Artykuły

Polskie serce strute jadem

Potrzebna jest pamięć, potrzebne jest spłacanie długu zaciągniętego u minionych pokoleń, ale nie judzenie jednych przeciw drugim. Tymczasem zamiast analizy sytuacji kultury i ochrony pokrzywdzonych otrzymaliśmy walkę na haki, walkę z politycznymi przeciwnikami prowadzoną często metodami nie do przyjęcia - mówi OLGIERD ŁUKASZEWICZ, aktor Teatru Polskiego w Warszawie.

Po 1989 roku odtrąbiono koniec misji społecznej aktorstwa polskiego i przejście tego zawodu w strefę czysto rynkową jako zawodu użytkowego. Czy nie pośpieszono się?

- Byłem w zespole Teatru Narodowego, obecnie jestem w zespole Polskiego. Dla mnie Polska jako państwo jest wciąż na drodze do dojrzałości. Repertuar narodowy, ten z XIX wieku, czy też z dwudziestolecia międzywojennego, a także poetów ze Współczesności, unaocznia sen o Polsce jako wspólnocie społeczeństwa, a tej mimo haseł "Solidarności" wciąż nie udało się zrealizować. Dlatego jeśli ktoś dziś chce się zwolnić z obowiązku dialogu ze społeczeństwem na forum teatru, ten dobrowolnie wyklucza się z tradycji narodowej. Przekonany jestem, że IV RP była swoistym wystawieniem rachunku za zlekceważenie tej tradycji. Brak obecnie narodowego repertuaru teatralnego nadrabiają scenariusze teatru faktu w telewizji publicznej i niektóre filmy. Nasze ciągłe zaduszki to spłacanie długów pamięci wiernym tej tradycji.

Pytam o to dlatego, że występuje Pan z monodramem "A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?", w którym słowami Stanisława Wyspiańskiego z "Wesela", "Wyzwolenia" i "Warszawianki" mówi Pan o współczesnej Polsce..

- Poczułem potrzebę skonstruowania monodramu ze słów Wyspiańskiego jako osobistej wypowiedzi o Polsce dzisiejszej. Już na wstępie padają słowa: "Oto my teraz dopiero jesteśmy Polską I my przydajemy miary ciału temu. Czujecież wy, że my teraz jesteśmy Polską?". Oczywista jest dla nas odpowiedzialność za kształt naszej wolności, lecz ten wymyka się coraz bardziej naszej woli. Obraz rzeczywistości polskiej coraz bardziej zależny jest od tego, jak ją widzą media. Dlatego scena z "Wesela" pomiędzy Stańczykiem a Dziennikarzem dostarcza bardzo adekwatnego materiału do refleksji o sposobach komentowania rzeczywistości: -Własne brudy, podłość, kłam znam zanadto dobrze znam Uczynić publiczną spowiedź? - zastanawia się Dziennikarz. Ta scena jest jądrem mojego monodramu.

Jak jest Pan przyjmowany przez publiczność?

- Myślę, że udało mi się dotknąć czegoś paląco aktualnego, ponieważ widownia często wstaje z miejsc i bije brawo. Zdarzyło się też kilkakrotnie, że podejrzewano mnie, że coś Wyspiańskiemu dopisałem, ponieważ było nie do wiary, że taki tekst powstał sto lat temu. Adekwatnie do pytania postawionego w tytule szukam swojej Polski, swojej publiczności w małych miejscowościach, w których nie ma teatru, np. na Helu, w Środzie Wielkopolskiej, Puławach, Warce, Suwałkach, a ostatnio również na festiwalu Wyspiańskiego w Krakowie, w Teatrze Stu, którego byłem współzałożycielem.

Pracował Pan przez kilka lat w Niemczech i Austrii Dlaczego polscy artyści nie są tak wolni w swoim byciu artystami i dlaczego nie potrafią z taką błazeńską dezynwolturą krytykować obrazoburczo sprawy własnego społeczeństwa?

- Trzeba czuć się wyzwolonym, a przy tym pewnym swojej wartości w demokratycznym państwie. Część mojej tożsamości to role w repertuarze narodowym, a także role filmowe związane z polską historią Uczestniczyłem w tych dziełach wybitnych twórców z wielkim zaangażowaniem. Aktorów łatwo jest porwać, uczynić gorącymi, ożywić ich sumienia społeczne. Ale dziś pomiędzy ich temperamentem a rzeczywistością pojawia się pytanie: kto im za to zapłaci?

Politycy coraz niepewniej odpowiadają słowem "podatnik". Czy dziś Pana życie wewnętrzne to życie obywatelskie?

- Nie jesteśmy na spowiedzi, więc o życiu wewnętrznym mówić nie będę, ale życie obywatelskie, ideowe, publiczne zawsze było istotną częścią życia wewnętrznego. Tymczasem leczę frustrację jako wymyślona Osoba Dramatu - Komediant Narodowej Sceny, który zadaje sobie i innym pytanie słowami Wyspiańskiego: "A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?". W "Weselu" Poeta odpowiada, że w sercu. Ale dziś to serce jest "zatrute jadem w pogrzebowej stypie".

Styl Pana gry, a także niektóre znane role filmowe, jak choćby Widmo w "Weselu" i Stanisław w "Brzezinie" Wajdy, czy Szczerbie w "Dziejach grzechu", jak też obecna przygoda z Wyspiańskim sprawiają, że prywatnie określam Pana jako aktora w stylu młodopolskim. Odpowiadałaby Panu taka identyfikacja?

- Tak, a nawet sprawia mi przyjemność, bo to ciekawa identyfikacja Zawsze miałem skłonności do młodopolskich akcentów w interpretacji ról i do kontemplacji przemijania.

Dlaczego przed dwoma laty poparł Pan swoim nazwiskiem W RP braci Kaczyńskich?

- Ujęła mnie idea obrony kultury polskiej, którą prezentowało PiS, oraz obietnica wyciągnięcia ręki do tych, którzy byli ofiarami transformacji ustrojowej.

I nie rozczarowali Pana?

- Rozczarowali, ale przede wszystkim jestem rozczarowany samym sobą, że tak mało wiedziałem o grach politycznych. Jestem też rozczarowany akcją IPN przeciw poszczególnym osobom naszego środowiska. Należę do tych, którzy uważają, że wszystko powinno być ujawnione, ale jestem przeciw odcinaniu kogokolwiek ze wspólnoty w wolnej Polsce, przeciw wmawianiu młodzieży, że PRL to był permanentny stalinizm. Potrzebna jest pamięć, potrzebne jest spłacanie długu zaciągniętego u minionych pokoleń, ale nie judzenie jednych przeciw drugim. Tymczasem zamiast analizy sytuacji kultury i ochrony pokrzywdzonych otrzymaliśmy walkę na haki, walkę z politycznymi przeciwnikami prowadzoną często metodami nie do przyjęcia. Wierzyłem, że IV RP wyciągnie rękę do tych, którzy zostali niesprawiedliwie potraktowani przez kapitalizm, ale okazało się to iluzją. To nieprawda, że sprawiedliwości dla nich domaga się moja głowa jako wychowana w PRL. Tego domaga się moje serce. Tymczasem to w rzeczywistości zostało niepodjęte, bo w zamian zaproponowano coś bardzo dalekiego od moich oczekiwań. Nie chciano zaakceptować, że polskie państwo, Polska powinna być domem wszystkich, bez wykluczania kogokolwiek, bo to jest nasza wspólnota, choć jest to wspólnota różnych idei. Władze Rzeczypospolitej powinny o nią dbać, a także pilnować poziomu sporu, poziomu debaty publicznej. Przypominam sobie, jak Wyspiański w rozmowie z Tadeuszem Żukiem-Skarszewskim mówił, że chciałby objąć jednocześnie redakcje wszystkich dzienników krakowskich, od konserwatywnego "Czasu" po socjalistyczny "Naprzód". Chciałbym pokazać, mówił Wyspiański, jak każdy z nich powinien być redagowany ze swojego stanowiska Ale, przy całym krytycyzmie w stosunku do PiS, nie mogę nie zauważyć, że następcy PiS przy władzy powinni pamiętać, że to jakieś konkretne bóle, problemy sprawiły, że przegrane PiS uzyskało jednak dwa miliony więcej głosów niż dwa lata temu. Oni uzmysłowili nam wszystkim, że nie wolno odrzucać tradycji, że trzeba z niej nowocześnie i twórczo czerpać. Jedni patrzą na nią zbyt pobożnie, zaściankowo, inni nowocześnie, ale to jest ta sama tradycja. Trzeba ratować mit polski od zobojętnienia, bo pewne rzeczy wyrzucono do lamusa i zapanowała rozrywka zamiast pamięci. Dysputa, która się przewala przez polskie media, staje się coraz bardziej bliska show, a coraz mniej respektowana jest zasada, by "odpowiednie dać rzeczy słowo". Zamiast dysputy mamy dziś tylko rozhuśtaną zabawę. Słowo traci znaczenie, a ludzie tracą wiarę w słowo. Jest jakieś pomieszanie z poplątaniem i podszywanie się pod ideały dawnej "Solidarności". "Patrzeć na przebiegi zdarzeń, dalekie, dalekie od marzeń, tak odległe od wszystkiego, co było wielkie w kraju", jak mówił Stańczyk w "Weselu". Tymczasem chodzi o to, by Polska normalniała, żeby się upodabniała do reszty Europy, choć myślę, że jeszcze długo będziemy wydobywać się z naszej narodowej traumy.

Czego Pana nauczyło to rozczarowanie do braci, PiS i IV RP?

- Żeby już nigdy nie uzależnić się na kredyt, emocjonalnie od polityków, od ludzi sprawujących władzę.

Dziękuję za rozmowę.

OLGIERD ŁUKASZEWICZ - ur. 7 września 1946 w Chorzowie, jeden z najwybitniejszych aktorów polskich. Debiutował w 1968 r. w krakowskim teatrze Rozmaitości jako Lotnik w "Dobrym człowieku z Seczuanu" B. Brechta, a po dwóch sezonach przeniósł się do Warszawy, gdzie występował na najważniejszych scenach. Obecnie aktor Teatru Powszechnego. Wśród jego licznych kreacji teatralnych warto wymienić m.in. Kamila Desmoulins w głośnej "Sprawie Dantona" St. Przybyszewskiej w reż. Andrzeja Wajdy, czy Bilyego w "Locie nad kukułczym gniazdem" w Teatrze Powszechnym, w Teatrze Studio, ale też w Teatrze Telewizji stworzył m.in. świetną kreację w roli Franza w "Pułapce" T. Różewicza. Przez dwa lata byt aktorem Teatru Miejskiego w Bonn. Jako aktor filmowy był laureatem nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za rolę Stanisława w "Brzezinie" Andrzeja Wajdy. Stworzył też pamiętne kreacje Gabriela i Jasia w "Soli ziemi czarnej" i "Perle w koronie", dyptyku śląskim Kazimierza Kutza. Szczerbica w "Dziejach grzechu" Waleriana Borowczyka, Kiekeritza w "Lekcji martwego języka" Janusza Majewskiego, von Leussa w "Magnacie" Filipa Bajona i inne. Jako widmo wystąpił w filmie "Wesele" A. Wajdy. Wizjoner, reżyser i narrator przedstawień plenerowych, w latach 2002 -2005 prezes Związku Artystów Scen Polskich. Kazimierz Kutz napisał o nim: "Jasna twarz i ta rzadka sympatyczność dana od Boga, którą potocznie nazywamy wdziękiem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji