Artykuły

Jak ma nie poruszać, jeżeli porusza

"Trans-Atlantyk" w reż. Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Provisorium i Kompanii Teatr w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej-Lublin.

Czy porusza? Jak ma nie poruszać, jeżeli porusza. Bo jak nie ma poruszać, skoro to spektakl o Polsce, która stoi dziś w rozkroku, bojąc się i mitologizując tak swoje tradycje, jak i ziemię obiecaną - Unię Europejską

Opublikowany w wydaniu książkowym po raz pierwszy w 1953 roku "Trans-Atlantyk" jest powieścią, do której przykłada się rozmaite klucze interpretacyjne. Nostalgia za ojczyzną, duchowe pułapki emigracji, krytyka narodowych symboli i postaw, które są kulą u ojczyźnianej nogi, księga narodowych lęków i nadziei, pokrętność losu osobistego samego autora "Trans-Atlantyku" albo projekcje jego psychoseksualnych zmagań z samym sobą - wachlarz interpretacji jest szeroki. Sam Gombrowicz nie miał wątpliwości, że chodzi mu o Polskę, dokładniej: aby "obronić Polaków przed Polską". Ale też na koniec przedmowy do owego pierwszego wydania "Trans-Atlantyku" sprzed ponad 50 laty z właściwą sobie ironią napisał: "Nic więcej chyba nie potrzebuję nadmienić o utworze... który będąc zwariowanym dzieckiem pijanej Muzy, kpi sobie z wszelkiej problematyki i komentarzy autora".

Więc bądź tu mądry. Jak się zdaje, autorzy lubelskiego "Trans-Atlantyku" nie chcieli utracić nic z jego pomieszania powierzchniowych i głębinowych znaczeń. Dla ich wydobycia specjalnie zabudowali przestrzeń sceny, wymyślili kostiumy niczym z Kantora, pełne fizyczno-symbolicznych podtekstów, a przede wszystkim - skonstruowali postacie ożywiane grą mocną, z krzykiem, przytupem, walnięciem, ludzką masą.

Swój stempel na "Trans-Atlantyku" postawili reżyserzy Witold Mazurkiewicz i Janusz Opryński, najpierw kumulując postacie powieści do pięciu. Witolda (Gombrowicza) gra Jarosław Tomica. W jego kreacji widzimy Autora jako wrażliwego obserwatora, dumnego człowieka, literata samotnika, który potrafi wznieść się (w spektaklu dosłownie: na palmę) ponad wir indywiduów uważających się za wcielenie polskości. Jacek Brzeziński pokazał Ministra, generalnie: jest duszą i ciałem władzy świeckiej. Natomiast Michał Zgiet ilustruje władzę o proweniencji religijnej i patriotyczno-wojskowej. Gonzala gra genialnie Witold Mazurkiewicz. Ponieważ Gonzalo jest "puto", czyli lubiącym młodych chłopców, swe zamiłowanie wyraża, "grając" na wielkim dzwonku, jaki mu przyczepiono przy przyrodzeniu (swoje emocje obwieszcza delikatnym dzyndzynieniem). Gonzalo jest w tym spektaklu partnerem Witolda, bo jest też człowiekiem innym, odmiennym, odrzuconym, samotnym, lecz -odwrotnie niż Witold - potrafi swój dramat ukryć i kręcić sprawami po swojemu. Obiekt westchnień Gonzala, Ignacy - grany przez Rafała Sadownika - głosu w sztuce nie ma, za to krąży po scenie jak nieuchwytna nadzieja na niedojrzałość, na zrzucenie obciążeń dorosłością.

Na scenie mamy układ wertykalno-horyzontalny. Oto pionowa palma, która świeci kiczowatymi kolorowymi żaróweczkami, zaś wokół niej kręci się zmyślnie bryczka, którą podróżują reprezentanci polskich stanów. Wirują cylindry, kapelusze, hełmy, zbroje, łeb dzika, wirują kufry podróżne, wiruje krzyż i cudowny obraz, wszystko razem w obłędnym wirze losów prywatnych i narodowej historii. I im dłużej z tym wirem walczą Witold i Gonzalo, tym bardziej czujemy, że i my jedziemy na tej donikąd pędzącej bryczce z tobołami historii. Spektakl jest wysoce estetyczny, kusi swym pięknem teatralnym do czasu, kiedy nie poczujemy, że wirujemy wokół palmy.

Czy coś uwiera w lubelskim "Trans-Atlantyku" ukazanym światu na scenie w hali Polmosu? Chyba tylko świadomość, że zaraz się skończy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji