Ryszard III
W czasie ostatnich mniej więcej piętnastu lat szekspirowski "Ryszard III" miewał w naszym teatrze wymiar wyłącznie polityczny. Interesujący wydawał się tylko Wielki Mechanizm historii feudalnej widziany jako ciąg prawidłowości, którym musieli się poddać wszyscy sięgający po władzę. Każda z kolejnych Kronik Historycznych, wprowadzająca nowego pretendenta do tronu, zdawała się być powtórzeniem
I zapowiedzią groźnego
dramatu.
Człowieka, który wspina się
na szczyt
Po to, by z niego w samą
otchłań runąć!
Najpierw z autentycznejpotrzeby szukania odpowiedzi na pytania o sens i prawa historii, później, kiedy fala namiętności politycznych opadła - ze zwykłej inercji teatry odczytywały "Ryszarda III" jedynie jako temat władzy pozostawiając nie tknięte inne możliwości interpretacyjne.
I oto - signum temporis - mamy "Ryszarda III" odczytanego inaczej - jako moralitet. Z całym sztafażem związanym z tym gatunkiem dramatycznym. Tak bardzo jednak przywykliśmy do dawnej interpretacji, że przedstawienie grudziądzkie w inscenizacji ZOFII WIERCHOWICZ i ANDRZEJA LISA niektórym wydało się nadużyciem Szekspira. To oczywiste nieporozumienie. Anglia ma wspaniałe tradycje średniowiecznego moralitetu, młody Szekspir niejeden taki utwór widział na scenie. A znany historyk dramatu Nicoll twierdzi, że kompania, do której należał w początkach swojej kariery aktorskiej, musiała mieć niejeden moralitet w swoim reperatuarze. Drugi utwór - napisany po "Henryku VI" - dwudziestoośmioletniego dramaturga nosi wiele cech wywodzących się bezpośrednio z moralitetu. I nie ma w tym żadnych interpretacyjnych przegięć.
Zofia Wierchowicz, znakomity scenograf, od paru już lat para się reżyserią. Pamiętamy jej szekspirowską "Burzę" inscenizowaną na scenie kaliskiej, jej "Tymona Ateńczyka" przygotowanego przed rokiem także w Grudziądzu, wspaniałe przedstawienie, które miało szeroki rezonans. "Ryszard III" jest konsekwentnym krokiem naprzód w jej drążeniu szekspirowskiego Theatrum Mundi.
Na scenie ogromne schody zamknięte dwoma skrzydłami, które po otwarciu ukazują powiększone fragmenty obrazów Boscha. Tędy Ryszard wejdzie na szczyt po tym, jak zaszantażowana rada miejska u-prosi go, by włożył koronę. Na proscenium dwa mansjony, z lewej Tower, z prawej garderoba Ryszarda. Poprzez widownię biegną na krzyż podesty, na których rozegrana zostanie cała historia Gloucestera. Na balkonie dziecięcy chór biało ubrany i muzycy. Przypomina to atmosferą trochę kościół, a trochę nowy teatr likwidujący rampę między sceną a widownią. Rozpoczyna przedstawienie pantomimiczna walka jasełkowego anioła z jasełkowym diabłem, jak na misterium przystało. Rozbrzmiewa muzyka - znakomita współczesna parafraza dawnej muzyki oratoryjnej, której autorem jest JERZY SATANOWSKI - spod czerwonej tkaniny niesionej przez maskę wysypują się dzieciaki, wchodzą na schody i śpiewają "Miserere".
"Ryszard III" w reżyserii i scenografii Zofii Wierchowicz ma rytm dostojny, toczy się niespiesznie wśród oszałamiającego bogactwa plastycznej i teatralnej inwencji. Jest to przedstawienie gęste w dosłownym i metaforycznym sensie. Urzekające wizualnie i na nowo, niepowierzchownie odsłaniające tę tragedię.
Moralitet, ukształtowany w okresie późnego średniowiecza, prezentował uosobione pojęcia abstrakcyjne, takie jak Dobro, Zło, Pycha, Zawiść toczące walkę o duszę człowieka. Moralitety były uniwersalnymi przypowieściami na temat ludzkich pokus, upadków i zbawienia. Zdarzeń i sytuacji nie traktowano jako istotne same przez się, lecz jako wykładniki prawdy moralnej. Ich odczytanie i interpretacja wymagały oderwania się od dosłownego znaczenia opowiadanej anegdoty i uchwycenia jej znaczenia alegorycznego. We współczesnej literaturze parabola pojawia się przede wszystkim w tym nurcie, w którym na plan pierwszy wysuwa się tendencja do uniwersalnego ujmowania problemów ludzkiej egzystencji, dla przykładu w twórczości Franza Kafki czy Samuela Becketta. I pełni podobną rolę. Tak więc zakreśliwszy nieomal pełne koło znaleźliśmy się w samym centrum współczesnej problematyki.
Zofia Wierchowicz wybierając dla "Ryszarda III" formę moralitetu przesunęła go jednocześnie znaczeniowo w sferę jak najbardziej bliską dzisiejszemu człowiekowi, w sferę dociekań moralnych i egzysten-cjonalnych, które okazały się nie tak odległe od tego, co ma do powiedzenia o człowieku i jego losie, - na przykład najwybitniejszy spośród żyjących dramaturgów - Beckett.
Można by to przedstawienie, jak każde wybitne dzieło, rozpatrywać w kilku płaszczyznach. Właśnie formuły moralitetu, która okazała się ogromnie nośna i w płaszczyźnie analogii ze współczesnym dramatem, o czym zdążyłam zaledwie napomknąć. Można by je analizować od strony użytych środków teatralnych, których celowość i skuteczność są nieomal idealne, od strony gry aktorów, którzy sprawili niejedną niespodziankę. Niestety, tutaj na to wszystko nie ma miejsca.
Tak więc jeszcze tylko kilka uwag ogólnych. Uroda przedstawienia jest tak wielka, że ulegli jej przeciwnicy takiego odczytania Szekspira, czego dowodem nagroda za scenografię na Festiwalu Toruńskim, choć na zdrowy rozum nie można tu oddzielać scenografii od koncepcji inscenizacyjnej. Stanowią bowiem integralną całość. Mały przykład: scena Gloucestera z Anną, scena uchodząca za jedno z arcydzieł literatury dramaturgicznej, która mimo to nigdy się w teatrze nie udawała. Anna, odziana zwykle w renesansowe obfite suknie, nie wiedzieć czemu ulegała Ryszardowi. Tu Anna - doskonała EWA NIJAKI - jest w białej rozciętej szacie, lżąc Ryszarda szarpie ją na sobie, Rysziil dotyka jej ciała, porozumienie między nimi następuje wbrew Annie, wbrew jej woli, na innym niż rozsądek piętrze. I wie się dlaczego. Kto tę koszulo-szatę wymyślił - scenograf czy reżyser?
Ale to tylko żarty. Mówiąc serio nie sposób pominąć to, co Wierchowicz-reżyser wydobywa ze wszystkich scen z matkami i żonami pomordowanych królów. Wielka scena lamentu w części drugiej, kiedy to królowa Elżbieta, była królowa Małgorzata i księżna Yorku opłakują swój los i przeklinają Ryszarda, należy do najpiękniejszych i najbardziej przejmujących w spektaklu. Powiedzieć, że GIZELA PIOTROWSKA (Elżbieta), ELŻBIETA MARZINEK (Małgorzata) i IRENA TELESZ (księżna Yorku) świetnie grają - byłoby zbyt mało. Jest w nich taki ładunek emocjonalny, przy ogromnej powściągliwości aktorskiej, iż udziela się to widowni. W chwilę później Gizela Piotrowska - Elżbieta - gwałcona przez Ryszarda, aby dała zgodę na małżeństwo z nim jej jedynej córki - wspaniale pokazuje raz jeszcze, jak kobieta ulega mężczyźnie, kiedy królowa i matka są pełne nienawiści i pogardy. Można by wyliczać scena po scenie - Ryszard wśród tłumu mieszczan, sen Ryszarda, finał, w którym wszyscy aktorzy zostają wprawieni w bieg wokół schodów na scenie, bieg coraz szybszy aż do upadłego. Gdy padnie ostatni, pojawiają się kobiety w bieli, białymi całunami okrywające zwłoki; Richmond z rydwanu zwycięzcy mówi do umarłych.
W przedstawieniu są dwie postaci błaznów - Ciemny i Jasny, w których skupione zostało po kilka drugoplanowych osób. Ciemnym jest JAN PĘCZEK, który pantomimicznie rozegrał swoją rolę. Świetnie skonstruowana, zwarta i konsekwentna rola ta zaświadcza, iż jeszcze nie raz usłyszymy nazwisko młodego (niecały rok po studiach!) aktora. Błazna jasnego gra interesująco STEFAN BURCZYK.
I na koniec HENRYK DŁUŻYŃSKI - Ryszard III. Wyszedł on obronną ręką z niełatwego zadania, jakie ta rola stawia aktorowi. Może trochę za mało w nim tej koncentracji, którą mają aktorki wymienione powyżej, za mało błazenady, która jest przecież wyrazem pogardy. Ryszard nie tylko morduje, lecz także, a może przede wszystkim, gardzi.
Teatrowi Ziemi Pomorskiej i jego dyrektorowi ANTONIEMU BANIUKIEWICZOWI należą się słowa uznania za wysiłek włożony w tak ambitne przedstawienie.