777 roku i zmarłego śmiercią samobójczą w 1811 roku. Z dwu tomów jego nowel za najwybitniejszą uchodzi Michael Kohlhaas, opowiadająca o losie skrzywdzonego i na próżno szukającego sprawiedliwości handlarza koni. Właśnie na niej oparł Doctorow swą powieść, przenosząc akcję do Stanów i umieszczając ją gdzieś w latach 1906-1909. O tyle uwspółcześnił swój tekst, że Kohlhaasa uczynił terrorystą, ostatecznie niedoszłym, próbującym dopomóc sprawiedliwości właściwym terrorystom sposobem.

Oglądałem tzw. drugą premierę w Gliwicach, bez gwiazd - Marii Meyer i Elżbiety Okupskiej, notabene "importowanych" z chorzowskiej "Rozrywki" (dwa tygodnie później w chorzowskiej premierze musicalu Jekyll & Hyde weźmie z kolei udział "wypożyczona" z Gliwic Wioletta Białk). I przyznać muszę, że brak ten wcale nie okazał się dotkliwy, co dobrze świadczy zarówno o "musicalowej kadrze" działającej na Śląsku, jak i dużym stopniu profesjonalizmu gliwickiego teatru. Publiczność największymi brawami nagrodziła Adama Mazonia, odtwarzającego postać Coalhouse'a, tegoż właśnie "zmodyfikowanego" Kohlaasa z noweli Kleista. Mnie jednak najbardziej spodobała się Oksana Pryjmak, urodzona podobnie jak Kleist, "za miedzą", ale w drugą stronę - w Mościskach za Przemyślem. W roli "czarnoskórej" żony Coalhouse'a, szczególnie w momentach interpretacji songów, stworzyła znakomitą kreację. Doskonale wypadła też Wioletta Białk, jako szlachetna żona i matka. Z pozostałych wiodących ról odnotujmy Michała Musioła odtwarzającego postać żydowskiego ojca próbującego odnaleźć swe miejsce na ziemi (ziemia, to w tym przypadku Ameryka), Izabeli Witwickiej w roli czerwonej aktywistki Emmy Goldman, Dominiki Kramarczyk, jako zmysłowej piękności Evelin Nesbit i Daniela Dąbrowskiego grającego iluzjonistę Houdiniego - wszystkie wymienione tu postacie rzeczywiście żyły w Stanach na początku ubiegłego stulecia, ba, nawet występują pod swoimi prawdziwymi imionami i nazwiskami.

W grupie wykonawców pierwszoplanowych ról chyba najmniej przekonał mnie Arkadiusz Dołęga, zbyt anemiczny i za bardzo rozdarty, kogo pokazać -kapitalistę zainteresowanego wyłącznie gromadzeniem pieniędzy, czy człowieka, któremu los stwarza okazję uratowania biblioteki zagrożonej wybuchem terrorystycznym. Bo na ukazanie rozterek między jednym i drugim "ego", to libretto chyba jednak nie stwarzało większych szans.

Wprawne reżyseria i choreografia, znakomite układy scen zbiorowych (szczegolnie pomysłowy wydał mi się obraz z iluzjonistą "zamkniętym" w ogromnym balonie, popychanym przez dziewczęta w strojach kąpielowych), udane dekoracje i kostiumy, dość dobre tempo, choć w pewnych momentach, zwłaszcza tych bez podkładu muzyki, akcja nieco "siada", powodują, że właściwie nie ma się czego "czepiać". Może jedynie aparatury nagłaśniającej wyzwalającej zbyt częste wybuchy, bynajmniej nie te, obwieszczające wspomniany atak na bibliotekę, ale całkowicie "nie w porę", których wykonawcy mogą jedynie "nie zauważać". Sam także próbowałem je bagatelizować, co przychodziło mi o tyle łatwiej, że do teatru wszedłem na darmowe zaproszenie. Gdyby jednak ci, co zapłacili za bilety, domagali się od dyrektora Gabary części zwrotu kosztów, wcale bym się im nie dziwił.

Poważniejszym jest zarzut (względnie gderanie starego zgreda, zależnie jak patrzeć) o charakterze, powiedzmy, socjologicznym. Po bezpośrednim oglądaniu po sobie "Zemsty nietoperza", "Księżniczki czardasza" czy "Wesołej wdówki", człowiek na już dość tych wszystkich książąt, hrabin, artystek kabaretu i pokojówek romansujących "pomiędzy" klasami społecznymi, bo właśnie owe romanse stanowiły istotę akcji większości operetek. Prawdę mówiąc, musical brnie w tym samym kierunku, tym samym, gdy chodzi o powtarzalność. Podobna ekspresja, rozwiązania scen zbiorowych i tanecznych, warstwa muzyczna - niewielkie zespoły wielce nagłośnione i, co najgorsze, podobne pragnienie autorów, by teksty tych dzieł uchodziły za ważkie i głębokie, niczym traktaty moralno-społeczne. Przyznam, że już wolę wyznania hrabiego podszczypującego pokojówki, bo owe wyznania przynajmniej nie miały przesadnych aspiracji.

Jakby tych podobieństw było jeszcze zbyt mało, w naszym regionie - przyszłej ewentualnej aglomeracji, mamy je zdwojone. Przez dwa bliźniacze teatry. Och, te bliźniaki. Sama słodycz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji