Artykuły

"Ślub" po latach

Prapremiera polska "Ślu­bu" Witolda Gombrowicza po bez mała trzydziestu latach od napisania sztuki to wyda­rzenie godne zanotowania w naszej historii teatralnej. W roku 1960 wystawił go Studencki Teatr Gliwice STG w opracowaniu bardzo młodego wówczas Jerzego Jarockiego, który także obecnie reżyserował tę sztukę w Tea­trze Dramatycznym (a rok tomu w Schauspielhaus w Zurichu). Przez spóźnioną pra­premierę "Ślub" (to już wła­ściwie nie ślub, ale srebrne wesele) stracił nieco na świe­żości. Znajdziemy tu bowiem w zalążku niemal wszystko to, co potem przewinęło się przez teatr w kolejnych awangar­dach i nowatorstwach. Przy­pomnijmy datę powstania "Ślubu": rok 1946, a prekursorstwo Gombrowicza wyda się zdumiewające.

"Ślub" dzieje się we śnie. Gombrowicz gdzieś napisał: "Wszystko, co senne, zachwyca mnie i podnieca". I dalej: "We śnie wszystko jest brzemienne straszliwym a niedocieczonym znaczeniem, nic nie jest obo­jętne, wszystko dosięga nas głę­biej i poufniej, niż najbardziej rozpalona namiętność dnia..." "Straszliwe a niedocieczone znaczenie" ma w "Ślubie" sen Henryka, żołnierza polskiego wojującego we Francji w osta­tniej wojnie, przenoszący go w tęsknocie do Polski, do domu rodzinnego. Sen, w którym w dalekich skojarzeniach odbijają się echa wojny i okupacji. Hen­ryk śni i równocześnie tworzy fabułę swego snu, bierze w nim udział i poddaje się jego pery­petiom. Rozgrywa cały misteryjny rytuał zewnętrznych form by "głębiej i poufniej" dojść do tajników życia osobistego i zbiorowego, do nieautentyczności ludzi, ukształtowanych tak jak ich widzą inni ludzie. W logice snu nie dziwi, że dom rodzinny zmienia się w karcz­mę, potem w zamek królewski, ojciec w króla, wsiowy pijak w ambasadora, syn w okrutne­go dyktatora itd. Byle zacho­wana została zasada iż: "W tej dowolności ukryte jest prawo, naruszenie sensu ma swój sens".

Tego ukrytego prawa Gom­browicz trzyma się konsekwentnie, a przedstawienie wydobywa je w sposób mistrzowski. Jarocki dał już wie­le dowodów, że znakomicie się czuje w utworach rozpię­tych na poetyce snu. I tym razem stworzył kompozycję bardzo przejrzystą, jednolitą, skupioną wokół jednej kon­cepcji, z kapitalnym rozwią­zaniem szeregu scen, w któ­rych wszystkie przemiany tłumaczą się jasno i zrozu­miale. Jest to kompozycja o ścisłości muzycznej w rytmie, który tylko pod koniec przed­stawienia nieco, się zaciera. W kompozycji tej muzyka Stanisława Radwana brzmi bardzo sugestywnie wzmaga­jąc nastrój swoimi zgrzytami, szmerami, gwizdami, parodystycznymi melodiami obrzędowymi, radosnymi i po­grzebowymi.

Jarocki zrobił z Henryka lotnika. Dlatego rzecz się dzieje w hangarze, który Krystyna Zachwatowicz utrzymała w posępnych, przejmujących tonach czerni i brązów i wyposażyła w nie zbędne obiekty i rekwizyty samolot przykryty pokrowcen (pokrowce osłaniają też loże prosceniowe), wózek na amu­nicję, trochę blach. Rekwizy­ty te zmieniają błyskawicznie scenerię na karczmę czy salę tronową. Również zmiany w kostiumach dokonują się z pomocą niezmiernie oszczęd­nych elementów. Całość jes pięknym osiągnięciem scenograficznym.

Henryka gra Piotr Fronczewski. Gigantyczna rola wymagająca wielkiego doświadczenia, aktor przez cały czas na scenie, w ogromnym natężeniu, mor­derczym wysiłku fizycznym. Fronczewski w dużej mierze podołał zadaniu. Trafił w ton Gombrowiczowski, w ten złoty środek między realizmem a "sztucznością" gry. Umiejętnie lawirował między rzeczywisto­ścią a snem z obu wcieleń two­rząc jednolitą postać. Może tyl­ko w drugiej części nie dosta­wało mu siły wyrazu w uwy­datnieniu przemiany Henryka i grozy jego dyktatorstwa. W każdym razie jest to osiągnię­cie wybitne, ważny etap w roz­woju młodego a tak utalento­wanego aktora. Pyszną postać Pijaka, kontrpartnera i antago­nisty Henryka stworzył Zbi­gniew Zapasiewicz - soczystą, dowcipną, błyskotliwą. Postać, która przez siłę osobowości ak­tora górowała nieco nad głów­nym bohaterem. Podziwiać mo­żna kunszt Ryszardy Hanin - od dłuższego czasu obsadzana stale w rolach starych matek nie poddaje się seryjnemu po­wielaniu i w każdej roli umie pokazać nowe, wielorakie tre­ści. Ojciec Józefa Nowaka to także bardzo udana, skondenso­wana w wyrazie rola. Jadwiga Jankowska-Cieślak jako Służąca-puszczalska i Księżniczka-narzeczona miała coś z niepo­kojącego, naiwnego uroku Gelsominy o szaleńczych oczach z "La Strada". Kanclerz Andrze­ja Szczepkowskiego - znako­mity w swej zwiędłej układności, udziwniony jakby z jakie­goś filmu Bergmana. Czesław Kalinowski (Biskup Pandulf), Wiesław Gołas (Szef policji) nadali swym postaciom piętno niesamowitego snu. Wojciech Pokora z naturalną prostotą za­grał jedynego "normalnego" w tym całym towarzystwie Wła­dzia. W tłumie koszmarnych majaków sennych wystąpili wy­bitni aktorzy i aktorki demon­strując sprawność gry zespołowej w układach choreograficz­nych i chóralnych.

"Ślub" jest sztuką o bogatej problematyce, o wielu warstwach znaczeniowych, po których widz myślący może schodzić coraz głębiej. Warstw tych, można tu zaledwie do­tknąć i to nie wszystkich. Trzeba więc raz jeszcze zacy­tować Gombrowicza: "Każdy utwór literacki dzieje się na rozmaitych planach, bliższych i dalszych, naprzód musi ta historia "wzruszyć, zabawić, rozśmieszyć", potem nabiera rozmaitych "głębszych zna­czeń", a dopiero w ostatnim swym sensie staje się (jeśli zdoła) przepaścista, zawrotna i czasem szalona... Ujmijcie najpierw dzieło w jego kształ­cie najłatwiejszym, tym "dla publiczności", a dopiero po­tem idźcie za kulisy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji