Artykuły

Częstochowa. Częstochowscy aktorzy robią karierę w serialach

"Barwy szczęścia", "Plebania", "Pitbull", "Pierwsza miłość"... Częstochowscy aktorzy coraz częściej pojawiają się w popularnych serialach. Telewizja przynosi im popularność, satysfakcję i pieniądze, choć także stres i zmęczenie.

Najpierw pojawili się w reklamach. Pytani o doświadczenia, odmawiali rozmowy. Bo jeszcze kilka lat temu dla aktora to była wstydliwa sprawa.

Teraz jest inaczej. Reklamówki - jak zagranicą - coraz częściej przygotowują znani reżyserzy, operatorzy. Angażuje się wielu statystów, organizuje castingi, duże budżety zapewniają pełny profesjonalizm. A jeśli reklama jest dobra, staje się trampoliną dla kariery aktora.

Adama Hutyrę [na zdjęciu] od wielu miesięcy można oglądać w reklamie pewnego piwa. Przyznaje, że produkcja została zauważona w środowisku, a to, że wziął w niej udział zaczęło działać na jego korzyść. - Nieraz na planie słyszę: "A, to ten...". Ale to była prawie etiuda filmowa - podkreśla.

- Reklamy się nie wstydzę - dodaje Michał Kula, który polecał pewną przyprawę kuchenną.

Kula pięć lat temu wygrał casting do filmu "Pitbull" Patryka Vegi. Do dziś, to jego najważniejsze zajęcie poza teatrem. Najpierw powstała wersja kinowa, później serial. Na początek pięć odcinków, potem kilkanaście kolejnych. - Moja rola bardzo się rozbudowała - mówi. - Gram dziś jedną z głównych postaci, naczelnika Barszczyka, nieudacznika i karierowicza. Występuję też w "Plebanii", pojawiałem się w "Egzaminie z życia" i "Kryminalnych" - wylicza. Przy okazji dodaje, że niedawno był na zdjęciach próbnych do offowego filmu Jerzego Skolimowskiego.

Dla Adama Hutyry filmowa kariera zaczęła się od fabularnego "Darmozjada polskiego" Łukasza Wylężałka. Kiedy potem zabiegał o serialowe role, ważne było, że ma dorobek. I to nie byle jaki, bo była to w końcu główna rola (Juliś) u znanego reżysera. Potem pojawiła się agencja aktorska, castingi, pierwsza propozycja.

- Wreszcie jest tak, że nie jest się już anonimowym - komentuje aktor. - Środowisko nie jest przecież aż tak duże. Ktoś coś już widział, więc łatwiej o nowe role. Najpierw był "13 posterunek", "Na dobre i na złe", "Plebania". Nie były to wielkie rzeczy, parę dni zdjęciowych. Z czasem ofert przybywało. Niektóre z castingu, a coraz częściej na podstawie tego, co już zrobiłem.

Film to huśtawka

Nowością jest to, że coraz częściej reżyserzy oczekują nie fotograficznego dossier, ale składanek scen filmowych z udziałem aktora. Szczęśliwie częstochowianin ma spory dorobek: od czarnych charakterów po skrzywdzonych przez los, od postaci komediowych po brutalnych złoczyńców. To ważne, bo świadczy o wszechstronności. A za Hutyrą przemawia także wiek (rocznik 1967). Jest dość młody, żeby grać młodych mężczyzn, i dość dojrzały, żeby być obsadzanym w rolach doświadczonych przez los.

- Ostatnio grałem w "Pierwszej miłości" aspiranta Rafała Olejnika. Bez castingu, na zaproszenie reżysera Okila Khamidova, z którym już wcześniej pracowałem - opowiada. - Ta rola zaczęła się rozrastać, zdjęć przybywało z tygodnia na tydzień. Co będzie dalej zobaczymy. Na razie postać którą gram wyjechała.

Obaj aktorzy mówią, że film to wielka huśtawka. Trzeba więc korzystać z chwili, momentu popularności. Michał Kula widzi to tak: jesteśmy małą kinematografią, więc twarze szybko się opatrują. Nie może być jak w czeskim kinie, gdzie we wszystkich filmach występowali ci sami aktorzy. - Przed czterema laty pojawiłem się w filmie jako nowa twarz - mówi Kula. - Za kolejne cztery lata reżyserzy mogą uznać, że się opatrzyłem. Wiadomo, że o wszystkim decyduje przypadek, często układy. Przydają się znajomości. Trzeba się z tym pogodzić, zaakceptować, choć nie za wszelką cenę. Akurat moje podejście jest takie, że najważniejsza jest rzetelna praca. Nie każdą cenę można zapłacić za powodzenie jakichś planów.

Nie jest też łatwo być aktorem filmowym z Częstochowy. Zawsze uprzywilejowani w rywalizacji o role są aktorzy ze stolicy.

- Już kilka razy było tak, że ktoś miał wobec mnie jakieś plany, ale w ostatniej chwili nic z tego nie wychodziło - opowiada Hutyra. - Często na przeszkodzie stawały moje zobowiązania teatralne. A w filmie wiele rzeczy zdarza się natychmiast. Od trzech tygodni mam umówiony termin, a tu trzy dni wcześniej dzwonią, że jednak dzień później. A ja niestety gram tego dnia w teatrze - podaje przykład. - Odległość od Warszawy też jest przeszkodą. Jeśli ja muszę zejść z planu trzy godziny wcześniej niż mój kolega ze stolicy, to następnym razem wybiorą tego kolegę. Inaczej jest, kiedy już zagrałem i jest kontynuacja. Wtedy produkcja musi zastosować się do moich możliwości.

Nago w okularach

Czasem stawanie przed kamerą wymaga sporych wyrzeczeń.

- Teraz kręcimy w "Pitbullu" ujęcia letnie, a pora jest zimowa - skarży się Kula. - Na dworze mróz, a ja w letnim garniturze, koszuli z krótkim rękawem i butach z dziurkami. Zmarzłem więc na kość, ręce mi zgrabiały. Niby ujęcie trwa króciutko, ale do każdego jest ileś tam dubli. A to pociąg przejedzie, a to deszcz spadnie, słońce zajdzie - głupie rzeczy, ale ważne dla filmu. Wszystkim rządzi scenariusz - akcja dzieje się nocą, więc zdjęcia robi się nocą. Tym bardziej w takim filmie jak "Pitbull", w którym wszystko oparte jest na prawdzie.

Hutyra już na starcie u Łukasza Wylężałka poznał bezwzględność filmu.

- Duża rola i duży stres - wspomina. - Pewnego dnia pojawiła się nowa scena. Miałem zagrać tylko w okularach i to w plenerze. Chyba każdemu rozebrać się do rosołu przed obcymi jest trudno, a zapewniam, że przed kamerą jeszcze trudniej. Dość długo trwały nasze z Łukaszem dyskusje, aż w końcu reżyser mówi: pojedziemy na łąkę, gdzie trawa po pas, w dali komin, na nim bociek... Nikogo nie będzie, tylko niezbędna ekipa. Zagrasz i wracamy. Rano pojechaliśmy i jedyne, co się zgadzało, to bocian na kominie. Bo trawa była do kostek, a wokół mnóstwo przypadkowych ludzi, którzy gdzieś usłyszeli, że będzie kręcony film. Scena ostatecznie powstała, jest w filmie.

Inna scena, która zapadła Hutyrze w pamięci, dotyczyła rozbijania butelki na... jego głowie. Wymyślił ją reżyser "Pierwszej miłości". Ekipa przekonywała częstochowianina, że butelka jest specjalnie spreparowana, że ma atest, że to niegroźne.

- Ale jakoś mnie to nie uspokajało - przyznaje aktor. - Jeszcze miałem świadomość, że jak ujęcie się nie uda, to czekają mnie duble. Koniec końców doszło do tego drastycznego momentu. Chyba zagrałem wiarygodnie, bo kolega, który mnie bił tą butelką, mówił później, że nie wiedział, czy rzeczywiście nie trzeba wzywać pogotowia. Dubli nie było. Butelki na planie były cztery i wszystkie zostały rozbite, bo inni też chcieli spróbować, jak to jest.

Kula i Hutyra są przede wszystkim aktorami teatralnymi. Choć przyznają, że film ma sporo zalet.

- Sprawia mi olbrzymią frajdę, także pod względem finansowym - przyznaje Kula. - Nie będę mówić o szczegółach, ale to intratne zajęcie. W aktorstwie filmowym odnalazłem się szybko, polubiłem kamerę i plan. Nie znaczy to, że oddalam się od teatru, bo go kocham. Ale jak kiedyś dla mnie, młodego człowieka, film z ciągłym czekaniem na ujęcie był męczącą formą, tak teraz mi odpowiada.

- Bardzo lubię grać w teatrze - wtóruje Hutyra. - Film to jednak inne pieniądze i inna popularność, a dla aktora to bardzo ważne, że jego twarz jest rozpoznawana. Dlatego staram się grać. Ale film dziś jest, a jutro może się skończyć - przyznaje.

Wędrując między Częstochową a Warszawą, deskami sceny a planem filmowym, można się pogubić. Bo choć aktorem się pozostaje, to jednak film i teatr wymagają zupełnie innej techniki.

- Na scenie trzeba grać wyraziście, co jest wręcz zakazane przed kamerą - przyznaje Kula. - Na początku miałem problemy z przestawieniem się. Ale od tego jest reżyser, żeby zwrócić uwagę, że jest np. za dużo mimiki. Bardzo dużo nauczyłem się od Patryka Vegi, który pilnuje na równi wszystkich aktorów, czy to jest Grabowski, czy Gajos, czy ja.

- Poza tym film to inna niż teatr jakość doznań - dodaje Hutyra. - Publiczność w teatrze ocenia raz i tego nie da się cofnąć. Na planie widzów zastępuje reżyser. Przed kamerą zawsze możliwe są duble. Za to kontakt z widownią jest jak narkotyk.

Aktorzy w drodze

Podróże po 200 km w jedną stronę i wielodniowa praca poza Częstochową ma też swoje negatywne strony. Adam Hutyra widzi, że brakuje go w domu. A że żona również jest aktorką, to nawet w weekendy czasem się nie widują, bo Agata gra wtedy w teatrze. W efekcie dla rodziny trzeba kraść każdą wolną chwilę. - Mamy dwójkę dzieci: osiem i jedenaście lat - mówi. - Staramy się im poświęcać cały wolny czas. Jak jest pogoda, wsiadamy na rowery. Albo im czytamy. Dzieci bardzo to lubią, więc i dla nich, i dla nas to wielka frajda.

Michał Kula skarży się, że ma takie momenty, kiedy jest potwornie zmęczony. Bywa, że na planie pracuje do późnej nocy, a rano ma spektakl w Teatrze im. Mickiewicza czy w swoim prywatnym teatrze. Ale satysfakcja, jaką ma z tej pracy, powoduje, że bez wahania wsiada w samochód, by stawić się w wyznaczonym miejscu.

- Mój dom jest coraz bardziej i tu, i tam - mówi. - W Warszawie mieszkam w hotelu, ale planuję kupno mieszkania. Nie znaczy to, że chcę zdradzić teatr w Częstochowie, bo go kocham, mam wspaniałych kolegów. Ale dzielenie czasu między teatr i film zaczyna być problemem. Oczywiście wciąż mam nadzieję, że Teatr im. Mickiewicza jest i będzie moim artystycznym domem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji