Artykuły

Verdi o polskim królu

"Dzień królowania" w reż. Macieja Prusa w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

W poprzednim numerze relacjonowałem poznańską premierę zapomnianej opery Verdiego "Stiffelio". Z kolei Warszawska Opera Kameralna przypomniała inne, jeszcze grubszą warstwą pyłu pokryte, wczesne jego dzieło - "Dzień królowania".

Warto pamiętać, że chociaż Verdi należy do najpopularniejszych kompozytorów oper, to popularność owa opiera się na zaledwie jednej trzeciej jego twórczego dorobku; pozostałe dwie trzecie są nadal mało albo zupełnie nieznane ogółowi melomanów. Ów "Dzień królowania" na przykład (opatrzony także drugim tytułem "Fałszywy Stanisław - Il finto Stanislao") miał co prawda polską premierę dwadzieścia lat temu we Wrocławiu, ale nie przyczyniło się to do trwalszej obecności dzieła na scenach.

A tymczasem przedstawienie WOK pokazało wyraziście, że ów Fałszywy Stanisław jak najbardziej na obecność taką zasługuje - i nie tylko dlatego, że tytułowym bohaterem (ani razu co prawda nie pojawiającym się na scenie) jest tu polski monarcha Stanisław Leszczyński. Jakkolwiek bowiem dzieło to, notabene o komediowym charakterze (jedyne tego rodzaju w twórczym dorobku Verdiego aż do Falstaffa), tworzył młody kompozytor w wyjątkowo nieszczęśliwym okresie swego życia, naznaczonym kolejnymi zgonami dwojga dzieci, a następnie także chorobą i śmiercią ukochanej żony, to przecież udało mu się stworzyć rzecz, której nie brak wartości. Prawda, że sporo tu jeszcze wyraźnych wpływów Rossiniego: taki choćby duet tenora z barytonem w drugim akcie opery żywo przypomina scenę Almavivy i Figara z I aktu "Cyrulika sewilskiego". Gdzie indziej znowu odzywają się łatwo dostrzegalne echa duetu Nemorina i Dulcamary z "Napoju miłosnego" Donizettiego... Z drugiej jednak strony można tu odnaleźć niemało epizodów zapowiadających dojrzały styl autora Rigoletta.

Zalety tej wczesnej opery Verdiego uwypukliła znakomita reżyseria Macieja Prusa. Szkoda tylko, iż misterna intryga toczy się na scenie pozbawionej stwarzających pożądany nastrój rekwizytów (a rzecz dzieje się wszak w komnatach arystokratycznego zamku nieopodal francuskiego Brestu), a na dodatek pośród ścian w kolorze ponurej ultramaryny... Niemniej akcja biegnie żywo i ma posmak dobrego kryminału, w niejednym momencie powodującego u widza napięcie.

Akcja owa obraca się wokół osoby Stanisława Leszczyńskiego, który przebywa we Francji, ale musi powrócić do Polski, by tam objąć należny mu tron. Czyhają jednak na jego życie wysłannicy wrogiego stronnictwa; aby więc zmylić wrogów i umożliwić mu bezpieczną podróż, w jego postać wciela się szlachetny kawaler Belfiore. Niestety w otoczeniu rzekomego Stanisława pojawia się dawna kochanka kawalera Belfiore, która może go zdemaskować, a temu oczywiście trzeba za wszelką cenę zapobiec itd.

Dyrygent Ruben Silva bardzo ładnie poprowadził dzieło Verdiego, powściągając swój wybuchowy temperament i skutecznie dbając o precyzję gry orkiestry, jak też o należyte "dopieszczenie" scen zespołowych (np. świetny sekstet pod koniec I aktu). W oglądanym przeze mnie (już nie premierowym) przedstawieniu niełatwą tytułową partię z powodzeniem kreował Robert Szpręgiel; znakomicie wypadł jego efektowny duet z zakochanym Edwardem czyli Sylwestrem Smulczyńskim. Mirosława Tukalska pięknie błyszczała w partii przewrotnej markizy Poggio (brawa należą się jej szczególnie za arię z popisową cabalettą we pierwszym akcie opery), zaś Andrzej Klimczak stworzył szczerze zabawną charakterystyczną postać barona Kelbara, któremu sekundował godnie skarbnik stanu Bretanii Pan Rocca w interpretacji Sławomira Jurczaka. Wszystkim zaś artystom należy się uznanie za wzorowo wyraziste podawanie włoskiego tekstu (gdyby go podawano w polskim tłumaczeniu, zapewne wielu widzów bawiłoby się jeszcze lepiej).

W rezultacie powstało żywe i pełne uroku przedstawienie, które stanowi cenną pozycję w repertuarowym dorobku WOK, a zapewne niebawem stanie się także "eksportowym towarem" tego teatru, bowiem - jak słyszymy - zainteresowani kontrahenci już się do dyrektora Sutkowskiego zgłaszają.

P.S. Przejeżdżając się bez litości (nie bez racji zresztą) po świeżej premierze Teatru Wielkiego-Opery Narodowej ("Zabobon" Kurpińskiego) niektórzy publicyści z rozpędu przejechali się także po całej dawniejszej polskiej literaturze operowej określając ją jako zaściankową i pozbawioną uniwersalnych wartości, z wyjątkiem dwóch oper Moniuszki i "Króla Rogera" Szymanowskiego. Godzi się więc przypomnieć o istnieniu takich m.in. dzieł, jak "Eros i Psyche" Różyckiego (którego tematem interesował się swego czasu sam Puccini) i jego "Beatrix Cenci", jak "Mazepa" Minchejmera, "Lilie" Szopskiego, "Zygmunt August" Joteyki czy "Maria" Statkowskiego i "Manru" Paderewskiego, reprezentujących bez wątpienia nie tylko zaściankowe walory... (JK)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji