Artykuły

Metrum potrzebne od zaraz

Piszemy "chleb", "miód" i czuje­my zapach tych słów. Piszemy "teatr", a co to już dziś znaczy? Słowo roztapia się, gubi sens, za­traca pierwotną treść semantyczną. Czy jest jeszcze teatrem "Don Carlos" w Ateneum, skoro teatrem jest "Apocalypsls cum figuris"; czym jest Pantomima Henryka Tomaszew-skiego, skoro teatrem jest "Moulin Rouge" w Operetce Lubelskiej?

A jeśli egzystują tak odmienne teatry, czy możliwa jest jedno­lita skala kryteriów? Chyba już nie, acz pozostała, póki co, szansa na sen­sowną taktykę oceniania. Istnieją twórcy, co wywalczyli sobie przy­wilej szukania. I istnieją twórcy, na których ciąży obowiązek populary­zacji. Trudno orzec, czyj trud moc­niej znaczy w rachunku ogólnospo­łecznym. Zadaniem dla krytyki jest atoli wycenianie twórców wedle właściwej im przynależności. Nie bić popularyzatora za to, że nie eksperymenci - eksperymentatora za to, że nie przyciąga masowego widza. Tyle, że z kolei zadaniem dla teatru, rozumianego jako całość, jest utrzymywanie proporcji pomiędzy szukaniem, a utrwalaniem. Inaczej bowiem ulegnie zagładzie już nie ciągłość kultury, ale sama kultura, której istotą musi być harmonia w wymianie wartości.

I tu kłopot: W naszym życiu tea­tralnym eksperymentatorów coraz więcej, przeciw czemu przecież eks­perymentują? Gdzie jest ten polski Burg, polski Mchat, polska Commedie Francaise, co by ich drażniła i podniecała swą zastygłą w marmur statycznością. Wokół jedynie gruzy i już nie marmur rozłupuje się na proch, ale proch rozciera na molekuły. Brak nam teatralnego Greenwich, gdzie by spoczywało odlane ze złota metrum teatralnych poczy­nań. Sytuacja zaczyna być groźna nawet dla samych eksperymentato­rów. Bez ogólnie zaakceptowanego systemu odniesień, każdy ekspery­ment narażony jest na zarzut, iż brak mu sensu. Przytem ta złota metryczność nie musi być zaśnie­działa, zetlała ze starości, nie wzor­cowy Bałucki, ale chociażby wzor­cowy Witkacy.

Collage'm z Witkacego zainaugu­rował teraz swe Studio Józef Szajna. W programie teatralnym prze­strzega: "często propozycja myślowo-formalna zawarta w zamyśle realizatora-animatora bywa wy­paczana przez niezrozumienie kry­tyki". Nie rozumiem widowiska Szajny, ale nie chcę go wypaczać. Gdzie mam się odwołać? Pragnął­bym być dobrze zrozumianym, nie złośliwości tu piszę, nie dowcipy. Bardzo łatwo mógłbym zbyć tego "Witkacego" dowcipami, zbyt prze­cież Szajnę cenię za jego upór, za jego "Fausta", za jego dziecinną ufność w to, że przeznaczonym jest właśnie jemu zmienianie sytuacji zastanych. No, a teraz ten nie­szczęsny spektakl! Pisałem już w swojej praktyce recenzenckiej o przedstawieniach, które mnie fascy­nowały, drażniły, nudziły, napawały odrazą - ale je rozumiałem. "Wit­kacy" w Studio jawi mi się jako wibrujące pasmo obrazów, z któ­rych część już znam z poprzednich prac tegoż reżysera, część (acz od­mienioną) czytałem u Chwistka, Peipera,Wandurskiego. Przemienność tych obrazów dyktowana jest obcym mi rytmem chaosu, choć chwilami ich klimat przywodzi mi na myśl płótna Breughla i oświę­cimskie impresje Linkego. Witkacy również mi się przypomina. Ale który Witkacy? Laskowska, Jarocki, Grzegorzewski, Krystyna Meissner (świetna bydgoska inscenizacja "W małym dworku") wmówili mi, że rozumiem Witkacego. Szajna prze­konał mnie, że jest inaczej, że pad­łem ofiarą mistyfikacji. Bo Szajna gra Czystą Formę, a tamci doszuki­wali się wspólnoty pojęć, a w naj­lepszym przypadku wspólnego po­czucia humoru u mnie i autora "Szewców". Szajna pedantycznie po­przerywał te wątłe nitki zrozumie­nia, ukazał na scenie Studia (przy biernym oporze części ensemble, a przy inteligentnej pomocy Antonie­go Pszoniaka, Anny Milewskiej i Bogusława Schaeffera (witkacowski "proces nieustannego powstawania i rozpadu form..." i doprowadził ten proces do zabójczej perfekcji. Formy poczęły się rozpadać przed powsta­niem. Nie umiem ocenić tego przed­stawienia. Wołam o metrum. Niech co prędzej Burgtheater otwiera filię w Warszawie, chcę zobaczyć "Gyubala Wahazara" granego po bożemu!

Granego po bożemu Fredrę zobaczę w tych dniach na Śląskiej Wiośnie Teatralnej. Radziłbym tam nb. pojechać gimnazjalistkom z Kalisza, które niedawno (rzecz była w telewizyjnym reportażu "Teatr i teatry") zachwycały się "Ślubami panieńskimi", co w ich teatrze są takie inne, niż można sądzić po lekturze sztuki (sic!). Drogie panienki, dobrze wam radzę, bardziej wierzcie Fredrze, niźli pani dyrektor Cywińskiej-Adamskiej. Był on bardzo doświadczonym człowiekiem, bo i hrabią, więc wiedział, że spraw, co uchodzą w czterech ścianach saloniku, nie wypada rozgrywać na podwórku. Wy zresztą, panienki, też tak w gruncie rzeczy uważacie, nieprawdaż? I gdyby wam kazano prowadzić finezyjny flirt, siedząc w stercie siana, to byście chyba powiedziały, że to nie żaden tam eksperyment, a po prostu idiotyzm. I tym ważkim rozróżnieniem wywód kończę. Jako że obok eksperymentów mnożą się nam i idiotyzmy. Tu metrum jest zbędne, przydał by się kijaszek.

PS. "Żywocik Literacki"' wytknął mi, że recenzując sztukę Różewicza "Na czworakach" pomyliłem Schillera z Wolterem. Istotnie, zamiast Wolter napisałem Schiller, alem obu klasyków nie pomylił. By rzecz wyjaśnić, niezbędna jest wycieczka w przeszłość. Otóż pisząc kiedyś wspomnienie pośmiertne o znakomitym artyście, Janie Kurnakowiczu, istotnie zestawiłem mylnie jedną z granych przez Niego ról z tytułem sztuki. Po pewnym czasie czytam ja nekrolog, którym uczciła aktora "Współczesność". I coś mi się to wydaje znajome: wywód mój, obrazowanie moje i nawet błąd jest mój. Tylko podpis cudzy, jakiś Kłossowicz podpisał. I od tego czasu zastawiam na tego Kłossowicza pułapki. A nuż znowu wpadnie, i powtórzy. I powtarza! W ostatniej "Literaturze" Jan Kłossowicz powołuje się na moją recenzję właśnie z Różewicza. Acz teraz z moim nazwiskiem! Nawet z cudzysłowem! Otóż wedle Kłossowicza miałem napisać: "Sztuka Różewicza jest czymś, przedstawienie Jarockiego jest n i c z y m". A ja napisałem: "Sztuka Różewicza jest o czymś, przedstawienie Jarockiego jest o niczym"!!! Panie Kłossowicz! Daruję panu te cudzysłowy, przepisuj ode mnie ile chcesz, ale nie fałszuj! Bo do sądu podam!

Teatr Studio w Warszawie: Witkacy (na kanwie utworów Witkiewicza: Oni, Gyubal Wahazar, Szewcy, Nowe Wyzwolenie), scenariusz, reżyseria i scenografia - Józef Szajna, muzyka Bogusław Schäffer.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji