Artykuły

Prof. Jacek Rykała: mam misję do wypełnienia

- Bardzo ważną dla mnie sprawą jest tak konstruować przekaz w sztuce, żeby był on współczesny. Namacalnym dowodem jest mój spektakl "Mleczarnia", który cały czas gramy przy nadkompletach na widowni. Przychodzi mnóstwo młodych ludzi, którzy od pierwszych momentów bardzo żywo reagują, choć to świat sprzed 50 lat - mówi prof. JACEK RYKAŁA, malarz, scenograf, autor i reżyser.

Wielka wystawa obrazów i obiektów prof. Jacka Rykały w katowickiej galerii BWA. Od 30 lat wskrzesza przeszłość, w której odnajdują się kolejne pokolenia wielbicieli jego sztuki. - Jeśli ja nie opowiem o tych ludziach czy sytuacjach z przeszłości, to nikt prawdopodobnie tego nie zrobi - mówi ten jeden z najciekawszych polskich malarzy.

Łukasz Kałębasiak: Świętuje Pan 30-lecie twórczości, ale studia skończył w 1976 roku. Spóźniony jubileusz?

Prof. Jacek Rykała: Nie, to było zamierzone. Pierwszą wystawę miałem w 1977 roku w galerii Katowice, wówczas bardzo prestiżowej, którą prowadził Igor Neubauer. To było dla mnie wyjątkowe wyróżnienie - byłem rok po studiach, a on pokazywał tam pierwszą ligę - Brzozowski, Nowosielski...

To działo się "aż" czy "dopiero" 30 lat temu?

- Dla mnie to była sekunda. Ale ja w gruncie rzeczy nie cierpię podsumowań. Nie chodzę na zjazdy z ogólniaka, nie poszedłem na bal z okazji 60-lecia ASP. Czułem, że nie zniosę tych rozmów. Tego typu retrospekcje są dla mnie szalenie męczące, bo wiem, co zostanie wtedy powiedziane i czuję, jakbym brał udział w spektaklu pt. "Przeszłość". A mnie to w ogóle nie interesuje, bo moje relacje ze światem to relacje "na jutro".

To odważne wyznanie, bo uprawia Pan sztukę w pewnym sensie retrospektywną.

- Od początku czuję, że mam do wypełnienia pewną misję. Przez moje uwrażliwianie na ludzi i miejsca, które bezpowrotnie odchodzą, potrafię przekazać pewne napięcia emocjonalne, które wiążą się z odbiorem tego świata. Pomyślałem sobie: jeśli ja nie opowiem o tych ludziach czy sytuacjach, to nikt prawdopodobnie tego nie zrobi. A na to sobie nie mogę pozwolić.

Ale bardzo ważną dla mnie sprawą jest tak konstruować przekaz w sztuce, żeby był on współczesny. Namacalnym dowodem jest mój spektakl "Mleczarnia", który cały czas gramy przy nadkompletach na widowni. Przychodzi mnóstwo młodych ludzi, którzy od pierwszych momentów bardzo żywo reagują, choć to świat sprzed 50 lat.

"Mleczarnia", poprzedni spektakl "Dom przeznaczony do wyburzenia" i niemal wszystkie obrazy przywołują świat Pana dzieciństwa i młodości. Co było w nim takiego, że wpłynęło na całe Pana życie?

- Sosnowiec był piękny. To było miasto nieco jak z Schultza - tajemnicze, naświetlone słońcem lub zimą zasypane całkowicie śniegiem, który znikał dopiero wiosną. Wszystko miało swoje miejsce. Domy były odpowiedniej wysokości - miały najwyżej dwa lub trzy piętra. Jeśli trzy, to w centrum, a im dalej ku brzegowi, tym były niższe. Na ul. Robotniczej były domy, gdzie głową się sięgało do sufitu. Miasto było bardziej skrojone na pojedynczego człowieka. Pewna nadwrażliwość powodowała, że odbierałem je jako miejsce niezwykłe i tajemnicze.

Od pierwszych obrazów z cyklu "Ławki" bohaterami Pana sztuki są ludzie stąd, z podwórka. Pan też był takim chłopakiem z podwórka?

- Tak, choć mój ojciec był inżynierem. Mieszkałem jednak na początku w Sielcu, dzielnicy robotniczej, więc moi koledzy byli w większości synami robotników. Grałem z nimi w piłkę (byłem obrońcą, bo nie byłem dość szybki), budowaliśmy szałasy, paliliśmy papierosy z kasztana itd.

Ale miałem kolegów, którzy nigdy nie wyjeżdżali na wakacje, bo nie było ich na to stać, a ja wyjeżdżałem zawsze. Nie mieliśmy pieniędzy, ale to, że musieliśmy jechać na wakacje, nie ulegało wątpliwości. W pewnym momencie moja mama postanowiła, że dwóch moich kolegów - braci będziemy zabierać latem ze sobą w góry.

Wyobraża Pan sobie swoją sztukę bez Sosnowca?

- Trudne pytanie. Po studiach chciałem iść na reżyserię. Zawsze ciągnął mnie film. Przez całe życie pisałem. Dlatego nie wiem, co by było, gdybym urodził się w innym mieście, w innej konfiguracji ulic, chodził do innej szkoły i miał innych kolegów. Na pewno starałbym się artykułować te swoje doświadczenia, ale czy bym malował? Nie wiem.

Chyba za każdym Pana obrazem kryje się niezwykła historia. Skąd one się biorą?

- W tym coś mi pomaga. Spotykają mnie zdarzenia, które - wydaje mi się - nie zdarzają się innym. Choćby ta dotycząca obrazu "Amerykanka", którego częścią jest małe zdjęcie kobiety. Kilka lat temu mój syn pojechał do Stanów Zjednoczonych i wracając, chciał mi coś kupić w Nowym Jorku. Wszedł do antykwariatu i znalazł tam przetarganą na pół fotografię kobiety. Z tyłu zdjęcia, czego nie zauważył, ołówkiem było napisane: Sosnowiec, Środula, 1932. Czasami myślę, że ktoś gdzieś pilnuje, żebym właśnie takie rzeczy robił.

Podobno ktoś nawet odnalazł się na jednym z obrazów...

- W 1993 lub 1994 roku miałem wystawę w Sosnowcu i do galerii przyszedł człowiek jak z amerykańskiej sztuki z lat 60. - w długim poplamionym płaszczu gabardynowym. Gabardyna kojarzy mi się znowu z dzieciństwem - to rodzaj materiału najczęściej używany do szycia płaszczy lub damskich kostiumów. Ma wyjątkowy, własny kolor. Człowiek bez słowa wziął mnie za rękę i zaciągnął do obrazu, gdzie obok głównego motywu było zdjęcie szkolnej klasy z Będzina z 1932 roku. Pokazał placem na przedostatnią ławkę i powiedział: ten ostrzyżony to jestem ja. Poczułem wielkie szczęście, że coś takiego mnie spotkało.

Jakie ma Pan plany na następnych 30 lat?

- Mam pomysł na trzecią sztukę. Ale chciałbym teraz trochę pomalować. Muszę tu zrobić ukłon w kierunku "Gazety". Gdy w zeszłym roku zostałem poproszony o zrobienie krzesła na aukcję [w ramach naszej akcji "Krzesła do Nauki" - przyp. red.], podjąłem się tego trochę niechętnie, bo goniły mnie inne terminy. Ale gdy je zrobiłem, przyszło olśnienie i mam teraz pomysł na kilkadziesiąt krzeseł. Zacząłem je teraz robić i mam już sześć gotowych. Przywiozłem je nawet do BWA, ale one są tak intensywne w oddziaływaniu, że myślę o osobnej wystawie.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu Jacka Rykały "Dom przeznaczony do wyburzenia", Teatr Śląski, Katowice 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji