Artykuły

Farsa nie znosi niuansów

"Wieczór kawalerski" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Wieczór kawalerski" Robina Hawdona w Teatrze Powszechnym to dwa spektakle w jednym. Marcin Sławiński wyreżyserował rozwarstwiający się roztwór, w którym skoncentrowaną farsę rozpuścił, niestety, w komedii romantycznej.

Znacznie ciekawiej wypadają farsowe elementy premiery, zarówno tekstu, jak i inscenizacji. Autor zaproponował żart precyzyjny jak matematyczny rachunek. Oto Bill, pan młody, w dzień ślubu budzi się w hotelu obok Judy, choć za parę godzin ma wyjść za Ritę. Do sypialni wkracza tymczasem nie tylko pokojówka Julie i narzeczona Rita, lecz także drużba Tom, dla którego Judy jest... Zmilczę, by nie popsuć zabawy podczas pierwszego aktu. Bo w całości jest on błyskotliwą permutacją możliwych rozwiązań nieprawdopodobnego równania "kto jest kim". Czyli zmultiplikowanym klasycznym komediowym omyłkowym rozpoznaniem.

Spodziewane rozliczenia, rozrachunki, a nawet rękoczyny w drugiej części nie są nawet w połowie tak śmieszne. Czemu? Przydałyby się nożyczki, które wycięłyby sentymentalne tyrady bohaterów; farsowy materiał nie znosi psychologicznych niuansów. W inscenizacji zaś warto byłoby zrezygnować z dobiegających z głośników ckliwych piosenek w stylu angielskich filmowych komedii romantycznych. Kino znosi takie zabiegi, scena - niekoniecznie.

Mimo to przedstawienie trzyma tempo. Za sprawą młodych aktorów. Andrzej Hausner, nowy na scenie Powszechnego, ma w sobie wystarczającą dawkę uroku, by dało się wytrzymać granego przezeń skończonego drania Billa, który zdradził narzeczoną w dzień ślubu. Z kolei Judy ma za sprawą Magdaleny Drewnowskiej wystarczająco dużo uroku, by usprawiedliwić krok Billa. Wiarygodnie wypadają kreacje pozostałych. Karolina Łukaszewicz (Julie) przekonująco gra pokojówkę, którajakojedyna postać ogarnia intrygę i zmieniające się tożsamości. Janusz German (Tom) odrzuca poty frakajakbysięwnim urodził. A dzięki Marcie Góreckiej histerie Rity brzmią zaś łudząco podobnie do pisku samochodowych hamulców.

Za to reżyserowi Marcinowi Sławińskiemu można zawdzięczać kilka niewykorzystanych szans. Zbyt szybko bieży on za tekstem. Już pierwszy obraz, czyli pobudka skacowanego Billa, aż prosi się o trwającą w nieskończoność komiczną etiudę, w której bohaterowi pękałaby głowa, a widzowie pękaliby ze śmiechu. WPowszechnym zaś Bill w kilka sekund orientuje się gdzie, kiedy i z kim leży w łóżku. Z kolei gonitwy przez drzwi, stylizowane na program Benn/ego Hilla, mogłyby zostać oszczędzone wimię smaku. Nadrobiony czas mógłby zaowocować rezygnacją z przerwy, która sztucznie zatrzymuje spiralę farsy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji