Artykuły

Tryptyk o Holokauście

"Nic co ludzkie" w reż. Pawła Passiniego, Piotra Ratajczaka i Łukasza Witt-Michałowskiego na Scenie Prapremier InVtro w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

"Nic co ludzkie" to odważna próba wejścia w tematykę Holokaustu bez owijania w bawełnę polskich win, teatralnie pełna nerwowości, niedopracowań, robiona w biegu, co staje się atutem spektaklu, jeżeli pomyślimy, że zmagania jego twórców są i naszymi.

Kiedy oglądamy "Hamleta", naprawdę chyba niewiele interesuje nas, czy Szekspir opisał zdarzenia w Elsynorze zgodnie z tzw. prawdą historyczną, bo ma ona tu zupełnie drugorzędne znaczenie. Radykalnie inaczej jest, kiedy bohaterowie spektaklu to postacie mówiące często tekstem dokumentalnym, wypowiedziami realnych ludzi, ofiar, katów i świadków (oraz ich potomków) największej zbrodni XX wieku, jaką był Holocaust, zbrodni niedawnej, żywej nie w mitach lub w martwych podręcznikach, lecz w pamięci osób, z którymi można stanąć w twarzą w twarz. Spektakl o Holokauście wywołuje dyskusje o prawdzie historycznej, szczególnie w Polsce, bo te ziemie były jego głównym miejscem. Nie ma wątpliwości, że byli Polacy, którzy mordowali wtedy Żydów, co z takim trudem przychodzi nam uznać. Pytanie: dlaczego tak się stało i czy możliwe jest rozliczenie oraz zadośćuczynienie - otwiera już doprawdy nieskończone rewiry debat. I wszystko to próbuje w ramach swego tryptyku teatralnego "Nic co ludzkie" zmieścić trzech młodych reżyserów. Na przykład dać głos Polakowi, który chciał obronić Żydów podczas pogromu w Kielcach, ale sam o mało z polskich rąk nie zginął, Polakowi nacjonaliście, który ubolewa nad zbrodnią, ale oskarża Żydów budujących bramy triumfalne dla Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku o antypolskość, dzielnej Sprawiedliwej wśród narodów, która jest dziś wytykana palcami, w końcu - dziewczynie, której to wszystko nie obchodzi, bo chciałaby być po prostu kochana i szczęśliwa.

Każda z części tryptyku zbudowana jest według innej koncepcji dramaturgicznej i inscenizacyjnej, różnie wywarzając teatr, dokument i publicystykę. Można zaryzykować, że razem stanowią pewien kanon możliwych stylów opowieści o Holokauście. Pierwsza, reżyserowana przez Pawła Passiniego współczesna historia, materiał na pełnowymiarowy spektakl, zdaje się być spotkaniem z Innnym: młodzi ludzie dowiadują się z "plotek", że ich koleżanka Maria jest Żydówką. Zamknięci w codzienności nawet nie myślą, że ją ranią, ale w konsekwencji sprawiają, że tak napiętnowana Maria odkrywa i akceptuje swe żydowskie korzenie, odsuwając się od dawnego towarzystwa. Piotr Ratajczak sięgnął z kolei po konwencję oszczędnego dokumentu niemal bez teatralnej estetyzacji: aktorzy siedzą wśród publiczności, słyszymy wstrząsające relacje, a na ekranie nad scenie kamera pokazuje obraz publiczności spektaklu. O ile początkowo w części Passiniego widownia reaguje śmiechem, teraz milczy jakby odrętwiała. Z kolei Łukasz Witt-Michałowski posłużył się eksperymentem powtarzania tych samych scen, jakby były one symbolem pamięci, z której nie można wykasować powracających sekwencji wspomnień. To historia więźniarki spotykającej najgorszą esesmankę z obozu: chce ją zabić, ale sama zostaje zgwałcona przez sowieckich "wyzwolicieli".

Im więcej jest tych dojmujących głosów, tym bardziej nic nie staje się jaśniejsze. Bo czy może być jaśniejsze? Wprawdzie zbrodnia może zostać wskazana i napiętnowana, lecz czy to daje ulgę? Czy nie o tym pisze Hanna Krall w jednym z przypisów w "Wyjątkowo długiej linii", nawiązując do innych przedsięwzięć dotykających pamięci Holokaustu: "Lubelski Teatr NN rozdał dzisiejszym mieszkańcom miasta przedwojenne adresy i nazwiska Żydów. Ludzie wysyłali pod te adresy kartki z życzeniami i listy; koperty wróciły z pieczęcią "adresat nieznany". Teatr zrobił makietę żydowskiego miasta. Znalazł fotografie. Nagrał wspomnienia. Zmieszał ziemię. Zapalił Gwiazdę Dawida... Teatr szuka formy, która - jak nakazał Arystoteles - przez wzbudzenie litości i trwogi prowadzi do oczyszczenia, do katharsis... Teatr nie chce uwierzyć, że nie będzie katharsis. Że musi - jak Maria Janion - "żyć w nadmiarze bólu, w poczuciu nieodwołalnej straty oraz żałoby, która nigdy nie może się skończyć"".

Piątkowa premiera "Nic co ludzkie" była debiutem Sceny Prapremier InVitro działającej przy centrum Kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji