Artykuły

Błazen i tron

- Pomysły zbieram dość długo i skwapliwie notuję w zeszycie. Po latach, gdy podejmuję decyzję, że robię premierę, wybieram poszczególne historie i zaczynam nad nimi pracować. Dlatego - choć może to źle zabrzmi - premiera jest najsłabszą wersją programu. Dopiero dzięki reakcji publiczności można zauważyć, jakie gagi są słabsze - mówi IRENEUSZ KROSNY, mim.

O swoim nowym spektaklu, który zobaczymy w Grotesce, mówi mim

7 grudnia, w teatrze Groteska o godz. 20 zaprezentuje Pan premierę swojego nowego spektaklu "Don Chichot". Która to będzie Pańska premiera? Trzecia? Czwarta?

- Trudno powiedzieć. Ostatnio liczyłem i wydaje mi się, że jest to moja czwarta solowa premiera. Miałem jeszcze jedną, wspólną z Grupą MoCarta. Na początku nie dbałem o premiery. Grałem program, do którego wprowadzałem nowe numery. Spektakl wolno ewoluował i z czasem wymieniał się może nawet kilkakrotnie. Dopiero po kilku latach postanowiłem przygotowywać premiery nowych programów.

Lubi Pan występować z nowym programem?

- Lubię, choć nie jest to dla mnie zbyt komfortowa sytuacja.

Dlaczego?

- Ponieważ trzeba zagrać przed publicznością program złożony ze scenek całkowicie świeżych, niepoprawionych. Z doświadczenia wiem, że spektakl osiąga swoją najlepszą jakość dopiero po około stu prezentacjach. Poza tym widzowie porównują nowy program ze starym, który przez lata został pozbawiony słabych cech, do którego dodano nowe pomysły.

Z czasem jednak i nowy program nabierze swojego kolorytu. Po setnym wykonaniu będzie Pan już pewien, które numery są najlepsze. Niektóre scenki Pan skróci, inne rozszerzy. Słabsze etiudy usunie Pan z programu.

- Tak właśnie wygląda szlifowanie programu. Większość scenek w taki sposób powstaje. Np. "Wizyta u szefa" nie wyglądała w swojej pierwotnej wersji tak bogato. Dziś widzowie nie pamiętają, jaką ewolucję przeszła ta etiuda.

Przypomnijmy, że ta scena powstała w wyniku połączenia trzech innych o tytułach: "Odwiedziny", "Obiad" i "Koncert".

- Poza tym ona się składa z wielu drobnych gagów, które dodawałem z czasem. Np. w tej scence na powitanie całowałem w rękę panią domu, a potem z rozpędu pana domu. To wzbudzało wiele śmiechu, bo tyle się przed wejściem przygotowywałem, a potem i tak się pomyliłem. Ale po kilku latach grania tej scenki pocałowałem także na powitanie psa w łapkę, co zostało przyjęte przez publiczność wybuchem śmiechu. I ten gag wszedł na stałe do scenki.

W dodawaniu szczegółów jest Panu niezbędna publiczność. Bo to reakcja widzów wskazuje Panu drogę, jak rozwijać daną scenkę.

- Oczywiście. Dlatego - choć może to źle zabrzmi w kontekście mojego występu w Grotesce - premiera jest najsłabszą wersją programu. Dopiero dzięki reakcji publiczności można zauważyć, jakie gagi są słabsze.

Co złoży się na spektakl "Don Chichot"?

- Zwykle program składa się z 14, 15 numerów, ale tym razem przygotowałem o wiele więcej. Pokażę ponad dwadzieścia zupełnie nowych scenek.

Dlaczego więcej?

- Tak się akurat złożyło, że mam kilka scenek dość" krótkich. Dlatego musi być ich więcej.

Zasada spektaklu będzie ta sama? Czyli przed każdą scenką pokaże Pan planszę z jej tytułem?

- Zasada się nie zmienia. Sposób prezentowania poszczególnych etiud jest zawsze taki sam w moim teatrze, który już funkcjonuje ponad 15 lat. Natomiast tytuły będą nowe.

Zdradźmy choć kilka z nich.

- Ogólnie mogę powiedzieć, że w programie pojawi się wątek krakowski. Więcej nie zdradzę. Wykonam także takie scenki, jak "Hamburger", "Strażak", "Wczasy biznesmena", "Błazen i tron"...

...widzę, że po sukcesie "Królewny i rycerza" sięga Pan także po tematy historyczne.

- Scenka "Królewna i rycerz" stała się przebojem. Teraz pokażę błazna, który sam zostaje w sali tronowej i zaczyna sobie wyobrażać, jak by to było siedzieć na innym miejscu.

Jak długo pracował Pan nad tym programem?

- Pomysły zbieram dość długo i skwapliwie notuję w zeszycie. Po latach, gdy podejmuję decyzję, że robię premierę, przeglądam zeszyt, wybieram poszczególne historie i zaczynam nad nimi pracować. Ćwiczenia do "Don Chichota" rozpocząłem na początku tego roku. Scenom, które wymagają dużego zgrania z dźwiękiem muszę poświęcić więcej czasu. A tak się akurat złożyło, że w tym programie mam wiele takich scen. Może dlatego, że sam nagrywałem muzykę, która stawała się dla mnie inspiracją.

Ma Pan swój ulubiony skecz z nowego programu?

- Jeszcze nie, choć zdaję sobie sprawę, że są sceny, które pozostaną na długo w repertuarze. Niektóre z etiud wypróbowałem już podczas występów zamkniętych i wiem, że publiczność prawidłowo odczytuje moją opowieść i dobrze reaguje. Takie dobre sceny, aż chce się grać. Do nich mogę zaliczyć z nowego programu etiudę "Karateka" czy "Hamburger". Bardzo podoba mi się puenta "Wczasów z biznesmenem", choć jest to scenka ze smutnym przesłaniem. Jestem bardzo ciekawy reakcji publiczności na scenę "Błazen i tron". Tej sceny jeszcze nigdy nikomu nie pokazałem. Będę więc ją grał z duszą na ramieniu.

Czy stary program "The best of " przestanie Pan grać?

- Nie. Stary program pokazuję na całym świecie, bo wypróbowany i dotarty w szczegółach jest doskonałym materiałem dla publiczności zagranicznej. A przede mną występy w Brazylii, Kolumbii, Australii i Chinach.

Czego można Panu życzyć przed premierą?

- Aby udało mi się złapać dobry kontakt z publicznością.

I tego Panu życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji