Artykuły

Wrocław na dobre i na złe

- We Wrocławiu czuję się jak w każdym innym europejskim mieście. Przyjeżdżam tu najczęściej jak mogę, nawet kilkanaście razy w roku - mówi aktorka OLGA BOŃCZYK.

Marta Wróbel: W sieci można znaleźć blog o Oldze Bończyk.

Olg Bończyk: Naprawdę? Nie wiedziałam, że ktoś prowadzi pamiętnik internetowy na mój temat. Mam własną stronę i tam wielu fanów próbuje się ze mną zaprzyjaźnić, opowiadają mi o swoim życiu. Niektórzy są bardzo zdziwieni, że sama odpisuję na listy. Nie od razu, ale odpisuję.

Czy pamięta Pani jakiś szczególny dowód sympatii ze strony widzów?

- Tak. (śmiech) Pamiętam historię, która wydarzyła się na parkingu. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wsiadałam do samochodu, a mężczyzna, który zaparkował obok, przekładał skrzynki w bagażniku. Spojrzał na mnie i wykrzyknął: "Pani Olga Bończyk!". Pomiędzy jednym a drugim "och" powtarzał, że bardzo chciałby mi coś dać w dowód uznania i sympatii. Po czym wyjął z jednej z tych skrzynek... długą kiełbasę, krakowską, podsuszaną. Okazało się, że pracował w zakładach mięsnych.

Fani nie tylko obdarowują Panią nietypowymi prezentami. Śledzą też wszystkie Pani poczynania zawodowe, a jest tego ostatnio sporo: teatr, serial, nagrywanie płyty i koncerty w całym kraju. Myślę, że idealnie byłoby gdybym potrafiła jeszcze zawodowo tańczyć.

- Dostałam kiedyś propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami", ale trochę w złym momencie - miałam wtedy za dużo zajęć i z niej nie skorzystałam. Ale śpiewanie to moja ważna część kariery zawodowej, dlatego wciąż w mojej głowie rodzą się nowe pomysły muzyczne

Ostatnią płytę - "Piosenki z klasą" - nagrała Pani z wrocławianami.

- Tak, wraz z wrocławskim jazzowym zespołem Salted Peanuts. Przedsięwzięcie udało nam się sfinalizować bez pomocy wytwórni fonograficznej. Krążek zawiera największe filmowe przeboje, m.in. "Paroles, paro-les" i "New York, New York". Bardzo mnie cieszy, że repertuar z tej płyty jest tak dobrze przyjmowany na koncertach. Mam już sporo pomysłów na następny album. Przyznam jednak, i tu znów widać moc szklanego ekranu, że sporo propozycji występów posypało się dopiero po moim wykonaniu ballady Włodzimierza Nahornego "Jej portret" w serialu "Na dobre i na złe", mimo że śpiewałam wcześniej przez lata.

Teraz w jazzowym repertuarze można usłyszeć Panią we Wrocławiu. Gra Pani jedną z głównych ról w wystawianym na deskach Teatru Muzycznego Capitol musicalu "Swing".

- "Swing" to muzyczny show z piosenkami Duke'a Ellingtona. Jeśli ktoś chce się przenieść w klimaty słynnego w latach dwudziestych nowojorskiego Cotton Clubu, na pewno nie będzie rozczarowany. W musicalu będą też efektowne światła i kolorowe kostiumy. Zdradzę pani drugą tajemnicę - przede mną główna rola w innym musicalowym widowisku. Nie chciałabym zdradzać szczegółów, dopóki wszystko nie będzie zapięte na ostatni guzik, ale ta rola jest spełnieniem moich marzeń.

Skąd się wzięło to śpiewanie?

- Śpiewać lubiłam zawsze, ale zaczęłam to robić publicznie dopiero we wrocławskim zespole Spirituals Singers Band. Trafiłam tam właściwie przypadkiem, nigdy wcześniej nie miałam nic wspólnego z muzyką gospel. Kierownik muzyczny chóru szkolnego, w którym wtedy występowałam, polecił mnie Wojciechowi Szomańskiemu, szefowi Singersów. To była wielka szkoła przetrwania, nauka życia na scenie. Śpiewałam z nimi dziewięć lat. Dzięki zespołowi zjeździłam cały świat.

Zaczynała Pani karierę muzyczną we Wrocławiu. Pewnie ma Pani tu też swoje ulubione miejsca.

- Mam sentyment do wielu miejsc. Przede wszystkim ogród botaniczny - uwielbiam spacery alejkami. Niesamowity klimat ma też Ostrów Tumski, szczególnie wieczorem. Chętnie też odwiedzam klub jazzowy Rura - za czasów studenckich występowałam tam z wieloma fantastycznymi muzykami. Z niektórymi z nich współpracuję do tej pory. Myślę, że wyjątkowość Wrocławia jest w jego mieszkańcach. To miasto tętni życiem głównie dzięki młodym ludziom. W Warszawie czy Krakowie jest wielu turystów, ale to nie to samo. Stolica Dolnego Śląska jest otwarta na nowe pomysły.

- We Wrocławiu czuję się jak w każdym innym europejskim mieście. Przyjeżdżam tu najczęściej jak mogę, nawet kilkanaście razy w roku.

Teraz mieszka Pani w Warszawie. Po przyjeździe do stolicy, zanim zaczęła Pani być kojarzona z aktorstwem i piosenką, długo zajmowała się Pani dubbingiem. Pani głos można było usłyszeć w filmach animowanych dla dzieci, śpiewała też Pani filmowe piosenki i cały czas była na drugim planie. To może nauczyć pokory.

- Do Warszawy przyjechałam po skończeniu studiów, właściwie tuż przed obroną pracy magisterskiej. Dubbing był pierwszą dziedziną, w której sprawdziłam się jako aktorka. Niełatwa dziedzina. Warsztat aktora to ciało, głos, mimika, gesty A. tutaj musiałam emocje przekazać wyłącznie głosem. A pokory i dyscypliny nauczyłam się w szkole muzycznej. Od tamtej pory mam w sobie poczucie, że zawsze mogło być lepiej.

Pani rodzice są głuchoniemi. Pani z bratem Mirosławem (skrzypek w orkiestrze Agnieszki Duczmal) skończyliście szkoły muzyczne I i II stopnia oraz Akademię Muzyczną. Kto zatem odkrył Wasz talent muzyczny?

- Na to, że mam dobry słuch, zwróciła uwagę przedszkolanka. Rodzice byli zaskoczeni, bo w naszej rodzinie nie było muzycznych tradycji, ale zawsze we wszystkim nas wspierali i tak jest do tej pory. Uczyłam się kilkanaście lat gry na pianinie, okazało się jednak, że to nie jest moje przeznaczenie. Mam w sobie więcej ekspresji i chciałam pokazywać ją, śpiewając i grając w filmach czy teatrze.

W jakim stopniu zna Pani język migowy?

- Bardzo dobrze. Musiałam się go nauczyć, żeby porozumiewać się z rodzicami. Nawet udało mi się wykorzystać tę umiejętność w jednym z odcinków "Na dobre i na złe".

Posiada Pani też inne umiejętności. Na przykład gotowanie. W programie kulinarnym telewizyjnej Dwójki "SmaczneGO!" pokazuje Pani ogromny temperament. Wiele osób się takiej cechy u Pani nie spodziewało.

- Po pierwsze, uwielbiam gotować. Po drugie, ten program ma bardzo dynamiczną formułę i to też bardzo mi odpowiada. Wszystkie moje reakcje są spontaniczne, niczego tam nie gram ani nie udaję. Wraz z mistrzami kuchni staram się udowodnić, że można ugotować wykwintne i smaczne potrawy w ciągu dwudziestu minut. I chyba nam się to udaje. Prywatnie jestem niepokorna, jeśli chodzi o gotowanie. Podpatruję różne przepisy i sama wymyślam potrawy.

Jakie jest Pani ulubione danie?

- Często mnie o to pytają, a mnie jest trudno udzielić odpowiedzi, bo to się cały czas zmienia. Mogę jednak podać wymyślony przeze mnie przepis na potrawę, która sprawia, że moi goście wylizują talerze, (śmiech) Grillujemy lub smażymy na suchej patelni cukinię pokrojoną wzdłuż. Posoloną i pokropioną eytryną solę smarujemy pastą wa-sabi (do sushi) i nakładamy na nią marynowany imbir. Na to kładziemy kawałek banana. Całość zawijamy w plasterek cukinii i spinamy wykałaczką. Zapiekamy w żaroodpornym naczyniu około 20 minut.

Prócz gotowania ma Pani jeszcze jedną pasję - malowanie. Podobno maluje Pani bardzo udane reprodukcje.

- Tak mówią, (śmiech) Po prostu używam gościnności autorów tych prac. Kilka lat temu zdarzyło się tak, że telefon przestał dzwonić. Stwierdziłam, że muszę się czymś zająć i poprosiłam znajomą malarkę o pomoc w doborze odpowiednich sztalug, farb i pędzli. Usłyszałam wręcz, że mogłabym z tego żyć. Na razie rozdaję obrazy znajomym, kilka z nich wisi też na moich ścianach. Prace, które akurat tworzę, często odzwierciedlają mój aktualny nastrój, na przykład obraz Tamary Łempickiej przedstawiający pomarszczoną staruszkę, malowałam, gdy umierał papież Jan Paweł II. Malowanie jest dla mnie jak terapia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji