Artykuły

Gwiazda z pazurami

To było już osiem lat temu. "Twórcy obrazów" Enquista w reżyserii Kazimierza Kutza: dobry, aktorski spektakl w Starym Teatrze i zjawiskowy debiut SONI BOHOSIEWICZ. Pamiętało się ją natychmiast. Od wejścia: pierwszej, mocnej sceny.

Można powiedzieć, że Bohosiewicz nie powiedziała nam teatralnego "dzień dobry". Nie musiała, od razu - na dzień dobry - wrzasnęła: że jest dobra, ma ostre pazurki i nieprędko pozwoli o sobie zapomnieć.

W spektaklu Kutza Sonia Bohosiewicz zagrała Torę Teję. Piekielnie zdolną i diablo chamowatą aktorkę, która za chwilę stanie się legendą Teatru Królewskiego w Sztokholmie. Na razie jednak ma tylko tupet i ambicje, które wykorzysta w przełomowym dla niej spotkaniu z wybitną - i, niestety, wybitnie dzisiaj zapomnianą - pisarką, Selmą Lagerlőf. Dwie strony egzystencjalnego medalu: młodość i starość; szaleństwo i zasznurowany pod samą szyję gorset konwenansów; wielka odwaga i ogromna nieśmiałość. A jednak głównie dzięki aktorstwu Anny Polony (Selma) i Soni Bohosiewcz (Tora) wydawało się, że orzeł i reszka (medalu) wyglądają identycznie. Te dwie krańcowo różne postaci, prezentujące odmienne postawy, w finale były tak samo kruche, bezradne i przestraszone.

Osiem lat temu, jeszcze jako student filmoznawstwa mniej więcej wiedziałem już, kim będę, kim chcę być. Pisałem, publikowałem, cieszyłem się z każdego udanego tekstu - zamieszczanego głównie na gościnnych łamach "Dziennika Polskiego". To były głównie aktorskie rozmowy. Moje debiutanckie, a zatem najważniejsze: z Sewerynem, Fryczem, Nowickim. Wówczas od kilku miesięcy przygotowywałem także dla "Dziennika Polskiego" rubryczkę pod hasłem "Gwiazdy Jutra". Miałem wtedy kilka niezłych trafień, jednym z nich na pewno była Sonia. Spotkaliśmy się w Teatrze STU, po kolejnym, euforycznym - zwłaszcza dla publiczności - spektaklu "Wszyscyśmy z jednego szynela" Rafała Kmity. To była dobra rozmowa. Bohosiewicz się wyróżniała: odwagą i temperamentem, nie tylko scenicznym. Nie dbając o polityczną poprawność, prawie nieodzowną na początku tzw. kariery, krytykowała polski teatr i kino, mówiła, że nie ma ochoty płacić frycowego (taki był tytuł wywiadu) i brać byle jakich ról w beznadziejnych przedsięwzięciach. Obwieściła wtedy światu (i czytelnikom) kilka nieprawomyślnych zdań na temat kolegów. Bałem się autoryzacji, wydawało mi się, że większość rzeczy poskreśla albo pozamienia i rozmyje. Usłyszałem: "No, coś ty, wszystko jest w porządku, jeszcze mocniej bym to powiedziała, szkoda, że tak słabo".

Pomyślałem wtedy, że z takim temperamentem być może będzie jej trudno, trochę trudniej niż innym; ale i że z tym talentem nie raz i nie dwa o Soni Bohosiewicz jeszcze usłyszymy. Niestety, chwilę to trwało. Wytężałem wzrok i słuch, ale niewiele ciekawych rzeczy w jej wykonaniu od tamtej pory zobaczyłem, niewiele pięknych aktorskich melodii Soni usłyszałem. Oglądając ją w "Show" Ślesickiego albo w "Zakochanym aniele" ze smutkiem przyjmowałem do wiadomości, że pewnie tak już będzie. Że Bohosiewicz dołączy do innych: będzie kolejną dobrą aktorką marnującą potencjał w kiepskich filmach, nie najlepszych spektaklach, fatalnych dialogach. Oczywiście, cały czas w biografii Bohosiewicz był Rafał Kmita, w którego rozśpiewanym i fertycznie inteligentnym ensemble'u, aktorka czuła - i czuje się nadal - jak ryba w wodzie, ale jeśli chodzi o inny rodzaj teatru, nie wiodło się jej tak dobrze. Owszem, brawurowo mignęła w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa w reżyserii Lupy (to jedyna naprawdę warta odnotowania rola Bohosiewicz z okresu jej pracy w Starym Teatrze), błysnęła czystym głosem i krystalicznie czystym dowcipem w fatalnych "Kabaretach" (znów "Stary"), a potem zagrała jeszcze dwie nieudane role w dwóch bardzo nieudanych przedstawieniach w Teatrze im. J. Słowackiego ("Elektra", "Dzika Kaczka"). I właściwie tyle. Pozostawał niedosyt. Na szczęście, kolejny raz okazało się, że sceniczne byty stają się, przy sprzyjających okolicznościach, bytami rzeczywistymi. Bohosiewicz powtórzyła scenariusz Tory Teje. Spotkała artystyczną Selmę Lagerlőf. Selmą stał się Łukasz Palkowski, reżyser filmu "Rezerwat".

Nie ma potrzeby się oszukiwać. Bohosiewicz nie zagra wszystkiego. Każdej roli: krzesła, stołu i delikatnie rżniętego żyrandola. Natomiast jeżeli skrojona na jej miarę rola - filmowa czy teatralna - odnajdzie Sonię, możemy być pewni fajerwerku. Taka jest Hanka w "Rezerwacie": ostra i czupurna, zawadiacka i ironiczna, ale kryjąca wewnątrz tę samą kruchość, którą krzykiem starała się zachwaścić Tora Teje. Wystraszony uśmiech. Bohosiewicz zasłużyła tą kreacją na wszystkie możliwe nagrody.

"Rezerwat" - film, którego premiera odbędzie się w tym tygodniu jest udaną balladą o warszawskiej Pradze, ale - w jeszcze większym stopniu - knajacką i niewymuszoną piosenką o pięknie oswojonego miejsca, czyli o zapamiętanym z dzieciństwa zaułku, do którego często wracamy. W realu lub tylko we wspomnieniach. "Rezerwat" na pewno nie udałby się jednak do tego stopnia, gdyby nie obsada. W głównej roli efektownie zadebiutował tarnowianin, Marcin Kwaśny, w rolach mniejszych zwracają uwagę kreacje Artura Dziurmana i Bożeny Adamek, ale dopiero Soni Bohosiewicz nikomu, kto zobaczy film, nie uda się zapomnieć. Znowu, jak w dniu jej pierwszej ważnej teatralnej premiery, pokazała aktorskie pazurki. Niech nas nimi drapie jak najdłużej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji