Artykuły

Hiszpański dramaturg uczy się mówić "Rzeszów"

- "Owrzodzone słońce" Vallejo przetłumaczyłem jeszcze w 1999 r. Dopiero niedawno wysłałem tłumaczenia do kilku różnych teatrów polskich. Rzeszów odpowiedział jako pierwszy, zaproponowano też, abym sam wyreżyserował sztukę. Dlaczego nie? - pomyślałem - mówi KAROL WIŚNIEWSKI przed premierą w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie.

Piątkowej polskiej prapremiery "Owrzodzonego słońca" Alfonso Vallejo [na zdjęciu] reżyser sztuki planował wysłuchać zza kulis, bo obawiał się, że jego wiercenie się na widowni mogłoby rozpraszać publiczność. Karol Wiśniewski opowiada o hiszpańskim dramacie i spotkaniu z Rzeszowem.

Rozmowa z Karolem Wiśniewskim

Magdalena Mach: To wielkie wydarzenie: polska prapremiera sztuki w Pańskim tłumaczeniu i reżyserii - a Pana nie ma na widowni.

Karol Wiśniewski: Źle to znoszę. Są momenty, gdy oczekuję reakcji publiczności. Sekundy dłużą się wtedy niemiłosiernie, robię się szaroblady. Chciałbym od razu coś poprawiać, ulepszać. Moja nerwowość mogłaby rozpraszać widzów.

Jak to się stało, że reżyser, który od 15 lat nie pracował w Polsce, realizuje prapremierę sztuki właśnie w Rzeszowie?

- Przez ostatnich 15 lat reżyserowałem w Rosji, Hiszpanii, Wenezueli, a nie w Polsce. Wkrótce będę pracował także w Meksyku. Od dawna odczuwałem ochotę ponownego zanurzenia się w języku polskim, w polskiej kulturze. Gdy czytam hiszpańskie teksty, często myślę: trzeba to zrobić w Polsce, oni tego nie znają. "Owrzodzone słońce" przetłumaczyłem jeszcze w 1999 r. Dopiero niedawno wysłałem tłumaczenia do kilku różnych teatrów polskich. Rzeszów odpowiedział jako pierwszy, zaproponowano też, abym sam wyreżyserował sztukę. Dlaczego nie? - pomyślałem, zmieniłem wszystkie plany, żeby móc tu przyjechać. "Owrzodzone słońce" miało premierę w Madrycie w latach 70. Rzeszowski spektakl jest więc nie tylko polską prapremierą, ale i drugą realizacją na świecie.

W opisie spektaklu znalazło się niepokojące zdanie, że sztuka porusza wątek "wewnątrzrodzinnego erotyzmu". Nie obawiał się Pan, że taka tematyka może zostać źle przyjęta na konserwatywnym, prawicowym Podkarpaciu?

- Nawet nie wiedziałem, że Podkarpacie jest prawicowe, długo nie było mnie w Polsce. Ale przecież sztuka opowiada o tematach, które istnieją, nie można jak dzieci zamknąć oczu i udawać, że problemu nie ma. On pęknie jak wrzód, znienacka. Czasem trudno spojrzeć prawdzie w oczy, tak jak trudno spojrzeć prosto w słońce.

Słońce kojarzy się z życiem, światłem. Tytuł sztuki sugeruje, że pod takim pozytywnym wizerunkiem może kryć się zło.

- Akcja sztuki rozgrywa się w dobrze sytuowanej rodzinie. Pozornie bohaterowie mają wszystko. Szybko jednak okazuje się, że między małżonkami nie ma już nic, że ich związek to układ społeczny utrzymywany ze względów ekonomicznych. A co ma do tego Słońce? Wiadomo, że Księżyc ma wpływ na ludzi, wierzę, że wybuchy na Słońcu, które zakłócają satelity, również mogą wpływać na nas. Decyzje, które podejmujemy, mogą być wynikiem takiego chwilowego zakłócenia naszej psychiki, potem ich żałujemy, ale konsekwencji nie możemy już zmienić.

O czym właściwie jest "Owrzodzone słońce"?

- Sztuka podejmuje wiele problemów - przede wszystkim mitologiczny - dramat Fedry, tylko odwrócony - syn zakochuje się w kobiecie ojca, która zastępowała mu matkę. To także opowieść o walce młodego samca o dominację i o poszukiwaniu własnej drogi. Nazywam tę sztukę krótkim spektaklem o miłości, bo to ona jest tu siłą sprawczą. A za wielkie miłości trzeba zapłacić wielką cenę. Tu nie ma łatwych kompromisów. Sztuka mówi też wiele o skomplikowanej psychice kobiety. Pokazuje, że istnieją warstwy kobiecej duszy, o której my, dosyć prosto skonstruowani mężczyźni, nie mamy pojęcia.

Dostał Pan trudne reżyserskie zadanie, bo sztuka pokazywana jest nie w teatrze, ale na scenie kameralnej Filharmonii Rzeszowskiej. Czy ta nieteatralna przestrzeń daje się okiełznać na potrzeby sztuki?

- Od dawna nudzę się na dużych scenach. Scena w filharmonii jest ustawiona tak, że widzowie mogą patrzeć na aktorów i na siebie nawzajem, mogą obserwować wzajemne reakcje. Największa trudność polegała na doborze oświetlenia, bo w tej sali nie można niczego zawieszać. Myślę, że dobrze sobie z tym poradziliśmy i w efekcie powstało przedstawienie, które można zagrać w każdej przestrzeni. Wkrótce w filharmonii ma być remont, myślę, że po konsultacji z fachowcami należy przystosować kameralną salę do przedstawień teatralnych. Rozbudowany system oświetlenia sceny mógłby służyć przecież także podczas koncertów.

Przetłumaczył Pan sztukę i wyreżyserował ją. Na ile stała się ona Pańska?

- Zawsze szanuję autora i staram się wyciągnąć z jego tekstu to, co najlepsze. Dlatego musiałem przerobić niektóre sceny. Zrobiłem adaptację, która jest bardziej odpowiednia dla widza polskiego, wyciąłem niepotrzebne powtórzenia. Aktorzy pomagali mi też odkryć lepsze sformułowania w języku polskim. Zmiany oczywiście konsultowałem z autorem.

A więc Vallejo wie o tym, że polska prapremiera jego sztuki odbędzie się w Rzeszowie?

- Oczywiście, bardzo chciałby tu przyjechać, żeby ją obejrzeć. Może uda się to na wiosnę. Zauważył, że Rzeszów leży daleko od stolicy, tłumaczyłem mu: ale za to na początku Unii Europejskiej i jak ktoś jedzie ze Wschodu, to będzie pierwszy teatr, jaki odwiedzi. Na razie Alfonso i inni reżyserzy oraz dramaturdzy skupieni w hiszpańskim związku tych twórców, do którego i ja należę, starają się nauczyć wymawiać słowo "Rzeszów". To trudne zadanie, bo dla Hiszpana taka zbitka samogłosek jest nie do przebrnięcia. Być może miasto powinno na potrzeby zagranicznych turystów wymyślić jakiś znak promocyjny jednoznacznie kojarzony z Rzeszowem albo jakąś zabawną reklamę pozwalającą propagować Rzeszów za granicą bez konieczności wymawiania nazwy miasta. Powinien pojawić się jakiś pomysł, jak z defektu uczynić walor - tak jak to często robimy w teatrze. Rzeszów powinien mieć coś, z czym będzie się kojarzył za granicą.

Promocja to wciąż nasza pięta achillesowa. A mamy co pokazać. Widział Pan podziemną trasę turystyczną?

- Bardzo chciałem zobaczyć jeszcze przed Nowym Rokiem. Ale usłyszałem: można wejść dopiero za półtorej godziny. Przecież nie będę czekał tyle czasu na mrozie. Trzeba pomyśleć, jak inaczej zorganizować ruch na tej trasie, żeby nie zniechęcać turystów. Podobnie sprawa wygląda z Szajna Galerią. Do Rzeszowa przyjechał mój przyjaciel z Londynu. Chciał zobaczyć dzieła Szajny, ale dowiedział się, że może to zrobić dopiero nazajutrz, bo teraz galeria jest zamknięta i dopiero jutro będzie można tam wejść, bo przyjedzie jakaś wycieczka. Instytucje kultury powinny współpracować ze sobą, by przyciągać turystów, być dla nich łatwo dostępnymi i wzbogacać atrakcyjność miasta. Często bywam w hiszpańskim Toledo. Tam po zabytkach oprowadzają aktorzy, którzy odgrywają historyczne scenki. Także w obcych językach. Jako turysta marzyłbym o możliwości takiego zwiedzania Rzeszowa - zamku czy trasy podziemnej. Aktorzy też na pewno chętnie zgodziliby się na taką pracę.

*Karol Wiśniewski

Urodził się w 1961 r. w Łęczycy. Absolwent Szkoły Cyrkowej w Julinku. W 1989 roku ukończył wydział reżyserii w Petersburgu. Reżyserował w teatrach w Lublinie, Tarnowie i Jeleniej Górze. Obecnie współpracuje z teatrami w Polsce, Hiszpanii, Rosji i Wenezueli. Mieszka w Madrycie. Tam prowadzi własną grupę teatralną Faro Teatro, z którą odnosi sukcesy, promując m.in. sztuki Sławomira Mrożka. Za ostatnią realizację jego "Na pełnym morzu" otrzymał kilka nagród na festiwalach w Madrycie i Toledo. Udziela się też jako aktor. Można go zobaczyć w wielu serialach produkcji hiszpańskiej. Zajmuje się także tłumaczeniem dramaturgii iberoamerykańskiej, rosyjskiej i polskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji