Artykuły

Valerie ma problem z kurczakiem

"Valerie" w reż. Alaina Lecucqa w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

O czym myśli dziewczyna, gdy dorastać zaczyna, kiedy z pączka zamienia się w kwiat? W Białostockim Teatrze Lalek od nadmiaru fantazji pewnej 17-latki może zakręcić się w głowie.

Owszem, jest tak jak w popularnej piosence Ireny Santor: dziewczę pragnie miłości, wyrywa się w świat, czegoś by chciało, ale czego dokładnie, samo jeszcze nie wie... Ale jest też w spektaklu "Valerie" - o dojrzewaniu dziewczęcia - coś więcej poza tymi oczywistościami: surrealistyczny klimat, w którym absurd goni absurd.

Bo wyobraźmy sobie następujące historie:

Valerie, dziecię miłości zakonnicy i biskupa (o swym pochodzeniu dowiaduje się w dniu 17. urodzin), ma piękne kolczyki. Klejnoty chce jej zabrać konstabl, trzęsący całym miastem. Właściwie nie powinien już żyć - ma 104 lata, ale wygląda, jakby miał o połowę mniej. Ponoć ma się tak dobrze, bo wypija krew z kurczaków. Czasem jego twarz zamienia się w pysk zwierzęcia - tchórza, zazwyczaj jednak wygląda jak atrakcyjny mężczyzna. Wchodzi w układ z babką Valerie (którą ponoć kiedyś, w przeszłości, uwiódł): przywraca jej młodość, a stawką jest wnuczka. Do tego dodajmy jeszcze kurzą zarazę, atakującą miasto, koleżankę Valerie, która nagle postarzała się o kilkadziesiąt lat, wędrówki po kurzym cmentarzysku i pomysł konstabla o przeszczepie serca wnuczki - babce...

Absurd goni absurd

Taką oto piorunującą mieszankę - wydawać by się mogło zupełnie nie do przyjęcia - widzimy na scenie BTL. Publika biedzi się, próbując z chaosu skonstruować jakąś logiczną całość, a tu nic z tego. Irytacja niektórych sięga zenitu, już nie wiadomo: sen to czy jawa? Podstawowe pytanie, lęgnące się w głowach widzów, to anegdotyczne: "ale o co chodzi?". I tego właściwie nikt nie wie do końca. Finał litościwie podsuwa jakiś wariant rozwiązania: Valerie najpewniej coś się przyśniło. Albo - zamknięta w domu z babką - wymyśliła sobie drugi równoległy świat. A może jedno i drugie? Tak czy inaczej, jeśli tylko założymy, że opowieścią rządzi poetyka snu, wszystko staje się nagle... normalne. Logika snu to przecież tak naprawdę brak logiki, a wtedy gonitwa absurdów staje się już do przyjęcia. Któż nie miał w końcu snów kompletnie pokręconych?

Za pomocą tak irracjonalnej historii - irytującej i fascynującej jednocześnie (spisanej przez Vitezslava Nezvala w "Valerie - tygodniu cudów") - objawia się przed nami wyobraźnia młodziutkiej dziewczyny. Trzeba jeszcze tylko to wszystko, co się jej kłębi w głowie i sercu, umieć opowiedzieć. A nasi lalkarze - pod wodzą francuskiego reżysera Alaina Lecucqa, na tle scenografii Andrzeja Dworakowskiego i przy nastrojowej muzyce Krzysztofa Dziermy - sprawili się z tym znakomicie. Troje aktorów wciela się w kilka postaci: jest tu żywy plan, jest animacja maleńkich płaskich lalek, jest też chowanie się za wielkimi lalkami jak za scenicznym kostiumem. Przede wszystkim jest zaś to, co w Białymstoku oglądamy bardzo rzadko - teatr papierowy, wywodzący się z tradycji XIX-wiecznej. Lecucq połączył "płaskość" scenografii z żywymi aktorami, a przed widzami ustawił wielki parawan z odmykanymi okienkami i drzwiczkami. Valerie krąży po nim, a widz ma wrażenie, jakby wędrował wraz z nią po wielkim domu - od panieńskiego pokoiku po kuchnię, od kościoła do lochu, od uliczek miasteczka po cmentarzysko.

Zakonnica od wampirów

Za pasję gry chwalić trzeba całą trójkę. Agnieszka Sobolewska w tytułowej roli aż wypełnia sobą całą scenę; jej Valerie to niewinne śliczne dziewczę, pełne świeżości i zmysłowości - rodzącej się dopiero i dopiero sobie uświadamianej. Wiesław Czołpiński - niemal w jednej chwili potrafi być i zakochanym młodzieńcem, i księżulem, który dał się ponieść chuci, ale szczerze tego żałuje, i paskudnym konstablem wreszcie, korzystającym z usług diabła. Magdalena Czajkowska - debiutantka na scenie instytucjonalnej - łączy cechy rozpustnej kokoty i dziwacznej babki.

Spektakl to istny tygiel: surrealizmu i nieuchwytnej melancholii, powagi i humoru - świetnie to podkreśla muzyka wygrywana na żywo (przez Roberta Jurco i Krzysztofa Dziermę). Nie braknie mrugnięć do publiki: o wampirach opowiada zakonnica do wampira podobna, a na sznurze zamiast ubrań suszą się kurczaki.

Oto jak irytujące może być jednocześnie fascynujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji