Artykuły

Współczesność a klasyka

Gdyby spojrzeć na teatry wielkopolskie przez pryzmat liczb, moglibyśmy powiedzieć - nie jest źle: 36 premier za nami i dwie jeszcze przed nami. Frekwencja? Jedna z lepszych w kraju. Gdyby spojrzeć jednak na nasze teatry przez pryzmat artystycznych osiągnięć? I tu zaczyna się problem. Moim zdaniem rok 2007 nie był najlepszy dla teatru - pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Niemal wszystkie teatry skoncentrowały się na dramaturgii współczesnej, co mnie osobiście cieszy. Dla honoru domu każdy wystawił jedną sztukę z repertuaru klasycznego: Teatr Nowy "Hamleta", Teatr Polski w Poznaniu i Teatr Bogusławskiego w Kaliszu - "Mewę", Teatr Fredry w Gnieźnie - "Wesele". I do tej ostatniej pozycji mam najmniej zastrzeżeń. Nie jest to fajerwerkowa inscenizacja dramatu Stanisława Wyspiańskiego. Tomasz Szymański skupił się na słowie, oczyścił tekst z tego, co zbędne i pozwolił publiczności, aby usłyszała w dramacie, to co ważne dla nas tu i teraz, co po ponad stu latach nie zwietrzało.

Pomysł obsadzenia aktorki w roli Hamleta - Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Nowym- nie przekonał mnie, ponieważ nic nowego nie wniósł do interpretacji tekstu (wiele lat temu zrobił to już Andrzej Wajda). Zrodził jedynie kilka niekonsekwencji inscenizacyjnych. Nie interesuje mnie roztrząsanie płciowości bohatera dramatu Szekspira.

Wreszcie "Mewy". Obie są współczesne. Za tę współczesność zapłacili swoją cenę i Paweł Szkotak (Teatr Polski w Poznaniu), i Grzegorz Wiśniewski (Teatr Bogusławskiego w Kaliszu). Zagubił się im gdzieś Czechow. Szkotakowi nie ułatwił życia "Czechow przepisany", czyli wersja Martina Crimpa. Bynajmniej, nie zależy mi na brzózkach, szumiących szuwarach, samowarze Im dalej od premiery, im dłużej o tych przedstawieniach myślę, brakuje mi w tych inscenizacjach pauz, niedopowiedzeń Nie ma w nich tego czegoś, co jest pomiędzy słowem, pomiędzy gestem, pomiędzy milczeniem wreszcie. Lubię u Czechowa tę "przestrzeń pomiędzy", bo jest to przestrzeń, w którą on wciąga widza, czyli mnie. Pozwala mi wejść w kotłowaninę namiętności, pozwala zrozumieć wybujałe ambicje i niespełnione pragnienia, prowincjonalne kompleksy, zawiści, zazdrość, miłość A ta u Czechowa jest dziwna, by nie rzec dziwaczna. Wszyscy oni zakochują się w nie w tych, w których powinni byli się zakochać. Współczesność w inscenizacjach Szkotaka i Wiśniewskiego przypomina raczej decorum, a nie świat przedstawiony. Niewiele wynika z faktu, że w Kaliszu sztuka zaczyna się od przyjęcia nad basenem, dodajmy pustym.

Nie ukrywam, że lubię, kiedy teatr rozmawia z publicznością za pośrednictwem tekstów współczesnych. Wydaje mi się wtedy (jako widzowi), że rozmawiamy z aktorami i reżyserem tym samym językiem. Ale mam też świadomość, że jest to bardzo trudne. I czasami zawodne, o czym przekonała się Monika Dobrowlańska, której inscenizacja "Mamma Medea" rozsypała się na scenie. A szkoda, bo zamysł był szalenie interesujący i mądry. Nie do końca przekonał mnie też Marek Fiedor swoją wersją "Wyszedł z domu" Różewicza.

Najlepsze wrażenie pozostawiły w tym roku na mnie dwa spektakle: "Amatorki" według Elfriede Jelinek (Teatr Polski w Poznaniu) i "Kwartet" Ronalda Harwooda (Teatr Nowy w Poznaniu).

Emilia Sadowska, autorka adaptacji i reżyserka "Amatorek" wykroiła z powieści austriackiej noblistki mądrą a zarazem gorzką opowieść o sytuacji kobiety we współczesnym świecie. Udało się jej dowieść, że powieść Jelinek nie zestarzała się, a może w Polsce, gdzie procesy społeczne są nieco spóźnione w stosunku do Europy Zachodniej, nabrała na nowo koloru. Sadowskiej udało się jeszcze jedno: aktorzy - zachowując swoje prawo do wolności - zagrali tak, jak ona chciała: bez scenicznych fałszów, bez niepotrzebnych gierek, tanich chwytów

Mariusz Puchalski sięgnął po farsę angielską, która od kilkudziesięciu lat bawi publiczność na całym świecie. Ta dobrze skrojona sztuka w reżyserii Puchalskiego zamieniła się jednak w szlachetną komedię z domieszką dramatu o przemijaniu człowieka, o pogodzeniu się z losem. Nic nie jest dane nikomu na zawsze - zdaje się mówić autor, a za nim reżyser. Nawet największy artysta może skończyć w domu starców na koszt opieki społecznej, ale może zachować swoją godność. Tej mu nikt nie odbierze. "Kwartet" to również popis gry aktorskiej Sławy Kwaśniewskiej, Ireny Grzonki, Wojciecha Kłopockiego i Michała Grudzińskiego.

I na koniec "Teczki" Teatr Ósmego Dnia, który sięgnął po swoje teczki w IPN. Z tego co tam znaleźli aktorzy, zbudowali przedstawienie: bez zadęcia, bez martyrologii, mądre, a momentami nawet zabawne.

W tym roku obrodziło w przedstawienia dla dzieci i młodzieży. Do tego widza swoje spektakle adresował nie tylko Teatr Animacji, ale teatry Gniezna, Kalisza i Teatr Muzyczny. Niestety, nie widziałem wszystkich. Z tych, które oglądałem, najwyżej cenię "W beczce chowany" Roberta Jarosza, w inscenizacji Janusza Ryl-Krystianowskiego (Teatr Animacji w Poznaniu).

Życie teatralnego Poznania ożywiły w tym roku festiwale teatralne: Malta, Bliscy Nieznajomi, Kon-Teksty i Maski. Malta pokazała siłę teatru zaangażowanego, który w tej edycji wygrał z teatrem ludycznym, zabawowym. Bliscy Nieznajomi zwrócili uwagę, na wspólnotowość Europy Środkowej, Europy po komunizmie. Kon-Teksty dały do myślenia, że z dramaturgią dla najmłodszych ciągle nie jest najlepiej ani u nas, ani u naszych sąsiadów. Po Maskach pozostał we mnie niedosyt. Młody teatr wyraźnie cierpi na zadyszkę, nie może się odnaleźć w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.

Wydarzeniem Malty, a w konsekwencji całego teatralnego roku 2007 był występ włoskiej grupy Pippo Delbono. Zaprezentowała ona przedstawienie zatytułowane "Urlo", który jawi mi się jako "niemy krzyk". Wołanie ludzi "gorszego Boga", którzy pragną zwrócić na siebie uwagę, chcą powiedzieć światu zapatrzonemu w bożka młodości i pięknego ciała - istniejemy, jesteśmy. Spektakl przypomina esej, Pippo zaś jako wytrawny eseista wciąga nas widzów w świat swoich przemyśleń. A ten jest raz piękny, innym razem przerażający, ciepły i szorstki, delikatny i brutalny. W tym świecie odmieńcy spotykają się z normalnymi ludźmi. Ale kto jest normalny? Pippo nie odpowiada. Pozwala znaleźć odpowiedź widzowi. Dla Pippo Delbono nie ma zakazanych rewirów. Nie boi się on pokazywać na scenie naszych fobii i urojeń. Nie ma dla niego tematów tabu. Przedstawienie Pippo Delbono to zarazem poetycki poemat, w którym autor garściami korzysta z tradycji kultury, czyta świat niczym księgę, nicując go, odwracając sensy, wykrzywiając. To gorzki portret pokolenia, a zarazem swego rodzaju rekolekcje dla teatromanów. Kiedy Pippo czyta "Litanię do nowych świętych" Ginsberga, kiedy docierają do nas słowa "Święty jest Bobó w domu wariatów, Święte jest przebaczenie, święte jest ukaranie, święte jest więzienie, ból", ciarki przechodzą po plecach i nie czuje się, że pada deszcz.

Cieniem na życiu teatralnym Poznania kładzie się upadek Sceny Rozmaitości, teatru impresaryjnego, który nie wytrzymał ciężarów finansowych funkcjonowania budynku przy ulicy Polnej. Najbardziej dotknęło to Polski Teatr Tańca, dla którego Scena Rozmaitości była tak naprawdę jedyną sceną w mieście, gdzie mógł pokazywać w miarę regularnie swoje spektakle. Ale to nie koniec plag, jakie dotknęły zespół Ewy Wycichowskiej. Kościół katolicki upomniał się o budynek Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, w którym mieści się Studio Polskiego Teatru Tańca. Nie wiadomo, czy znajdzie się tam jeszcze miejsce na teatr. Zespół nie próżnuje jednak i dwie premiery zrealizował poza Poznaniem - w Pile i w Łodzi. Prawdopodobnie wszystkich zadziwię, ale najmilej spośród sześciu premier Polskiego Teatru Tańca najmilej wspominam "Czas Ewy" - autorski, kameralny spektakl, powiedziałbym monodram nawet, Pauliny Wycichowskiej, rzecz o blaskach i cieniach młodej kobiety, której życie nie oszczędza.

Od teatru tańca krok już tylko do baletu. W Teatrze Wielkim mieliśmy w tym roku aż dwie premiery baletowe: "Sen nocy letniej" w inscenizacji Graya Veredona i wieczór baletów do muzyki Karola Szymanowskiego. "Sen nocy letniej" okazał się zwykłą powtórką, która przed kilkunastu laty mogła uwieść publiczność, ale w Poznaniu wypadł jak niemodny płaszcz. Znacznie ciekawiej zaistniał baletowy Szymanowski. Wielkie uznanie należy się przede wszystkim Henrykowi Konwińskiemu (choreografia) i Ireneuszowi Domagale (scenografia i kostiumy) za odkrycie na nowo zapomnianego baletu "Mandragora". Okazuje się, że jeśli ma się pomysł, to warto odkurzyć nawet największą ramotę upchniętą w lamusie historii.

Niestety, chyba nie do końca udała się próba przywrócenia pamięci opery Giuseppe Verdiego "Stiffelio". Dzieło to nie było nigdy wystawiane w Polsce. Aż dziw bierze, bo muzyka przepiękna. Promocji nieznanej opery nie pomoże zbyt grzeczna reżyseria Pawła Szkotaka. W Teatrze Muzycznym, który tuż przed świętami wystawił "Barona cygańskiego" zabrakło kilku prób. A skoro został wywołany Teatr Muzyczny: kolejny rok minął a siedziba, do której miał się on przenieść, nadal pozostaje w sferze marzeń. Politykom, od których to zależy, polecam farsę zatytułowaną "Okno na parlament", której premiera odbyła się kilka miesięcy temu właśnie w Teatrze Muzycznym.

Premiery 2007

Polski Teatr Tańca - 6

Teatr Animacji - 4

Teatr Ósmego Dnia - 1

Teatr Muzyczny - 4

Teatr Nowy - 3

Teatr Polski - 4 (piąta premiera 30 grudnia)

Teatr Wielki - 4 (piąta premiera 30 grudnia)

Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie - 4

Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu - 6

Na zdjęciu: "Amatorki", Teatr Polski, Poznań

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji