Artykuły

Teatr mój widzę

W teatrze pracujemy głównie dla dzieci, a one jeszcze nie są skażone złem tego świata spontanicznie i prawdziwie odbierają to, co im proponujemy. Jestem przekonany, że i dorośli powinni jak najdłużej chronić w sobie dzieciństwo- mówi KRYSTIAN KOBYŁKA, reżyser, dyrektor Opolskiego Teatru Lalki i Aktora.

Dokładnie 20 grudnia minęło 25 lat od momentu, gdy przekroczył pan próg teatru. Tylko nto pamiętała o tym jubileuszu. Pan nie przywiązuje wagi do dat i okrągłych rocznic?

- Rzeczywiście, co do dnia nie byłem pewien, musiałem sprawdzić w papierach. Pamiętam przede wszystkim o jubileuszach moich współpracowników. Tak się składa że w tym roku 25-lecie pracy, oprócz mnie, obchodzą także nasi aktorzy

- Andrzej Szymański i Andrzej Mikosza I już od dłuższego czasu namawiam się z Andrzejami, żeby coś specjalnego z tej okazji wymyślić. Na razie się nie dogadaliśmy, co to będzie, ale chęci mamy, więc mam nadzieję, że ten nasz wspólny jubileusz uczcimy jeszcze w tym sezonie.

Jakie wydarzenia w swoim zawodowym ćwierćwieczu uznałby pan za znaczące, przełomowe?

- Na pewno taką cezurą był rok 1993. To właśnie wtedy opolski teatr lalek stał się samodzielną instytucją artystyczną. Pewnie wielu Opolan już tego nie pamięta ale wcześniej mieliśmy wprawdzie swoją własną nazwę, szefa artystycznego, zespół, ekipę techniczną, pracownię, ale formalnie byliśmy tylko sceną działającą przy Teatrze im. Kochanowskiego. Moi poprzednicy chcieli się wybić na samodzielność, niestety, przez lata to się jakoś nie udawało. Czarę goryczy w tym 1993 roku przelały pogłoski, że dyrektor Kochanowskiego Szczepan Szczykno chce przenieść nas do tego dużego gmaszyska a nasz budynek przy ulicy Kośnego wynająć na jakiś dom aukcyjny. Poszedłem wtedy do wojewody - a był nim Ryszard Zembaczyński - i powiedziałem, że takie kroki grożą całkowitą likwidacją teatru lalek w Opolu. I ku naszej wielkiej radości wojewoda zdecydował o oddzieleniu nas od "Kochanowskiego". Dziś, z perspektywy już prawie 15 lat, widać, jak dobra dla nas była ta decyzja Od tego momentu nastąpił dość szybki rozwój teatru lalek, i to w różnych aspektach. Od artystycznego począwszy, a na inwestycjach kończąc, bo zmodernizowaliśmy scenę, wymieniliśmy fotele, zamontowaliśmy klimatyzację, wymieniliśmy ogrzewanie... Oczywiście, dzięki funduszom z kasy miasta bo znaleźliśmy się w takim pilotażowym programie przejmowania scen lalkowych przez lokalne samorządy.

Pracę w teatrze zaczynał pan jako kierownik literacki. To znacznie bezpieczniejsze zajęcie niż bycie szefem.

- Dyrektorem zostałem w 1989 roku i wówczas już musiałem myśleć nie tylko o kształcie artystycznym tej instytucji, ale i o jej życiu codziennym, o tym, żeby ludzie zarabiali jak najlepiej i mieli jak najlepsze warunki do pracy. Tak zresztą jest do dzisiaj.

I to nie różni pana od szefa na przykład fabryki guzików, ale poza tym...

- ... w teatrze mamy do czynienia z ciągłym tworzeniem czegoś nowego, bo każdy spektakl jest osobnym dziełem sztuki. I w zasadzie najważniejsze jest to, co dzieje się w tej sferze tworzenia Czasami sam się z nią zmagam jako reżyser, czasami zapraszam do nas innych twórców. Dlaczego to jest najważniejsze? Bo widzów nie obchodzi, w jakich warunkach pracujemy. Oni przychodzą i patrzą na to, co dzieje się na scenie.

Aktorzy to jednak specyficzni pracownicy.

- Nawet dyrektor fabryki guzików byłby złym szefem, gdyby nie brał pod uwagę faktu, że ten człowiek, który gdzieś tam na hali stoi przy taśmie, jest niezwykle ważnym trybem machiny. W teatrze to poczucie wspólnoty jest jeszcze bardziej istotne, bo aktorzy to ludzie wrażliwi, pracujący na swoich emocjach. Więc umiejętność współpracy oznacza że każdego pracownika trzeba traktować absolutnie podmiotowo. Czytałem w nto wywiad z Michałem Bajorem. On wspomniał, że w teatrze panują stosunki feudalne. I tak rzeczywiście jest, ale to wcale nie oznacza że ten feudał musi być jakimś satrapą i mieć monopol na rację. Dobrze jest rządzić teatrem jednoosobowo, ale trzeba

to robić mądrze, rozmawiać z ludźmi. To jest mój sposób na dyrektorowanie. Mam jeszcze jedną - ważną, jak sądzę, na tym stanowisku -cechę: łatwo i szybko zapominam o złych rzeczach. Nie jestem człowiekiem pamiętliwym. To też pozwala mi optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Opolski teatr lalek ma swoją markę w kraju, o czym świadczą nagrody na prestiżowych festiwalach, ale zna was też świat. Dużo podróżujecie i te podróże chyba bez fałszywej skromności może pan uznać także za swój zawodowy sukces.

- Rzeczywiście, dane nam było w wielu miejscach już być i przywieźć stamtąd fascynujące przeżycia Te podróże zaczęły się jeszcze w latach 80. Wówczas jednym z ważniejszych dla mnie miast była Vasa w Finlandii, gdzie orgnizowano festiwal teatralny. Tam spotkałem mistrza Petera Schumanna założyciela słynnego zespołu Bread and Puppet Theatre. Kiedy Schumann dowiedział się, że jestem z Polski, bardzo się ucieszył, bo on, o czym pewnie nie wszyscy wiedzą, urodził się na Śląsku. i od razu znaleźliśmy wspólny język. Wspaniałe wspomnienia wiążą się też z naszymi "Pastorałkami", które w tym roku także mają swój jubileusz. Ich premiera odbyła się w bierkowickim skansenie 13 grudnia 1992 roku. Od tego czasu graliśmy je między innymi w kościele w Rzymie i w Asyżu, kolebce św. Franciszka twórcy szopki, i w Weronie. Z kolei nasze "Misterium świętego Wojciecha" oklaskiwała

publiczność w hiszpańskim Santiago de Compostella A mamy w swoim dzienniku podróży jeszcze wielki chaos i rozgardiasz Nowego Jorku, miasta które nigdy nie zasypia I występy na Tajwanie. I mam nadzieję na ciąg dalszy...

Jak człowiek tak jak pan zanurzony w teatr reaguje na chamstwo, głupotę, wszechobecną bylejakość? Nie ma pan poczucia bezsensu tego, co robi, kiedy obserwuje naszą rzeczywistość?

- Nie żyję przecież na bezludnej wyspie, choć czasami chciałbym, interesuję się tym, co się dzieje, ale się nie angażuję, w każdym razie nie całym sercem. W teatrze pracujemy głównie dla dzieci, a one jeszcze nie są skażone złem tego świata spontanicznie i prawdziwie odbierają to, co im proponujemy. Dlatego jestem przekonany, że i dorośli powinni jak najdłużej chronić w sobie dzieciństwo, często do niego wracać. "Czy mogę stworzyć świat" - wyreżyserowałem swego czasu spektakl pod taki tytułem. Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle ważna dla każdego z nas, a brzmi: mogę i powinienem stwarzać swój świat.

Także jako reżyser? Mówiąc o znaczących wydarzeniach w zawodowej karierze, o reżyserowaniu pan jednak nie wspomniał.

- Może dlatego, że z perspektywy czasu spektakl, który wyreżyserowałem jako pierwszy, nie jest już dziś dla mnie szczególnie istotny. Większą przygodą była "Historia żołnierza" z muzyką Igora Strawińskiego. To był spektakl przygotowany specjalnie na festiwal muzyczny do Freiburga w Niemczech, gdzie dane nam było grać z muzykami światowej sławy. Partię na skrzypcach grał Dymitrij Sitkowiecki, dyrygował Wojciech Miśniewski. To było niezwykle interesujące doświadczenie artystyczne i jedno z cyklu spotkań z ciekawymi ludźmi.

W teatrze ciągle coś się dzieje, ale jednak to jest od 25 lat to samo miejsce. Nie znudziło się panu? Nie miał pan nigdy pokusy, żeby stąd wyjechać, spróbować gdzie indziej, na innej scenie, z innym zespołem?

- Nie, bo to miejsce wciąż się zmienia. I z Opolem czuję się bardzo związany, nie wyobrażam sobie, że mógłbym się znaleźć gdzie indziej. To nie jest żaden banał. Zależy mi na tym, żeby to miasto się rozwijało. W swojej części, na którą mam wpływ, staram się to robić.

Więc czego w nowym roku życzyłby pan sobie i teatrowi?

- Zdecydowanie weny twórczej w każdym elemencie życia teatralnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji