Artykuły

Bolero zatańczone w łóżku

"Bolero" w reż. Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Lidia Cichocka w Echu Dnia.

Po obejrzeniu "Bolera", sztuki, której premiera odbyła się w sobotę w kieleckim teatrze, panowie mogą mieć obawy przed pójściem do łóżka z kobietą. Bo panie w pościeli pod pozorem miłości załatwiają interesy, za coś się odgrywają.

Czeski dramatopisarz Pavel Kohout pokazał w krzywym zwierciadle świat współczesnych yuppies, młodych dobrze wykształconych (w większości), pochłoniętych pracą ludzi, którzy zdobywaniu celów podporządkowali wszystko, a związki z innymi traktują bardzo instrumentalnie. Zdrada i manipulacja są tu na porządku dziennym.

Sztuka skonstruowana jest narastająco, tak jak utwór muzyczny. W kolejnej scenie pokazuje się bohater poprzedniej i ktoś nowy, pikanterii dodaje fakt, że wszyscy to osoby z tego samego środowiska. Po trzech pierwszych scenach zamysł Kohouta robi się czytelny i kiedy kolejna bohaterka przedstawia się jako uprawiająca wolny seks z poznanymi przez Internet panami -zawsze tylko raz i co tydzień z kim innym, można się domyślić, że w następnej scenie poznamy ją jako spokojną żonę, a w kolejnej, to nie ona, a mąż okaże się skończonym łajdakiem.

Trochę to nużące, jednak miłośnicy czeskich komedii nie zawiodą się, Kohout tworzy postacie barwne, soczyste, a dialogi skrzą się dowcipem. Minister Milan na zarzuty żony, że nie sypia z nią od dwóch miesięcy stwierdza, że jest impotentem urzędniczym, a Hermina, wykorzystana i niekochana bogata żona, podsumowuje swoje dotychczasowe życie: porządna kobieta nic sobie w tym życiu nie użyje. Jej rozmowa z młodym kochankiem - ustalanie zasad ich spotkań, porównane do tworzenia biznesplanu dla nowej inwestycji, to słowny majstersztyk.

Gdyby pokusić się o ocenę bohaterów "Bolera" to o panach należałoby mieć jak najgorsze zdanie - nie ma nawet jednego prawdziwego faceta, chociaż każdy jest z jajami. Świetnie w roli Thomasa - gruboskórnego pasożyta wypadł Paweł Sanakiewicz. Po stronie pań jest jedna uczciwa i kochająca, która męża dupka zdradzić nie potrafi - Anna (Marzena Ciuła). Jednak szkoda, że autor kazał jej do końca wspierać go zamiast zaproponować jakąś zaskakującą puentę. Więcej sympatii wzbudzają: opuszczona żona Marta odgrywająca się na mężu i kochanku i Hermina. Zasługa to z pewnością pań: Beaty Pszenicznej w roli Marty, żony ministra i Beaty Wojciechowskiej, którą pierwszy raz oglądamy na kieleckiej scenie, a której bardzo udanie partneruje także debiutant Michał Węgrzy-ński w roli Chrisa.

Brawa dla Jana Polewki za scenografię, oszczędną, ale jakże sugestywną. Ogromne łóżko w centrum sceny zmienia się za każdym razem, a zebra ze świecącym okiem w garsonierze jednego z panów jest pięknym symbolem nowobogackiego kiczu.

I tylko ostatnia scena jest dla mnie niezrozumiała: wszyscy bohaterowie ubrani w karnawałowe maski, zastygli w pozach, a później wznoszący toast. Można do niej dołożyć z dziesięć interpretacji, tylko po co?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji