Artykuły

Tylko muzyka

Rozmowa z ALEKSANDRĄ KURZAK, wrocławską sopranistką, która wkrótce zaśpiewa w Metropolitan Opera.

- Informacja o Pani debiucie na scenie Metropolitan Opera w Nowym Jorku stała się. sensacją w środowisku muzycznym.

- To był szok. Pewnego dnia zadzwonił do mnie mój agent i powiedział: "Aleksandra, masz propozycję zaśpiewania Olimpii w "Opowieściach Hoffmanna" Offenbacha w Metropolitan Opera". To będzie spełnienie moich największych marzeń. Kiedy jeszcze byłam skrzypaczką w liceum muzycznym, zamęczałam kolegów instrumentalistów nagraniami oper i oglądałam kasety wideo ze spektaklami z Metropolitan. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek postawię tam nogę.

- I już ją Pani tam postawiła?

- Jeszcze nie. Próby rozpoczynają się 18 listopada i mój pobyt w Nowym Jorku potrwa do 31 grudnia. Premiera jest 10 grudnia.

- W przyszłym roku zadebiutuje Pani także na największej europejskiej scenie w Royal Opera House Covent Garden w Londynie.

- Z tym wiąże się dłuższa historia. Cztery lata temu brałam udział w konkursie Placido Domingo "Operalia" i tam usłyszał mnie dyrektor Covent Garden. Po pół roku dostałam list z pytaniem, jakie są moje plany na przyszłość. Cztery miesiące później dostałam się do hamburskiej Staatsoper, do studia dla młodych śpiewaków. W lutym tego roku dyrektor przyjechał do Hamburga na premierę "Nabucco" Verdiego. Stwierdził, że mój głos bardzo się zmienił i można mnie obsadzać w wielu różnych partiach. I stąd przyszło zaproszenie do zaśpiewania "Królowej Nocy" w Londynie, co zresztą nie doszło do skutku, bo nie dostałam urlopu w Hamburgu. Potem szef Covent Garden zaproponował mi rolę Aspasii w "Mitridate re di Ponto" Mozarta. Na przygotowanie się do przesłuchania miałam cztery dni. Wszystko odbywało się w wariackim tempie, ale w takich przypadkach się nie odmawia.

- W Nowym Jorku będzie Pani śpiewała m.in. z legendarną Yesseliną Kasarovą. To podwójny stres?

- Już w Hamburgu miałam okazję spotkać się z wielkimi śpiewakami - Kurtem Mollem czy Andreasem Schmidtem. Paradoksalnie im większa gwiazda, tym skromniejszy człowiek. Franz Grundheber żartował nawet, kiedy śpiewałam Barcelonie (2000) z nim w "Rigoletcie": "Dziecko, ty mogłabyś być moją wnuczką a nie córką".

- Słyszałam, że Pani kariera wokalna zaczęła sią jeszcze w dzieciństwie.

- Miałam wtedy cztery czy pięć lat. Na festiwalu moniuszkowskim w Kudowie Zdroju jeden z dyrygentów usłyszał, jak naśladuję mamę, przygotowującą się do koncertu, i powiedział, że chce nagrać ze mną płytę. Rodzice się wtedy nie zgodzili, uznali, że niepotrzebnie mnie zestresują. Zawsze marzyłam o balecie. Rodzice przekonali mnie jednak, że to ciężki kawałek chleba. Cały czas grałam na skrzypcach, byłam nawet koncertmistrzem w liceum muzycznym. Jednak przeważyła chęć śpiewania. Pamiętam zresztą, jak w jednym ze starych wywiadów mówiłam, że będę studiować równolegle skrzypce i śpiew, ale nic z tego nie wyszło.

- Nie żal Pani skrzypiec?

- Żałuję, że je rzuciłam. Instrument sprzedałam po dyplomie i od tamtej pory nie miałam go w ręku.

- Dlaczego tak rzadko można Panią usłyszeć we Wrocławiu?

- Mam napięty grafik. W niedzielę [10 października] wyjeżdżam do Hamburga, by przygotowywać "Wesele Figara", potem jest Nowy Jork. Stamtąd wracam l stycznia a już 3 zaczynam w Hamburgu próby do "Juliusza Cezara" Ha-endla. I tak cały czas. Dopiero pod koniec lipca przyjadę do domu. Ten sezon jest morderczy.

- Chyba nie ma Pani czasu na hobby.

- Nie mam żadnego innego hobby poza muzyką. To moja pasja i praca. Jestem szczęśliwa, bo kocham to, co robię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji