Artykuły

Akceptować los

EWA WIŚNIEWSKA tekst wkuwa na pamięć jak daty historyczne. Często słucha przy tym Mozarta albo Bacha. Chodzi po domu, leży na kanapie, siedzi przy stole, jeździ na rowerze.

Trzy minuty spóźnienia. Ewa Wiśniewska wymownie patrzy na zegarek, jej głos nabiera ostrej nuty. "Czekam tutaj od za dziesięć dwunasta". Z grymasem niezadowolenia na twarzy dopija cappuccino, sięga po kolejnego papierosa. Kilka chwil później już uśmiechnięta kokieteryjnie spyta: - Smakowicie palę, prawda? I zaraz łagodniejszym, trochę usprawiedliwiającym tonem doda: - Nie lubię spóźniania się, bo sama zawsze jestem punktualna, korki nie korki, docieram na czas. Zresztą, jak mawiam, "Punktualność to grzeczność królów". Ci, którzy ją znają, twierdzą, że na początku zachowuje się trochę jak jeż. Wystawia kolce, jakby spodziewała się ataku. Gdy jednak okaże się jej serdeczność, szybko ją odwzajemnia.

ROLE PEŁNE MNIE

Kilka dni przed premierą "Sonaty jesiennej" Ingmara Bergmana w reż. Eweliny Pietrowiak. Wiśniewska [na zdjęciu w scenie z przedstawienia] krąży po garderobie warszawskiego teatru Ateneum jak chmura gradowa. "Matko Boska, po co mi to było, po co ja właściwie zostałam aktorką?" - wyrzuca z siebie. Trema, trema, trema. I stres, który ją zjada. Męczący, choć motywujący. Ten sam od 1964 roku, kiedy skończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i zadebiutowała na deskach Teatru Ludowego. Potem były: Nowy, Kwadrat, Prezentacje, Narodowy i od 25 lat Ateneum. Teatr jest najważniejszy, ale równie poważnie traktuje film i serial. Profesjonalistka w każdym calu. Każdej roli oddaje się w stu procentach. Najpierw scenariusz. O jej intuicji krążą legendy. - Od razu wiem, czy to dla mnie, czy nie - stwierdza krótko. Kilka razy nie zaufała przeczuciom, dała się przekonać. Tak było ze sztukami: "Wkrótce nadejdą bracia" w reż. Kazimierza Kutza i "Sceny z egzekucji" - w reż. Andrzeja Pawłowskiego. I co? - Moja wielka porażka - prycha.

Tekst wkuwa na pamięć jak daty historyczne. Często słucha przy tym Mozarta albo Bacha. Chodzi po domu, leży na kanapie, siedzi przy stole, jeździ na rowerze.

Gorące lato, Chałupy. Ewa Wiśniewska przemierza trasę z Chałup na Hel. Zgrzana, z rozwianymi włosami, niewidząca wiele wokół powtarza jak mantrę pierwszy monolog z "Sonaty jesiennej": "Siedziałam przy Leonardo przez całą ostatnią dobę, cierpiał bardzo, chociaż dostawał zastrzyki co dwie godziny. Czasami płakał, ale nie bał się śmierci, tylko płakał z bólu...".

Ale tekst to tylko początek, potem trzeba wejść w postać, zrozumieć ją. Więc Wiśniewska szuka, grzebie w swojej duszy i w duszach innych. W "Bostońskim małżeństwie" (reż. Romuald Szejd) grała lesbijkę. Pół sobotniego wieczoru spędziła pod jednym z gejowskich klubów, przekonując niewzruszonego selekcjonera, że musi się tam dostać. Przed "Cudzoziemką" (reż. Ryszard Ber) obserwowała starych ludzi, patrzyła, jak wstają, jak się poruszają, jak mówią, W filmie "Dotknięci" (reż. Wiesław Saniewski) była schizofreniczką. Ileż godzin wcześniej przesiedziała w szpitalach psychiatrycznych? Tak, to zawód dla odpornych. Bo ileż można mieć w sobie osób? Jej naprawdę trudno - jak to nazywa - wyjść z roli, nie umie zrzucać z siebie postaci jak niepotrzebnego już kombinezonu. Grając w np. "Madame de Sade" w reż. Barbary Sass autorytarną matkę, sama zaczynała zachowywać się w podobny sposób.

- Mamo, co jest z tobą? - pytała Inka, jej córka.

Teraz właśnie jest taki czas wychodzenia z roli, a raczej "wracania do siebie". Jest już po premierze "Sonaty..". Powoli przypomina sobie o: rachunkach, konieczności umówienia samochodu na przegląd, porządkach, zbliżających się świętach, urodzinach znajomych i przyjaciół. Powoli, bo próby do tego przedstawienia szczególnie szarpały jej duszę. Ależ bliska jej jest ta postać Charlotte, wirtuozki fortepianu, kobiety, która wszystko i wszystkich poświęciła dla swej największej pasji - sztuki. Bo czyż w jakimś stopniu nie zagrała samej siebie?

- Zawód był zawsze na pierwszym miejscu - mówi otwarcie. - Byłam matką, taką jak to ojcowie bywają, co to przyleci, poklepie po głowie, sprawdzi, czy wszystko dobrze i wylatuje do pracy. Matką na przychodne.

Czy żałuję? - pyta samą siebie, i zaraz odpowiada: - Trudno dziś to powiedzieć, bo zawód jeszcze mnie nie zdradził. "Sonata jesienna" nie kończy się happy endem. Bo choć matka mówi córce: "Przepraszam za wszystko, za co powinnam przeprosić", nie wie, za co przeprasza. Zresztą czy za pasję można przepraszać?

- Tak wiem, wiem - mówi Wiśniewska. - W Polsce być dobrą matką to znaczy rezygnować z siebie. Ale czy dwudziestolatka z głową pełną marzeń jest gotowa na takie poświęcenie?

Nigdy tego nie umiała. I tak we wszystkim. W pracy, w przyjaźni, w miłości. Egocentryzm? - Trochę tak - przyznaje uczciwie. To dar i przekleństwo jednocześnie. A więc ta pasja. Może poświęcenia dla niej nauczyła się od ojca? On, skrzypek filharmonii, żył muzyką. Niemal do końca swych dni ćwiczył ponad pięć godzin dziennie. "Po co to robisz?" - pytali przyjaciele. Odpowiadał: "Skrzypce to moje ukochanie. Czyż jest coś takiego jak emerytura od miłości?". Jej utalentowana mama jakże szybko musiała zapomnieć, że kocha tańczyć, pięknie śpiewa, chce skończyć prawo. Jedna córka, druga córka, trzecia córka. - Mama zawsze próbowała mnie utemperować, bo byłam żywotnym dzieckiem. Posłała mnie wcześniej do przedszkola, potem do szkoły. Miałam zostać pianistką. Ale choć ćwiczyłam z mozołem, wiedziałam, że to nie dla mnie. Długo była nieśmiała. Dziś czasem zazdrości młodym dziewczynom tej pewności siebie. Miała 17 lat, kiedy na koncercie w filharmonii jakiś pan zaczepił jej mamę: "Mogę zrobić pani córce zdjęcie? Jestem naczelnym Filmu, a zdjęcie byłoby do konkursu "Piękne dziewczęta na ekrany". Mama się, o dziwo, zgodziła, a Ewa myślała, że zapadnie się pod ziemię. Wygrała ten konkurs. Wtedy została doceniona po raz pierwszy.

JAK BIEGNIE ZA PRAGNIENIAMI

Feministka. Choć ona tak tego nie nazywa. - Mimo pozornej wolności spętane jesteśmy stereotypami - tłumaczy Te stereotypy widzi też w sobie. Bo dlaczego denerwują ją kobiety palące na ulicy, dlaczego nie lubi widoku nietrzeźwych dziewczyn?

Kobiety nie są lojalne wubec siebie, nie potrafią powiedzieć otwarcie: pragnę, pożądam, kocham i będę walczyć o to, czego chcę. Ona nigdy nie bała się przyznać, że podąża za pragnieniami. Nawet jeśli mają trwać chwilę.

- Byłam i jestem bardzo kochliwa - uśmiecha się.

Uwielbiała uwodzić. Jeden z aktorów wspomina: - Kiedy Ewa wchodziła do pokoju, atmosfera gęstniała. Z lekkością i wdziękiem potrafiła oczarować każdego mężczyznę. Korzystała z lego. Kobiety o niej plotkowały. Czy wiedziała o tym?

- Nie zastanawiałam się nad tym. Jeśli kogoś zapragnęła, nie obchodziło jej, czy jest żonaty. Myślała: "Jest, to przestanie być". Jedyne tabu: ukochany przyjaciółki. Poza tym królowa życia. Pierwszy mąż, drugi, trzeci. Zawsze to ona porzucała. - Po prostu zakochiwałam się w kimś innym - przyznaje. Rozwody opłakiwała z mężami. Bolało, ale nie chciała nudnej codzienności, stabilizacji, gazety, kapci. Wierzyła, że miłość to ciągłe uniesienie. Jednocześnie, kiedy kochała, potrafiła wybaczać.

Niezależna, to ona zawsze utrzymywała dom. Nie chciała być bezradną kobietką. Nie chciała nawet udawać, że nią jest. Szczerze przyznaje, że jak ognia unika delikatnych kobiet. - Wiem, że one są najbardziej żelazne - stwierdza krótko.

Dziś, kiedy myśli o swoich miłościach, wie, że drugi raz postępowałaby tak samo. Nie żałuje błędów, choć już zdaje sobie sprawę, że za - jak to nazywa - męski stosunek do uczuć trzeba ponosić konsekwencje. Patrzy na swoją córkę Inkę. Wyszła za mąż za Włocha, urodziła synka Niccolo. Ale wróciła do Polski. Dzieli życie między dwa domy. Też silna, wiedząca, czego chce, niepotrafiąca rezygnować z własnych pragnień. Jak matka.

- Mężczyźni nie dają sobie rady. Same to wywalczyłyśmy. Już nie czują się odpowiedzialni. Nie czują się w obowiązku troszczyć o tę, której przysięgali.

Tylko raz miała zawiedzione serce. Tak, nie złamane. Zawiedzione. Najpierw zdumione. - Ale nie będę o tym mówić - ucina krótko. Kiedy pytam, czy kogoś teraz kocha, uśmiecha się i zarzeka: - Nie pozwolę sobie na to, wcześniej znikam. Już nie dam sobie wydrzeć swojej swobody Tak, zawsze szłam swoją drogą, ale zawsze gdzieś czułam przytłaczające poczucie winy. Dziś jestem od tego wolna.

DELIKATNIE O SILE

Telefon dzwoni natarczywie. W końcu włącza się sekretarka: "Ewa, zostaw wiadomość".

To matka Ewy Wiśniewskiej. - Martwię się, zadzwoń. Mama dobrze wie, że kiedy jej córka dłużej nie dzwoni, coś na pewno jest nie tak. Może chora? Może ma kłopoty? Ewa przewraca się na kanapie. Rzeczywiście, nie odebrała. Ze wszystkim musi radzić sobie sama. Przeziębiona, z temperaturą. Nigdy nie poprosi o pomoc. Woli, słaba, ubrać się i iść sama do sklepu. - Nie chcę obnosić się ze swoją bezradnością - powie później. Sporo jest w tym lęku, żeby nikt jej nie zranił. Dziś nawet nie potrafi powiedzieć, skąd ten strach się wziął. Nie przepada za kobiecymi zwierzeniami: - Po co miałabym wylewać na kogoś swoje niezadowolenie czy ból? O kłopotach mówi po czasie. Nigdy: "Jest mi źle", zawsze: "Było mi źle". To paradoks, bo przyjaźń jest dla niej najważniejsza. Ależ jest w tym restrykcyjna. Nie oczekuje użalania się, ale jest jej miło, jeśli przyjaciółka zostawi chociaż na sekretarce wiadomość: "Kochana, wiem, że coś się dzieje, całuję i myślę". Były wydarzenia w jej życiu, które zweryfikowały, kto naprawdę jest przyjacielem. - Zawiodłam się na kilku osobach, ale już tego nie żałuję. Nie mam z tymi ludźmi kontaktu. Mnie można zranić tylko raz. Ktoś kiedyś powiedział, że charakter człowieka można poznać po tym, jak prowadzi samochód. Wiśniewska jeździ ostro i dynamicznie. Klnie przy tym jak szewc. - Parę dni temu wracałyśmy z próby. Ewa postanowiła jechać Wisłostradą. Na trasie zobaczyła korek. Nie miała najmniejszego zamiaru stać w nim grzecznie jak inni. Z piskiem opon wjechała na trawnik, chcąc przebić się do najbliższego skrzyżowania - opowiada Dorota Landowska.

Wierna jednej marce, samochód zawsze biały, bo uparcie twierdzi, że właśnie na nim nie widać brudu. - Mówię pani, że tak właśnie jest - przekonuje mnie.

Lubi prowadzić. Kiedyś potrafiła wyjść z domu w środku nocy tylko po to, żeby przejechać się trasą do Konstancina i z powrotem.

- To porządkowało moje myśli - wspomina.

Porządkują ją jeszcze stawianie pasjansa i długie spacery. Cały rok czeka, żeby wyjechać z mamą do domku w Urlach. Zawsze spędza tam miesiąc.

NAPRAWDĘ JAKA JESTEM

Parę dni po premierze "Sonaty.." znów w biegu. - Jadę dziś na spektakl do Łodzi, wracam w nocy -jej głos brzmi znowu ostro. Kilka twarzy Ewy Wiśniewskiej. Ta rozpromieniona, kiedy mówi o tym zawodzie. Ta żarliwa, kiedy mowa o miłości, pełna troski, gdy opowiada o wnuku. Pryncypialna, gdy wspomina dawne przyjaźnie. I pełna nadziei, gdy pytam o przemijanie.

- Akceptować los, akceptować los - powtarza. - Żadnych operacji plastycznych, botoksów. Dla aktorki to koniec. Ja chcę być jak Danuta Szaflarska. To dusza się starzeje najbardziej. I tylko takiej starości boję się naprawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji